od Jurka:
73. PP, C, ile nad ziemią
Wątek doboru podstawek zakończyliśmy stwierdzeniem: "indywidualizujmy" – jego sens zaś taki, że uwzględnijmy specyfikę sytuacji.
W przypadku większości zestawów głośnikowych nie jest ona jednoznaczna, zawsze można jednak stwierdzić tendencję; posłużmy się skrajnymi przykładami.
Produkty firmy Spendor charakteryzują się brzmieniem fabrycznym, które to niewiele upiększyć zdołają podstawki; mogące natomiast spowodować - teraz słowny nowotwór - "przehollywoodowanie". Wymagajmy więc raczej kiełznania przesadnej miękkości, redukcji ewentualnych brudów, poprawy dynamiki, w kategoriach zatem konstrukcyjnych: szczególnej integralności i solidności.
Na biegunie przeciwnym, znów przykładowo, dla surowszego - i znów przenośnia: jak czarno-biała fotografia - brzmienia ATC czy Proac dodatkowa "muzyczność" podstawek jest pożądana; to sprowadza je nieco do roli towarzyszącego instrumentu. Mniej liczy się techniczna integralność; bardziej właściwości materiału, drgania, rezonanse, kierunkowości składowych elementów - i całości. Przekładając to na praktykę selekcji, ostukajmy podstawkowe kandydatki, a także - choćby fałszując - w ich kierunku zaśpiewajmy, pozycjonując je na ziemi oraz przed sobą. W przypadku zaś możliwości wypożyczenia, ugośćmy je na próbę w familiarnej przestrzeni, oceńmy ich wkład akustyczny - choćby jeszcze nie sparowanych z konkretnymi głośnikami.
Jeśli zaś połączenie już zaplanowane, postarajmy się odnaleźć je i posłuchać w salonach audio; gdyby natomiast oba komponenty z osobna: wyabstrahujmy charakterystyczne cechy, na tej zaś podstawie wydedukujmy szanse powodzenia mariażu. Pomoże również odwołanie się do porad internetowych; zapewne ktoś już tam słyszał i potrafi ocenić rozważaną kombinację - może ktoś bardziej kompetentny aniżeli autor blogu...
Niemniej szkoda byłoby, gdyby sczezła jego i dawnego Klubu wiedza doświadczalna, wyniesiona z odsłuchu wielu głośników na improwizowanych podstawkach przeróżnej wysokości (przykładowo roczniki magazynów audio, w sferze zaś krytycznej pojedyncze numery, w końcówce kartki). Dodatkowo zaś przez któregoś z nas przed sobą trzymanych - i szkoda, by poszło to wszystko na marne: ból ramion i mięśni grzbietowych, przy różnych pochyleniach grzbietu statycznie naprężanych - do momentu odsłuchowej akceptacji przez ulokowaną naprzeciw klubową resztę. I do każdorazowego pomiaru odległości od podłogi...
Przy czym zawsze 62 centymetry dla punktu środkowego membrany głośnika nisko-średniotonowego - niezależnie od producenta, rozmiarów i technologii!
Jeżeli padnie pytanie o przyczyny tej powtarzalności, nie są one piszącemu znane. (Co zresztą dotyczy wielu kwestii opisanych w tym blogu, nie tyle z perspektywy "mędrca szkiełka i oka" - wnikliwy czytelnik rozpozna tu cytat z Mickiewicza - co po prostu osłuchowej rzetelności.)
Uniwersalnie przy takim to położeniu przetwornika bas jest zarazem najlepiej kontrolowany, jak i odpowiednio rozciągnięty, tony średnie najbardziej melodyjne, całość optymalnie sprzęgnięta z podłogą, kierunkowość najbardziej prawidłowa (na ile pozwala jakość konstrukcji, bo jeżeli, przykładowo, cewka "ssie", to i głośnik będzie, przynajmniej jednak nie spotęguje tego lokalizacja).
Logiczna zaś konkluzja, że odjęcie odmierzonej odległości pomiędzy tymże punktem membrany i dołem skrzynki obudowy skutkuje automatycznie zaleceniem wysokości podstawek - dla określonego głośnikowego zestawu głośnikowego optymalnej.
Nie jednak jedynie dopuszczalnej.
Przemieszczając głośnik wyżej, uzyskamy powiększenie przestrzenności, przy zredukowanej sile basu, niżej - obu tych właściwości przeciwieństwo; przy tym możemy postępować w obu kierunkach coraz to dalej, pod warunkiem wszakże zachowania tych samych odstępów. W większości przypadków dziewięciocentymetrowych (przychodzi na myśl "dziewiąta fala", jako że piszę to nad morzem); zdarzają się jednak wyjątki, przykładowo "tabletki" Proac brzmią najbardziej akceptowalnie w interwałach ośmiocentymetrowych. Dźwięk w każdej z dodatkowych wysokości odbiega wprawdzie od optymalnego, dla niektórych jednak słuchaczy - i w zależności od gustu - w sposób nawet preferowany.
Dwa jeszcze uściślenia.
- Wskazania dotyczą zestawów złożonych z dwóch przetworników: nisko-średniotonowego i wysokotonowego (przy czym rozciągają się na wyposażone w tym drugim zakresie podwójnie: tweeter i supertweeter). Nie stosują się zaś, oczywiście, do zestawów wielodrożnych i wieloprzetwornikowych (moje z pięcioma Dunlavy przykładem tutaj ekstremalnym, lecz nieadekwatnym: jako podłogowe bezpodstawkowce). Otwartą wydaje się natomiast kwestia uniwersalnej lokalizacji zestawów trójdrożnych (przynajmniej w odniesieniu do ich przetworników niskotonowych). Przez Klub nieprzebadana; piszący deklaruje z góry wdzięczność za ewentualne ustalenia czytelników chętnych eksperymentowania.
- Przy tym samym położeniu nisko-średniotonowej membrany inne byłyby obliczenia wysokości podstawek, gdyby uwzględnić rozmiar ewentualnie instalowanych kolców ("spikes"). Osobny jednak wątek, że ich użycie było już blogu odradzane, autocytat z wpisu "63": z reguły jest wprawdzie czyściej i dynamiczniej, punktowość jednak transferu energii powoduje selektywne podbicia części spektrum, a w rezultacie tonalne i dynamiczne aberracje; prawdziwiej brzmi kontakt całą powierzchnią. Na domiar złego kolce kaleczą, w zależności od lokalizacji, spód głośników czy też podłogę. Zapobiec temu mogą metalowe miseczki; jeśli jednak zdecydujecie się na użycie którychkolwiek z tych akcesoriów, miejcie na uwadze ich kierunkowość - i nieodwracalność. Remedium byłoby posiadanie większej niż wymagana ilości - i selekcja najlepiej brzmiącego egzemplarza dla każdej lokalizacji (przy akceptacji jego indywidualnego KLB). W przeciwnym razie każde rozmieszczenie zaowocuje dźwiękowym kompromisem, jedynym zaś wyjściem będzie poszukanie najmniej szkodliwego - poprzez brzmieniowo porównane roszady.
Skoro od aspektów geometryczno-przestrzennych przeszliśmy do mechanicznych, to jeszcze przy niektórych z nich pobądźmy.
Raczej unikajmy konstrukcji wymagających wypełniania: piaskiem, ołowianym śrutem czy innymi materiałami. Kłopotu co niemiara - i trudno o kontrolowalność. (Kiedy wsypawszy jakąś ilość, zechcesz porównać odsłuchowo ze zbliżonymi - co jest warunkiem niezbędnym każdej sensownej decyzji - nie zdołasz już powrócisz do poprzedniej. Owszem, w przybliżeniu; w każdym jednak opisywanym w tym blogu przypadku jakość brzmienia zależy od dokładności.) Niechaj więc już ze stanu oryginalnego właściwości mechanicznych podstawek dadzą się wywieść przewidywania co do brzmieniowej synergii z docelowymi głośnikami (powtórzmy rozróżnienie wcześniejsze: czy potrzebne tylko mechaniczne podparcie, czy też - quasi - instrument współtowarzyszący).
Przewidźmy zatem pieczątkę brzmieniową konstrukcyjnych detali: ilość i solidność pionowych filarów, grubość i rozmiary ewentualnie obecnych platform...
Szczegółowiej o tych ostatnich: zazwyczaj to blacha stalowa trzy- do pięciomilimetrowa, odpowiednio do grubości rezonująca. Właściwość ta jest zależna także od stosunku do powierzchni spodu głośnikowej obudowy - który to z kolei zdecyduje, na ile drgania własne obudowy zostaną stłumione, na ile zaś rozpropagowane w przestrzeni akustycznej. Mówiąc prościej: jej brzmieniowa neutralność lub uroda, lub też brudy i koloryzacje. Jeszcze więc przed doborem podstawki oceńmy, co pożądane najbardziej: porównajmy brzmienie głośnika uniesionego w powietrze do przywartego całą powierzchnią do jakiegoś dźwiękowo neutralnego podłoża.
W większości jednak przypadków okazuje się dobrym kompromisem podeprzeć około 3/4 spodu obudowy, pozostawić zaś resztę swobodnie drgającą (respektując zarazem - przynajmniej częściowo - strojenie autorskie producenta zestawu; w końcu za to bierze pieniądze!).
Powróćmy zaś do geometrii w aspekcie pewnej szczegółowej kwestii: najmniejsza zmiana położenia obudowy na platformie podstawki powoduje różnice brzmieniowe. I owszem, eksperymentalnie możemy ustalić najlepsze, kiedyś jednak dojdzie i tak do przesunięcia - i wówczas szukać mozolnie od nowa?
Lepiej raz na zawsze zapewnić powtarzalności - a jednocześnie optimum rozłożenia ciężaru zestawu.
Wysunięcia obudowy na boki powinny być po prostu symetryczne; trudniejsze jest natomiast orzeczenie o proporcjach: przód-tył, w którym to przypadku obciążenie przez przetworniki zamocowane od frontu jest decydujące. Ustawmy więc zestaw głośnikowy na stole, równolegle do przodu podłóżmy podeń jakikolwiek wałeczek o znikomej średnicy - i poczynając od geometrycznego środka przesuwajmy w obu kierunkach obudowę, aż do stanu wychyłkowej równowagi jej krańców. Położenie przy tym linii środkowej rozkładu ciężkości zaznaczmy gdzieś u dołu ścianki bocznej, następnie zaś - i na przypadek przemieszczeń w przyszłości! - koordynujmy z oznakowaniem u boku spodu platformy przebiegu linii jej geometrycznego środka.
Poświęćmy z kolei nieco miejsca "samoróbkom", podstawkom własnej roboty; poniżej opis sprawdzonej konstrukcji autorskiej (do perfekcji zaś doprowadzonej przez prominentów dawnego Klubu: Jarka "Sir" i Wieśka S.).
Trzy filary: jeden od przodu, dwa od tyłu, z sęczastej kantówki sosnowej (opukiwana rezonuje wyżej niż pozbawiona sęków); w przekroju kwadrat o boku 45 mm.
Wysokość skalkulowana według powyższych rozważań, przy tym w przypadku filaru przedniego pomniejszona o grubość dolnej podpórki podłogowej - w kształcie litery "T", z tegoż materiału. Co do filarów tylnych, korekta ta zbędna - przymocujemy je do owej podpórki odbocznie. Natomiast wszystkie trzy pomniejszone o 18 mm; to grubość platformy górnej, jej zaś materiał to deska sosnowa lub "bałtycka" sklejka brzozowa.
Wszystkie filary i elementy dolnej podpórki wprowadzamy do pomieszczenia z osobna, przyporządkowując je brzmieniowo stronom (a więc predestynując jako materiał konstrukcyjny podstawki lewej lub prawej), w każdym też przypadku wybierając odsłuchowo orientację góra-dół, jak również jednego z boków jako frontu.
Również ułożenie KLB górnej platformy jest krytyczne. Jeśli więc planujemy kształt prostokąta, to przedwczesne docięcie w docelowym wymiarze nie pozwoliłoby na wszystkie możliwe orientacje. Zacznijmy zatem od większego kwadratu, odsłuchajmy spozycjonowania: góra-dół i lewe-prawe - i dopiero potem odetnijmy marginesy niepotrzebne.
Całość kleimy wikolem i bez użycia metalowych wkrętów - jeśli kunsztu konstruktorskiego wystarczy. W przeciwnym razie dla każdej śrubowej lokalizacji dobieramy - spośród garści - najlepiej brzmiący egzemplarz (wtykamy na próbę w poczynione zawczasu otwory pilotowe; przy niezespolonej jeszcze konstrukcji nie będzie to łatwe, naszego trudu jednak warte).
Na koniec lokujemy wreszcie na podstawkach głośniki.
Przypomnijmy za wpisem "72", że pozbawione maskownic oraz wszelkich demontowalnych elementów paneli podłączeniowych. Wszystko to powróci w przyszłości, choć może rozdzielone inaczej pomiędzy głośnikami, teraz jednak zaszkodziłoby przyporządkowaniu ich stronom - i zarazem podstawkom. Znów więc deklamujemy albo śpiewamy, lub też są nam źródłem muzyki głośniki dotąd rezydujące. I powtórzenie kolejne, że pozostaną, jeśli mają być na zmianę współużytkowane; w przeciwnym razie zaraz po odsłuchach wyprowadzamy je z pomieszczenia.
Że zaś nic nie jest wieczne, niewykluczone, że rozstaniemy się również z dokonanym właśnie nowych głośników ustawieniem; słuszność jego musi bowiem potwierdzić przyporządkowanie kanałom systemu.
Jak pamiętamy, ważniejszy (bo z główną porcją muzycznej informacji) jest lewy - i od niego zaczynamy. Lewy kanał "Patrycji" wędruje poprzez lewy kanał wzmacniacza po kolei do głośników obu, wybieramy lepiej brzmiący. Następnie zaś lepiej brzmiący przy zasilaniu tą samą informacją poprzez kanał wzmacniacza prawy. Z reguły nie będzie to ten sam głośnik, ich prawy-lewy preferencje są zazwyczaj w ramach pary odmienne.
Problem wszakże, jeśli dokonane w ten sposób przyporządkowanie kanałami okaże się odwrotne niż poprzednie stronami pomieszczenia.
Jeszcze próbujmy ratować sytuację. W parach kabli - interkonektów i głośnikowych - egzemplarze nie są nigdy identyczne, wypróbujmy więc ich wszelkie możliwe roszady. Skrajnym zaś posunięciem może być odwrotne predestynowanie kanałów wzmacniacza; nie taka aż herezja, skoro, przykładowo, w klasycznych - i doskonałych! - wzmacniaczach Naim kanały opisane jako lewy i prawy umieszczane są na krzyż (jeśli spoglądamy frontalnie).
Jeżeli różnica pozostała, to z dwóch odmiennych przyporządkowań zdecydujmy się na owo kanałami. Aczkolwiek wymagało będzie korekty akustycznej stron pomieszczenia (powtórzmy za wpisem "72": korekcyjne dodatkowe detale wystroju, roszada istniejących lub usunięcie niepotrzebnych).
To jednak później, teraz zaś jakość mariażu musi potwierdzić test następny: oba kanały "Patrycji" podłączamy do odpowiadających im kanałów wzmacniacza, te zaś do głośników odpowiednio im świeżo-przyporządkowanych. A więc stereofonia, o tyle jednak odbiegająca od klasycznej, że głośniki do siebie zbliżone - i zabrzmieć powinny jak pojedynczy duży monofoniczny.
I to jest punkt wyjściowy naszych poczynań dalszych - oraz wpisów w ramach "PP" następnych.
Na zakończenie zaś bieżącego na fotce głośniki wcześniej już przedstawione, teraz na podstawkach ustawione - które to posłużą nam także dalej jako materiał poglądowy; za nimi w tej samej roli mój system rezerwowy...
Wnikliwy czytelnik zapyta wszakże o sposób podpięcia - skoro usunięte zostały odmontowalne elementy paneli połączeniowych.
Jeśli były wśród nich łączniki do sekcji wysokotonowej (nie zaś poprowadzone wewnątrz obudowy), to słuchamy - na tym etapie - po prostu bez wysokich tonów.
Jeżeli zaś zabrakło nakrętek mocujących widelcowe końcówki kabli głośnikowych, to wtykajmy jedną z odnóg bezpośrednio w tuleję gniazda; kontakt wystarczajaco funkcjonalny, ale chybotliwy - uwaga, by nie zewrzeć plusa z minusem!
Jeszcze zaś lepiej, kiedy ograniczymy się do zastosowania wtyków wyłącznie bananowych (o kierunkowości zgodnej z zaleceniami wpisu "29" - dotyczącymi również "ślepych uliczek", w tym przypadku śrubek dociskowych).
Komentarze
Prześlij komentarz