od Jurka:


88. Youtube i nietoperze


Przez Jarka "Sir" oraz anonimowego czytelnika, którym obu dziękuję, poinformowany zostałem o pewnym na YouTube adresie i obejrzałem pod nim film krytykujący zarówno ten blog, jak i związane z nim środowisko.

Czyli Klub, teraz już nieistniejący. 

Dawny Klub - brzmi zatem ściślejsze określenie.

Natomiast  przez autora filmu szyderczo wymyślone: nietoperze. 

Zakładam jednak, że źródłem jego negatywnego wzmożenia było uczucie pozytywne: miłość do audio - i to wymiarem naszej równa. I dlatego pana Marcina pozdrawiam serdecznie - o ile blog ten jeszcze odwiedzi. 

W imieniu środowiska; mające je symbolizować ssaki nie są bowiem mściwe, choćby tak sugerował tytuł  operetki Straussa: "Zemsta Nietoperza". Z której arię Adeli pamiętam, z niej  zaś: "ja się śmieję, ha-ha-ha"...


Skoro jednak ten sam obiekt uczuć mamy, jesteśmy rywalami - i trochę mi się z panem Marcinem pobić wypada, przynajmniej na argumenty. Aczkolwiek przeprosiwszy najpierw czytelników bloga, bo to im, a nie jemu, dedykowane są te łamy. 

Zarazem w poczuciu trudności zadania: prostując skutecznie nielogiczności, przeinaczenia i niedopowiedzenia, musiałbym, po pierwsze, cytować prześmiewcze sekwencje filmu w całej ich rozciągłości. Po drugie, odzwierciedlać piórem kpiącą mimikę - jak laska kulawą logikę wspierającą - panamarcinowej twarzy. Czy też brzmienie jego szyderczych podróbek akcentu angielskiego...

Czy raczej amerykańskiego, różnica tu nieistotna. 

Ważniejsze, że uporczywe - i tymże akcentem przyprawiane - odczytywanie "KLB" jako "Kej-el-bi" ma sugerować tandetny mojej osoby - jako skrótowca tego autora - snobizm. Choć przecież zamiast "Kierunek lepszego brzmienia" wymyśliłbym raczej "Better Sound Direction" - od tego zaś byłyby "BSD" i "bi-es-di" - gdybym naprawdę był snobem!

Zaraz, zaraz, skoro tutaj użyłem przypadkowo pojęcia "tandetny", którego przeciwstawieniem są wszak wartości - które to z kolei mogą być etyczne, mogą artystyczne, ale i mogą też materialne... 

Co miał pan na myśli, panie Marcinie, doprecyzowując, że ów salon, w którym usłyszałem pewien przedwzmacniacz, dystrybuuje zarazem produkty firmy "Sułek Audio"? I dodając tonem coś tam sugerującym, że "no tak, ten świat jest przecież mały"... 

Wprawdzie odzwierciedlałoby to prawdę, gdyby chciał pan skonstatować koincydentalność, na wszelki jednak wypadek deklaruję brak jakichkolwiek powiązań finansowych, typu na przykład sponsoring, pomiędzy powyższą firmą a blogiem. 

Motywy którego to prowadzenia są wyłącznie idealistyczne; podczas gdy - dla kontrastu - nie umknęło mojej uwagi, iż projekcja pańskiego filmu coraz to przerywana była reklamami...

Wiążą się z nimi zapewne jakieś gratyfikacje? Niech mi pan zdradzi, nie znam się na tym. 

Dodatkowo, u schyłku filmu wzywa pan widzów do "zostawienia polubień" - czy ich ilość motywację reklamodawców wzmoże? 

Następnie informuje pan o możliwości "zostawienia subskrybcji", wieńcząco zaś również "wsparcia za pośrednictwem"...  

Kogo lub czego - nie zrozumiałem. Może nadal niewystarczająco zorientowany, może i dlatego, że wypowiedział pan to niewyraźnie, tak jakby zażenowany jakimś mechanizmem, jakimiś powiązaniami - dla odmiany, teraz insynuuję ja...

Ale raz jeszcze przywołajmy język angielski: let it be

I tylko na marginesie stwierdzam, że pod filmem roi się od nienawistnych, tu już tonem otwartym, komentarzy; jakże to łatwo w sposób populistyczno-demagogiczny obudzić w masach - także tych audiofilskich - demony! 

Jeśli by jednak owo z ich strony - lub  jakiekolwiek inne - "wsparcie" miało wesprzeć pańskie starania o dobrostan sfery audio, wówczas przynajmniej to łączy pana z nietoperzami - i teraz w ich imieniu ogłaszam przerwę na powtórkę pozdrowień!

Zamiast przerwy na reklamy.


Wypocząwszy, jeszcze się trochę pospieramy.

Nie są, przykładowo, uzasadnione pańskie prześmiewki, że przeznaczeniem dekodera jest określanie kierunkowości łyżeczki. Dla normalnego czytelnika wpisu było jasnym, że kierunkowości wszystkiego, dwa zaś z towarzyszących zdjęć demonstrowały, że również dielektryków, byle na sposób zmyślnie wykoncypowany. Odnośnie natomiast przewodników, przykład metalowej łyżeczki ilustrował właśnie absolutną urządzenia stosowalność. Bo na pewno do przebadania, przykładowo, kabli - skoro nawet sztućców od mieszania herbaty! 

Prostując dalej: wpis uwrażliwiał wprawdzie potencjalnego konstruktora takiego dekodera na wstępne kłopoty. Bowiem, i owszem, brak inicjalnie prawidłowej orientacji elementów składowych wymaga początkowo wzmożonego wysiłku przy orzekaniu odsłuchowym. Wbrew jednak pana sugestii, że to niemożliwe, jest to - przy normalnych przynajmniej zdolnościach słuchowych - wykonalne!

Co do zaś kontynuacji we wpisie, iż w miarę prawidłowego orientowania kolejnych części rezolucja całego dekodera będzie wzrastać (przy czym trudność orzekania, odwrotnie, maleć) - dlaczegóż to logika takiego wywodu nie jest zgodna z poczuciem logiki pańskim własnym?

Ułatwię panu odpowiedź: z powodu przyjętych z góry założeń.


Wypadało więc panu również porechotać, że założywszy na sieciówkę urządzenia tranzystorowego kawałeczek termokurczliwej koszulki niby to roszczę sobie pretensje do osiągnięcia brzmienia lampowego. Dla czytelników było oczywistym, że tylko dzieliłem się z nimi swoją fascynacją rozmiarem zasłyszanej zmiany, dla jej zaś opisania użyłem porównania właściwych tranzystorowi i lampie tendencji - tylko tendencji! - brzmieniowych.

Na pewno wie pan, co to hiperbola. 

A przecież i pan, zanim postawił się w roli cenzora - cenzora porównań! - mógł był opisany eksperyment przeprowadzić. 

Wystarczyło tylko odsłuchowo wyselekcjonować koszulkę odpowiedniego rodzaju, zorientować zgodnie z jej wzdłużnym KLB, potem dociąć do ułamków milimetra - przy czym każda redukcja również zostałaby odsłuchana, na koniec zorientować taki preparat w także poprzecznym KLB. Wszystko wszak bagatela, ale na koniec mógłby pan uzasadnienie  stwierdzić, że mój opis efektu brzmieniowego nie odpowiadał prawdzie!  Albo odpowiadał - jednak?

 

Prawda - nieprawda... 

Tą ostatnią jest także, że pisałem kiedykolwiek o nieprawidłowej kierunkowości płyt gramofonowych. Natomiast, owszem, o nieprawidłowej utrwalonego na niektórych z nich materiału muzycznego! 

O ile pamiętam, przywołałem winyle direct-to-disk Sheffield Labs, natomiast nie pamiętam, czy przykładowo również płyt Norah Jones, Anny Marii Jopek i Leszka Możdżera - jeśli tak, to z poczuciem żalu, cenię bowiem ich wszystkich muzykowanie, a również nie na nich spoczywa wina za nagraniowe błędy.

Inna natomiast sprawa, że moglibyśmy, owszem, porozmawiać o kierunkowości winylu płyt gramofonowych. Może nie zaraz o horyzontalnej, powierzchniowej, której - podobnie jak talerza gramofonu - relewantność dotyczy funkcji statycznej. Sytuacji zatem, kiedy odtworzona i nieruchoma już płyta - i przy muzykującym źródle innym - pozostaje na talerzu zamiast powrócić do koszulki. Ale przynajmniej porozmawiać o kierunkowości poprzecznej, w winylu pionie, sprawiającej, że jedna ze stron odtwarzanej płyty brzmi lepiej, druga gorzej. Do dyskusji zaś doprosić płytomanów będących zarazem audiofilami, przychodzą mi przykładowo na myśl Waldek W. z Hamburga i wspomniany Jarek "Sir" z Gdańska. Odpowiednim forum nie mógłby być jednak kolejny film na YouTube, raczej łamy tego blogu...

 

I tak w ogóle, zapraszam tu pana z wszelkimi  pod adresem Audiorobów zarzutami. Sformułowane na piśmie - gdyż to zapewnia większą dyscyplinę argumentowania i wywodu, a nawet i szyderstwa trzeba wówczas wyrazić słownie - niechby zostały przesłane jako komentarz. Natychmiast zaaprobuję do publikacji, potem zaś albo się - też na piśmie - pokłócę, albo przyznam panu rację, ponownie w imieniu wspólnej troski o dobrostan sfery audio...

Stosownie do tego znów przerwa w pisaniu - nie na reklamy, na ponowne pozdrowienia!


I znów wypocząwszy, zarzucę panu z kolei przemilczenia. 

Przykładowo, na łamach blogu zacytowana wszak została opinia sztucznej inteligencji. Wspomniany został, na targach frankfurckich poznany, Yves-Bernard André, dbały o właściwą kierunkowość swojej firmy YBA wyrobów. Powielony w całej rozciągłości list od managera firmy KEF - wobec tejże idei co najmniej otwarty, tłumaczący jedynie jej ignorowanie produkcyjnymi niemożliwościami...

I tu aż by się prosiło o laudację dla motywacji blogu. Tam bowiem, gdzie fabryka nie może, otwieramy drzwi do działalności poprawczej, modyfikacyjnej i strojącej - w domu! 

Wprawdzie zrelatywizuję własne zasługi. Zamiast tego mógłbym podarować każdemu audiofilowi system bardziej kosztowny (niekoniecznie bardziej muzyczny, ale może i on dałby się poprawić); mógłbym, gdybym miał miliony. Mógłbym skonstruować lepiej brzmiące komponenty, zaoferować do sklonowania lepsze schematy; mógłbym, gdyby kompetencje i uzdolnienia mi pozwalały. Ale umożliwiają tylko słyszenie brzmieniowych różnic - i dopiero zasoby logiki każą iść tym tropem dalej. 

Ba, nawet starać się formułować odpowiedzi - na pytania pozostające dotąd bez odpowiedzi. Często nieudolnie - niechby jednak osoby kompetentne starania te wsparły!

Paradoks jednak, że właśnie klatka uznanej wiedzy nie wypuszcza poza swoje ramy. Bo jak, na przykład, mógłby kierunkowość usłyszeć  ktoś, czyje kompetencje istnienie jej wykluczają? A zatem słyszalna być nie może - no bo nie!


Może jednak właściwsze byłoby pytanie inne: czy w tych domniemaniach uzasadnień nie idę złym tropem.

Niekoniecznie bowiem wierzy populistyczny demagog w idee, które masom głosi. 

Na pewno czytał pan coś tam, może nawet Waltera Lippmanna, na takie tematy. Jeszcze bardziej niż wspólna sytuacja bytowa, grupę socjalną spaja stereotyp kulturowo-myślowy. W jego obronie zaneguje ona każdy fakt mu przeczący, zaatakuje każdą sceptyczną wobec niego osobę. Natomiast na piedestale utrzymuje tego, kto - jako "lider opinii" (opinion leader) - niesie jej propagandowe sztandary; komu zaś nie jest miło na piedestale?

Ale znowu wahanie - bo może jednak nie słyszy pan naprawdę...

Może zatem pora na uściślenia. 

Nietoperze słyną wprawdzie z doskonałości aparatu słuchowego, jednak specyficznego: wielkie uszy, echolokacja, ultradźwięki z krtani. Ludzki jest mniej skomplikowany - a jednak to my komponujemy muzykę, ją wykonujemy i - najważniejsze - jej odsłuchy przeżywamy. Najistotniejsze bowiem, jak mózg pożytkuje powstałe w rezultacie szeregu konwersji bodźce: energia akustyczna, mechaniczna, bioprądy - i tutaj z obszarów akustyki i anatomii przechodzimy do neurologii, psychologii i teorii kultury (interpretacje wyuczone poprzez doświadczenie osobiste i środowiskowe). Jako laik w dziedzinach tych wszystkich mogłem tylko poszperać w opisach najnowszych ustaleń na temat mechanizmów przekształcenia muzycznych bodźców w odczucia i wrażenia estetyczne - i, tak jak one, nie wiem nadal nic konkluzywnego. I tylko tak sobie rozumuję po prostu, że umysł ma przyjemność większą, kiedy do pośredniczących uszu trafiają, przykładowo, konsonanse - niż kiedy dysonanse, muzyka biesiadna niż kompozycje Stockhausena, brzmienia kierunkowo poprawne - niż te nie.

W interesującym nas zatem przypadku - niemożności rozróżniania w obszarze dychotomii ostatniej - mogłoby chodzić o swego rodzaju upośledzenie mózgowe. Niekoniecznie jednak. Może odwrotnie: o mózg na wyższym poziomie rozwoju, reagujący taką samą radością na bodźce odmienne (tak jak ja, przykładowo, użytkuję całorocznie opony uniwersalne, zamiast rozdzielnie zimowe i letnie)...

Kiedy jednak rozważałem to wszystko z Jarkiem "Sir", obstawał on raczej przy eksplanacji prostszej: utrudnień odsłuchowych w konfrontacji z systemami audio kierunkowo wadliwymi generalnie. I to on właśnie zaproponował - a ja zaaprobowałem - zaproszenie pana do Trójmiasta. I do wykorzystania systemów naszych, na pewno od pańskiego skromniejszych, właśnie jednak kierunkowo wyoptymalizowanych. Zademonstrujemy kierunkowość przewodników, dielektryków, łyżeczki do herbaty, ba, nawet pańskiej osoby.

Proponuję zatem, że poda pan swój numer telefonu, pod postacią komentarza do jakiegokolwiek wpisu blogu, ja przesyłki nie opublikuję, natomiast oddzwonię, ustalimy jakiś termin obu stronom pasujący. 

Nie ryzykuje pan niczym - w najgorszym bowiem razie tylko dołączeniem do grona nietoperzy.

Nikomu jednak nie opowiemy, a i pan nie musi zaraz przyznawać się na YouTube: że nietoperz połknął żabę...


I na tym kończyła się polemiczna część wpisu, opublikowanego w dniu wczorajszym, dziś wycofanego. Zastępuje go wersja nieco rozszerzona, tymczasem bowiem sięgnąłem również po pewną pozycję starą: Aleksander Witort, Dźwięk i technika Hi-Fi, Wydawnictwo Czasopism i Książek Technicznych NOT-SIGMA, Warszawa 1988. I pod jej to wpływem dochodzi teraz deklaracja szczerej empatii wobec pana Marcina, a nawet także krzykaczy spod jego filmu. Pisze bowiem Witort (strona 41.):

"Nie wiemy, co czuje inny człowiek słuchając tego samego co my utworu muzycznego. Próbujemy niekiedy wymieniać wrażenia opisując je słowami (...) Czujemy jednak najczęściej, że nasz rozmówca nie rozumie nas, że nie potrafimy wyrazić tego, co czuliśmy. Prawdziwe nasze wrażenia pozostają tajemnicą. Wrażenia związane z naszymi doznaniami słuchowymi są wybitnie subiektywne."



Dalej, już tylko pod adresem czytelników blogu, kilka wyjaśnień przez film sprowokowanych. Aczkolwiek dotyczących po części spraw na tych łamach już poruszonych, jednakże rozproszonych - i tu akurat zgadzam się z autora filmu uwagą, iż orientacja wsteczna w treściach nie jest łatwa. 

Przykładowo również ja sam wolałbym, aby lewa kolumna strony wejściowej ewidencjonowała nie tylko lata i miesiące publikacji wpisów, ale także ich nazwy; osiągnięcie tego nie jest wszakże możliwe poprzez standardowe ustawienia googla. Kwestia jednak dodatkowa, że tytuły nie zawsze odzwierciedlają ściśle tematyczne wątki, ponadto zaś i owe bywają przerywane dygresjami (inspirowanymi czy to chęcią podzielenia się pozyskanymi niespodzianie okruchami nowej audiofilskiej - czasem też życiowej - wiedzy). Jeśli zatem ktoś chciałby wycisnąć z blogu soki wszystkie, musiałby przeczytać go w całej rozciągłości.

Alleluja i do przodu! - cytat z klasyka, zarazem w okresie Wielkanocy stosowny... 


Natomiast, w kontraście, pozostawała dotąd całkowicie nieporuszaną kwestia stosunku do produkcji komercyjnej osoby wywodzącej się z klubowego kręgu. Podejmę ten temat, gdyż jego to wyroby stały się również obiektem krytyki autora filmu. Przede wszystkim kontestował ich założenia konstrukcyjne, czyli totalną kierunkowość - i mój komentarz do tego tuż poniżej. Porządkująco jednak, najpierw mój brak zainteresowania zarzutem kolejnym - bo i jak dla jakości brzmienia miałby być istotny kwestionowany brak prestiżu markowego składowych części?! Oraz moje, owszem, zainteresowanie zarzutem ekscesywnej ceny - zainteresowanie jednak uogólniające. Otóż uważam, że koszt w ogóle wszelkich komponentów audio jest obecnie horrendalny - przez co przeciętnie zasobnego entuzjastę stać wyłącznie na używane. Lub też chińskie kity do złożenia samemu. 

Co do natomiast brzmienia tych akurat produktów gotowych, wieśkowych, pozostawiam ocenę ich użytkownikom.

Osobiście mogąc wypowiedzieć się tylko odnośnie osoby kreatora:  posiada największy z mi znanych potencjał słyszenia dźwiękowych subtelności, między innymi - i to najważniejsze - kierunkowości; zarazem dysponuje kwalifikacjami technicznymi umożliwiającymi przydanie produktom odautorskich preferencji brzmieniowych.

Oczywiście jednak, że pole do dyskusji pozostaje otwarte. Ilekroć to my wszyscy na forum dawnego Klubu - czyli nietoperze - zgadzaliśmy się kolektywnie w kwestii zdefiniowania odsłuchiwanej muzyki aspektów brzmieniowych, nie jednak w kwestii personalnych preferencji... 

Natomiast na marginesie, i do powyższego w kontraście, upraszcza sprawę, kiedy testy w blogu opisywane przeprowadzam w pojedynkę; łatwiej jest wówczas o zgodę co do ocen - ze sobą samym zgodę. Choć i tak "łatwiej" nie oznacza, że łatwo; zdarza mi się samorozdarcie, a i często jakaś decyzja niesie w sobie zarazem wyjściowy potencjał jej unieważnienia oraz podjęcia innej - przy okazji następnej sesji odsłuchowej. Taka to sobie ilustracja dialektyki procesu dziejowego; konkretny zaś przykład na moją ambiwalencję przyniesie planowany wpis kolejny, pod tytułem "Potwór"... 

Wracając do wątku przerwanego, również identyfikacja kierunku lepszego brzmienia nie musi przesądzać jednoznacznie o orientacji danego elementu. Zwłaszcza w przypadku wypadkowego KLB elementu złożonego z wielu części o sprzecznych kierunkowościach (czyli wektorach składowych). Wybór orientacji nieco tylko gorszej spowoduje wprawdzie rozfazowanie - jeśli jednak w jakimś kontrolowanym stopniu, może ono przynieść efekty przez nas pożądane (na przykład ożywienie frazy, pozory nasycenia powietrzem, powiększenia sceny muzycznej). I tak jak w przebiegu blogu powstała wyczerpująca mapa rekomendacji orientowania KLB elementów całości systemu i wnętrz komponentów, tak w niektórych z lokalizacji akceptowany jest margines swobody - dla podjęcia decyzji uznaniowej. Słysząc i wartościując różnice orientacji, można okazjonalnie zdecydować się na brak perfekcji, traktując go jako brzmieniowy - tak to kiedyś nazwałem - "gorzki migdał".

I otóż z dziejów wspólnych z Wieśkiem odsłuchów pamiętam, że rozstrzygaliśmy czasem odmiennie - przy czym nie upieram się, że racja była zawsze po mojej stronie. Zakładam nawet, iż byłbym teraz w stanie aprobować wszystkie jego preferencje odzwierciedlane w obecnych produktach. Po pierwsze jednak, gdybym miał wystarczający do nich - i to w dwóch systemach moich własnych - dostęp odsłuchowy. Po drugie, i najważniejsze, gdyby nie było polityką blogu powstrzymywanie się od oceniającego wartościowania produktów komercyjnej proweniencji.

A to dla przyczyn, które wytłumaczone zostaną również w zapowiadanym wpisie następnym - wraz z uzasadnieniem odbiegających od tej reguły sytuacji wyjątkowych.

Zarazem będzie wpis ten w formie przewrotny - z kolei ta zaś zapowiedź daje sposobność udatnego przejścia do innych wyznań. 

Po części traktuję blog jako trening dla pióra, rdzewiejącego w postzawodowej nieaktywności. Stąd właśnie forma niekiedy niekonwencjonalna, a w niektórych wpisach, zamierzonych raczej jako felietony, treści czasem od tematyki audio odbiegające.

Przy czym są to profity moje jedyne. Nie są mi oferowane żadne - dla ocen oraz dla dalszego użytkowania -  komponenty. Nikt nie płaci za reklamy, skoro brakujące - bo i ani by blog ich nie chciał, ani żaden reklamodawca nie pożądał. Poczytność wszak ograniczona, zaś coraz to ataki krytyczne...

I mógłbym teraz żalić się rzewnie, 

skoro mężczyźni jednak nie płaczą, 

więc niechaj dalej tak już będzie.

Niechęć jednak wystawiania się na ciosy, chęć pozostawania raczej w gronie zamkniętym, były przyczyną główną rezerwy dawnego Klubu wobec blogu. Projektowanego wprawdzie jako forum wypowiedzi kolektywnych; zaledwie jednak zdołałem nakłonić Piotra do sformułowania wstępu i Jarka "Sir" - aczkolwiek to on właśnie był pomysłodawcą powstania - do publikacji jednego, zarazem świetnego, tekstu na temat brzmienia gramofonowego. 

Przyczyny następnie wewnętrzne doprowadziły do Klubu rozpadu; wracając zaś do blogu, utwierdziło się wszystko w autorstwie jednostkowym, treściach płynących z samotnych doświadczeń, spod jednego tylko pióra i z pojedynczej głowy...


Według jednak wszelkiej mojej wiedzy, dawni klubowicze pozostali idei kierunkowości wierni, pozostali nietoperzami.







Komentarze

  1. Popieram. Przyłączam się do zaproszenie. " Jeżeli ktoś słyszy, to usłyszy, jeśli nie to mu pomóż" - Waldek "Wally" Malewicz, tak w rozmowie prywatnej wypowiedział się o ustawianiu gramofonu, ale to stwierdzenie dotyczy także kierunkowości.
    Ps. Zachęcałem Jurka do dzielenia się swoją niebywałą wiedzą i wieloletnim doświadczeniem, ale samą formę blogu zaproponowała pewna dawna znajoma. Pozdrawiam. Jarek

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha. Dobrzy jesteście. Audiobile to jednak specyficzne środowisko. Wam to się najpierw wmówi każdą rzecz, a potem rozsiewacie to dalej. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty zawsze byłeś debilem, czy z wiekiem przyszło. Taki wysryw luźno związanych ze sobą słów też jest u Ciebie normą, bo po przeczytaniu tych bzdur jawisz mi się w wyobraźni jako 60 letni zgnuśniały wdowiec, który zgubił się gdzieś między pornhubem a elektrodą

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wprowadzenie