od Jurka:
5. Jaka cyna?
Nr 1. Stannol HS-10. Skład: Sn60Pb39Cu1. Niemiecka. Kupiona w „conradzie”. Technicznie perfekcyjna: łatwa topliwość, równomierna rozlewność , mało pozostałości. W stosunku do „nic” - czyli połączenia bezpośredniego krokodylków - brzmi bardzo podobnie: intonacja, akcenty, tempo, pauzy, tonalność. Ta ostatnia z małym tylko zniekształceniem: „kanciastością” górno-średnich tonów (głównie słyszalną w prawej ręce fortepianu). Mankamentem natomiast większym jest - w porównaniu z „nic” - zabrudzenie, zredukowana transparentność.
W sumie spoiwo przydatne zarówno dla zastosowań samoistnych, jak również w cynowych „kompozycjach” (o których potem). W tych ostatnich jako dodatek - tonalnie czy też intonacyjnie korygujący lub dopełniający. I wreszcie jako najbardziej ze wszystkich przydatne do wstępnego - przed lutowaniem - ocynowania elementów. Pozostaną czyste, własny zaś dźwięk Stannola w takiej ilości użytego da się łatwo „przykryć” brzmieniem cyny innej - jeśli będzie w danym przypadku pasowała bardziej.
Nr 2. Wonder Solder. Kupiona w dwóch wersjach od „Russ Andrews Accessories”, przez nich dozowana, a więc bez oryginalnych szpul. Niemniej dołączona jest informacja, iż „leaded” lub „unleaded” - jedna z ołowiem, druga bez. Obie „grają” w tempie szybszym niż „nic”, zarówno zaś zróżnicowanie intonacyjne, jak i tonalne, są zredukowane - spłaszczone jak po wyprasowaniu żelazkiem. Przy czym dotyczy to w większym stopniu cyny bezołowiowej. Ołowiowa plasuje się w tych aspektach pomiędzy tamtą i Stannolem. Którego zaś przewyższają obie pod względem transparentności…
Z tym opisem nie zgodzą się zapewne czytelnicy posiadający jeszcze zapasy ołowiowego Wondera z lat siedemdziesiątych-osiemdziesiątych.
Również klubowicze i ja używaliśmy tamtego spoiwa, na oryginalnych szpulach z nazwą producenta: TNT…
(Nawiasem mówiąc, niezły był również tej firmy połączeniowy drut „solid core” , ustępujący wówczas tylko „lince” MIT. Oba produkty już niedostępne, co zaś używam jako „chassis wire” obecnie - może o tym w przyszłości.)
Trudno o bardziej fascynujący kontrast niż ołowiowy Wonder stary i nowy, przede wszystkim emocjonalny…
Czy jednak cyna może mieć „uczucie” - więcej lub mniej?
Dla zobrazowania: posłuchajcie - jeśli nie macie płyt, to na „spotify” - arii E lucevan le stelle z opery Pucciniego „Tosca”...
Scena, w której oczekujący na rozstrzelanie Cavaradossi pisze do ukochanej list pożegnalny; jak byście to Wy zaśpiewali? Romantycznie - bo wspomina „słodkie pocałunki” i pieszczoty inne? Czy też dramatycznie - a to przynajmniej od słów (w tłumaczeniu polskim): „czas ten przeminął, umieram nieszczęśliwy”? No to porównajcie, spośród licznych, wykonania dwóch tenorów. Wonder stary brzmi jak - w tym nagraniu - Mario Lanza: emfatycznie czas cały, nawet we „wspomnieniowej” części. Nowy zaś jak Carlo Bergonzi. Był on słynny z płynności frazy zwłaszcza w operach Verdiego, ale i tutaj, u Pucciniego: medytacyjny wręcz spokój i refleksyjność - czy w obliczu śmierci nie aż przesadne?…
Niezależnie od psychologicznego prawdopodobieństwa, to kwestia naszego gustu, oczywiście. Gwoli jednak kronikarskiej ścisłości odnotujmy, że Wiesiek - wtedy jeszcze klubowicz - uważał „hollywoodzkość” starszej wersji za nienaturalną. I oznajmiał, że cyny tej „nienawidzi”, z sobie właściwą - a Wonderowi dorównującą - emocjonalnością. I jako pierwszy rozpoczął eksperymenty z cynami bezołowiowymi; jakiej zaś używa do lutowania swoich kabli „Sulek Audio” obecnie, to już tajemnica produkcyjna…
Nr 3. Tajemnicą jest mi również dostępność angielskich spoiw Naim. Donatorem moich zasobów był Tomek, wspomniany już audiofil z Hamburga. Który to z kolei dał je sobie podarować w zaprzyjaźnionym tamtejszym salonie audio. Na drodze natomiast normalnej transakcji kupna-sprzedaży cyna ta jest ponoć niedostępna. Szkoda, gdyż dźwięk wersji ołowiowej godny jest pochwały.
Mam ją w dwóch grubościach. Pół milimetra - idealna do lutowania scalaków. I jeden milimetr - do zastosowań wszelkich. Dźwięk jej odbiega od „nic” bardziej niż Stannola, w atrakcyjny jednak sposób. Tonalność nieco podwyższona - min. głos ludzki jaśniejszy i lżejszy - pozostaje jednak zachowana informacja o fundamentach. Co pozwala na akcentowanie metryczne na początek taktu, a w połączeniu z zachowaną długością fermat - na prawidłowość intonacyjną. Wszystkie zaś te właściwości potęgują zdolność odtwarzania rymu. Aczkolwiek w stosunku do „nic” nieco przyspieszonego i swingującego. Może odstręczyć ortodoksów, że kiedy słuchają muzyki, kiwa się - symptom naimowskiego "PRaT" - ich noga.
Tę samą właściwość ma też cyna Naima bezołowiowa, pod innymi względami jest jednak odmienna. Dodaje dźwiękowi masy, wolumenu (nie tylko odsłuchiwana jako drut, o pół milimetra grubszy, lecz także jako masą zbliżony lut). To nie jest jednak równoznaczne z „ciężarem właściwym” dźwięku. Nie dość, że cała tonalność jest - jeszcze bardziej niż w przypadku ołowiowej - przesunięta w górę pasma. Brak ołowiu skutkuje również niemożnością zejścia w dół oraz prawidłowego odtworzenia akcentowania: metrycznego i dynamicznego. W rezultacie intonacja kadencyjna brzmi przez cały czas trwania utworu wznosząco-pytająco; podczas gdy wersji ołowiowej oznajmująco…
Jak to Wam - i sobie - zobrazować w najlepszy sposób? Wyobraźmy sobie na przykład dwie wypowiedzi kobiety. Cyna Naima ołowiowa: „Mój ty jesteś, tylko mój!” Zaś bezołowiowa: „Czy mógłbyś się ze mną ożenić?”
Nr 4. WBT. Bez ołowiu, za to z dodatkiem srebra. Brak fundamentów, przez to zaś zarówno ograniczenia tonalne, jak również intonacyjne. Brakuje akcentowania, skrócone są fermaty, linia zaś melodyczna pospieszna; przede wszystkim śpiew brzmi jak od niechcenia, nonszalancko. W dodatku muzyka „klei się” do głośnika (w tym przypadku wprawdzie pojedynczego - zarówno jednak „nic”, jak i cyny inne, pozwalają muzyce się odeń uwolnić, rozprzestrzenić).
Natomiast wersja tejże cyny z dodatkiem ołowiu zbliża się brzmieniowo do Stannola. Inaczej jednak niż ta ostatnia, jest od „nic” szybsza. Przeszkadza mi dodatkowo - i to w obu wersjach WBT - coś, co określę nieodkrywczo jako pobrzmiewanie srebra. Jak w produktach wszelkich z tego metalu lub choćby z jego domieszką. (Jako ciekawostka: Jarek Rozdębski, choć też wobec srebra krytyczny, akceptuje je w kablach Audio Note - jako synergicznych w całym systemie tej firmy, której jest zresztą admiratorem.)
Nr 5. Inter Technology. Próbkę tej cyny otrzymałem w niemieckim salonie audio, świadczącym rownież usługi serwisowe. Jako bezołowiową, używaną przez nich alternatywnie do WBT. Mniej błyszcząca, podejrzewam więc - jednak - pewną zawartość ołowiu, i odczuwalne jest to pozytywnie w jej dźwięku. Nie aż tak jednak dobrym, bym poczuł się inspirowany sprawdzać tej cyny dostępność.
Nr 6. Cardas Eutetic. Mam z allegro, spoczywa w woreczku z firmowym znakiem, jednak bez bliższych oznakowań. Zawodzi zaś pamięć, czy kupiłem jako spoiwo bezołowiowe - i czy na pewno bez domieszki srebra. I tak jednak, skoro podoba mi się dźwięk interkonektów tej firmy (szczególnie Crossa), to powinien również cyny - niezależnie od rodzaju. I w sensie samej urody - owszem. Jest to jednak brzmienie zbyt delikatne, filigranowe, wysubtelnione i całościowy obraz muzyczny pomniejszające… (Gdyby pozostać przy porównaniach wykonań E lucevan le stelle, to tutaj adekwatne byłoby Ferruccio Tagliaviniego.) Cyny tej nie używam więc jako samoistnej, wyłącznie zaś - dla dodania urody - w „kompozycjach”. Niewykluczone jednak, że wersje Cardasa dotąd mi nieznane przypadłyby mi do gustu bardziej.
Nr 7. Lux. Radiolot. Sn60Pb40. O ile pamięć nie myli, kupiłem w „Obi”. Powiększa skalę dźwięku, jednocześnie go brudzi. Brak szkodliwych rezonansów tonalnych - ale i przejrzystości. Akcentowanie - metryczne i dynamiczne - nie jest wyraźnie słyszalne; brak przez to wyraźnej intonacji - a i emocji przekazu. W cynowych „kompozycjach” jest jednak Lux niekiedy przydatny dla dodania dźwiękowi ciężaru.
Nr 8. Fluitin. Cyna niemiecka z moich bardzo starych zasobów, na pewno więc - choć podano tylko, że ma 60% SN - cała reszta jej składu to ołów. Mimo to brakuje, tak jak w Luxie, wyrazistego akcentowania, a pozostałe właściwości sprawiają, że szkoda mi czasu na szczegółowe analizowanie.
Nr 9. Amasam. Też produkt niemiecki i też stary. I taki sam jak przypadku obu cyn ostatnich mój komentarz. Mimo że skład odmienny: SN60Pb38Cu2. Jest więc domieszka miedzi, nawet większa niż w Stannolu. Pozytywny wpływ tej obecności na dźwięk nie jest jednak słyszalny.
Nr 10. KB. Elektroniklot 60%. Nie mam pewności co do kraju produkcji. Spoiwo zakupione niegdyś w Niemczech jako posiadające domieszkę aluminium i mające umożliwić mi przylutowanie wtyków do kabla Isoda, którego jedna z żył była z tego metalu. Jednak Isoda lutować się tym nie dała (musiałem wykonać połączenie zaciskowe), i potwierdzić obecności w KB aluminium nie mogę. Mimo to moja opinia jest pozytywna. W żadnym z aspektów cyna ta nie jest doskonała, w niektórych jednak lutowniczych sytuacjach, kiedy dobieram odsłuchowo brzmienie najbardziej stosowne (samoistnie i w „kompozycjach”), właśnie ona okazuje się najlepsza. Ściślej, najbardziej naturalna. W odróżnieniu od „neutralna”, jakiej to wzorzec stanowił Stannol. W tym sensie, że dźwięk KB bardziej odbiega od „nic” (czyli - powtarzam - krokodylków bezpośrednio połączonych), bliżej mu jednak do takiego brzmienia muzyki, jakie mam w głowie. (Pewną analogią byłoby porównanie brzmienia digitalowego, choćby najlepszego, do dobrego analogowego. Ale o tym potem…)
Szkoda tylko, że nie znajduję KB w internecie obecnie; byłbym wdzięczny za podpowiedź…
Nr 11. Rothenberger Industrial, Radiolot, Pb60Sn40. Nie miałem pojęcia o istnieniu tej niemieckiej cyny, dopóki Krzysiek Orłowski nie znalazł był pewnej ilości w swoich prywatnych zasobach - i przyniósł na spotkanie klubowe. Natychmiast zamówiłem na „ebay”, na szpuli koloru niebieskiego - jak ta przez nas odsłuchana. Dostałem jednak na czerwonej. Może to bieżąca produkcja, podczas gdy część zdjęć jest jeszcze stara, może tylko inna partia. Niemniej cyna od Krzyśka i ta zakupiona są subtelnie odmienne. A i porównanie będzie o tyle kulawe, że o ile „czerwona” akurat pomiędzy krokodylki wpięta, dźwięk niebieskiej, w całości zużytej, mam już tylko w pamięci.
Obie podobne do „nic”, prawie jak Stannol. Tyle że dodają muzyce wolumenu, wagi - i to jeszcze wydatniej niż bezołowiowy Naim. Odmiennie od tamtego, czynią to jednak także w dolnej części pasma, a intonacja „oznajmująca” jest spośród cyn najwyraźniejsza, nieco nawet przesadna. Również rytm, choć realistyczny, jest nieco spowolniony poprzez ów dodany ciężar.
Z obu zaś cyn Rothenberger, dźwięk czerwonej jest gładszy. Niebieskiej nieco „pobrzękujący” metalicznymi rezonansami, zarazem bardziej szorstki, też bardziej konturowany - i emocjonalny. Jeśli by pozostać przy wykonaniach tamtej arii, to zeszlibyśmy w dół tonalności, ku tenorom dramatycznym i o brzmieniu „barytonowym”. Czerwoną porównalbym do Mario del Monaco, niebieską do Giuseppe Giacominiego…
Sprawdziłem w „ebay”: obie są z tego źródła obecnie niedostępne. Jest natomiast oferowana wersja z dodatkiem miedzi (Sn60Pb38Cu2); kiedy kupię, to o niej opowiem…
Może mi w końcu zabrzmi w tej arii jak Franco Corelli. Sam bym tak wspominał i tak samo cierpiał. I takim samym - gdybym go posiadał - głosem… Choć i przydałby się taki wygląd... No i to diminuendo - większa to sztuka, niż śpiewać po prostu coraz głośniej…
Komentarze
Prześlij komentarz