od Jurka:
10. Beethoven
Czy może być audiofilem ktoś taki, jak osoby opisane w poprzednim tekście?
Czy może być melomanem?
Odpowiedź jest w obu przypadkach twierdząca.
Status audiofila może być bowiem definiowany poprzez środowiskowe kontakty, lektury branżowych magazynów, zakupy polecanych tam urządzeń - im droższych, tym wyżej podnoszących prestiż. Poprzez właściwe nam aberracje: uzależnianie od stałej konieczności poprawy „posiadanego” dźwięku i specyficzną hierarchię wartości, w której potrzeba uprawiania pasji (bo deprecjonująco zabrzmiałoby: „hobby”) usytuowana jest wyżej niż wszelkie inne, nawet socjalno-emocjonalne i nawet fizjologiczne (przykładowo: sen lub odżywianie). Czy też poprzez wyjazdy na „audioszoły” (idealnie byłoby samochodem marki Audi), czytanie tematycznych blogów, a może nawet dokonywanie wpisów, że kierunkowość brzmienia to bzdury…
A jednak nawet ktoś taki może być na naszych klubowych spotkaniach - o ile starczy na kanapach miejsca; najwięcej jest u Krzysia - mile widziany.
Jeżeli wnosi własne - choć inne od naszych - priorytety, na przykład: wielkość sceny muzycznej, dynamika lub tonalność. Odmienne podejście do muzyczności - reasumując i uogólniając. Nie dość, że uszanować to jesteśmy w stanie, ale i uświadamiamy sobie ograniczenia własne. Ten blog jest prowadzony w pokorze.
Tym zaś bardziej może być melomanem.
Uszy - a również układy: kostny i tkankowy, poprzez ich drgania i wibracje - są tylko receptorami fal akustyczno-dźwiękowych.
„Słyszymy” natomiast muzykę mózgiem - i również jemu zawdzięczamy jej odczuwanie w kategoriach estetycznych, emocjonalnych, a także - jeżeli poddajemy ją analizie - intelektualnych…
Oczywiście, że ma on i inne zadania. Przykładowo, obraz świata zewnętrznego pada poprzez soczewkę oka na siatkówkę jako odwrócony, a dopiero poprzez doświadczenia mózg noworodka uczy się kompensacji - i właściwego pozycjonowania twarzy pochylającej się nad nim, płaczącym, matki. Gdyby zaś ewolucja tego mechanizmu w jakiejś wczesnej fazie rozwoju naszego gatunku nie wypracowała, jak moglibyśmy przetrwać? Polując na mamuty zbliżające się ku nam w pozycji grzbietowej?
Wydaje się, że również w interesie przetrwania gatunku - na obecnym jego poziomie rozwojowym - ewolucja nie zrezygnuje z przeżycia muzycznego jako jednego z atrybutów konstytujących człowieczeństwo. Nie cofnie nas do epoki „przedmuzyczności”.
Możemy wprawdzie tymczasem konstatować modę na lepsze brzmienie winylu i analogu - ale to zjawisko elitarne.
Tymczasem dla większości ludzkości - przynajmniej w naszym kręgu cywilizacyjnym - źródłem muzyki jest smartfon. I do mózgu trafia informacja dźwiękowa jakości najpośledniejszej.
Zapewne więc ewolucja będzie musiała zareagować. Takim udoskonaleniem mózgu, że nawet to minimum wystarczy dla pełni muzycznego doznania.
I niewykluczone, że mózgi niektórych z nas są już w stadium wstępnym na drodze do takiego stopnia rozwoju. Te same mankamenty, które nam, klubowiczom, uniemożliwiają przyjemność słuchania, są przez ich mózgi - już na wyższym poziomie rozwojowym - kompensowane.
Tym bardziej mogą być melomanami.
Przechodząc ponad dźwiękiem wprost do MUZYKI.
Tak, jak wystarczy profesjonalnemu muzykowi wgląd w partyturę, by mógł w mózgu "usłyszeć" utwór. Czy też tak, jak głuchota nie uniemożliwiła Beethovenowi komponowania.
Podczas gdy nam potrzebne dobre brzmienie...
I dlatego zazdroszczę, że na przykład nie potrafię słuchać „ssących” nagrań wokalistki Norah J. (nie jej, lecz inżynierów dźwięku wina). Że zaś śpiewa nieźle, więc szkoda…
I dlatego zazdroszczę, że na przykład nie potrafię słuchać „ssących” nagrań wokalistki Norah J. (nie jej, lecz inżynierów dźwięku wina). Że zaś śpiewa nieźle, więc szkoda…
Komentarze
Prześlij komentarz