od Jurka:

14. Jaskinia platońska

Wraz z Piotrkiem zaplanowaliśmy, że po opisie Jarka inicjalnych przeżyć z gramofonem nastąpi relacja podobna w odniesieniu do kompaktu, dalej opowieść o jego dalszych zmaganiach z obydwoma mediami, a w konkluzji osąd ostateczny, które z nich lepsze.  Pozostajemy w cierpliwym - ale i nabrzmiałym ciekawością - oczekiwaniu, rzecz by można: „w cierpliwej niecierpliwości”…. 
Tymczasem jednak czuję się zobowiązany odnotować niedawno zorganizowane przez Krzyśka spotkanie klubowe z guru od kompaktów Łukaszem F., połączone z odsłuchem daców jego konstrukcji.
Niech to zarazem będzie glosa do moich rozważań z wpisu „Mickiewicz”, z naciskiem na aspekt chronologiczny i perspektywę własną…

Również za mojej wczesnej pamięci gramofon miał konkurenta - wtedy kasetowca. 
Choć powiedzieć można by równie dobrze, że konkurenta nie miał: brzmiał zdecydowanie muzyczniej.
Potem także lepiej od pierwszych kompaktów na rynku; daruję tu sobie relacjonowanie ówczesnych różnic - spodziewam się tego po Jarku…
A jednak już wczesny digital proklamowany został „the best sound for ever”. W tym duchu aplauz Herberta von Karajana, akceptacja rynku oraz testy części prasy specjalistycznej, obwieszczającej zmierzch gramofonu. 
Z drugiej jednak strony opór innego jej odłamu ( „broni się jeszcze z wież Alpuhary” - raz jeszcze w tym kontekście Mickiewicz).   
I zapadło mi w pamięć zdanie powtarzające się w magazynach anglojęzycznych: „there is still wine in old bottles” - „w starych butelkach jest jeszcze wino”. 
Pamiętam też sceptycyzm lepiej słyszących audiofili. Wiem z relacji, że należał do nich Jarek, a i siebie samego zaliczę nieskromnie do tej zbiorowości.
Thorensa zastępowałem  podówczas Linnem - i brzmieniowo nie miał kompakt szans żadnych. Z punktu widzenia zaś kulturowego wydawało mi się posiadanie czegoś takiego przejawem złego smaku i stadnej uległości wobec kaprysu mody.
Kiedy jednak zainteresowałem się kierunkowością, wystąpił problem. 
Ażeby ustalić kierunek lepszego brzmienia - a i potem zaaplikować go prawidłowo w komponentach systemu (opiszę to w przyszłości) - konieczna jest bliska identyczności powtarzalność odtworzeń obranego fragmentu muzycznego. Nie dawał jej - przy każdorazowym opuszczeniu igły - Linn Sondek (o przyczynach w przyszłości).
Różnice były wprawdzie subtelne, i dla normalnego użytkownika akceptowalne… 
Powiedziałbym nawet, iż przybliżające go do „muzyki na żywo”. Przykładowo, w filharmonii na koncercie tej samej orkiestry zmienia się z dnia na dzień ilość słuchaczy - czy choćby ich tusza lub ubranie - a w rezultacie akustyka sali. Lub też solista może pokłócić się z żoną - w konsekwencji intonacja tego samego utworu będzie danego dnia z przyczyn emocjonalnych odmienna…
Ja jednak potrzebowałem identyczności - próba zaś powtarzalności wykonań na kompakcie wykazała, iż ją prawie zapewnia (był to jakiś Denon, tak zaś wtedy daleka moja rezerwa, że nawet nie zakupiony, lecz pożyczony - było to w Hamburgu - od tamtejszego audiofila Leszka). 
„Prawie”, gdyż także i tutaj odtworzenia tego samego utworu się różnią. Z reguły pierwsze jest najgorsze, kolejne jednak - kiedy we wnętrzu wszystko się już „ułoży” - na tyle do siebie podobne, że urządzenie to może służyć jako instrument wobec fenomenów dźwiękowych „pomiarowy”. 
Różnica głównie wytłumaczalna w kontekście opisanej we wpisie „Mickiewicz” analogowej „strefy przenikania” - brzmienie zawartych tam subtelności jest szczególnie podatne na odmienności i przypadkowość w procedurze odtwarzania.   Im zaś informacja jest  - jak w digitalu - uboższa, okrojona z detali, tym identyczność odtworzeń większa.
(Gwoli lepszego zrozumienia załóżmy, że audiofil/ka ma za partnerkę/a osobę subtelną ponadprzeciętnie. I może to cieszyć w większości sytuacji; trzeba jednak liczyć się zawsze z możliwością zachowań nieprzewidywalnych. To po prostu idzie w parze.)
I wyłącznie w funkcji takiego to testera używałem kompaktu pierwotnie.
Potem jednak zrodziła się ambicja poprawienia, wkroczenia choćby jedną nogą w „strefę przenikania”. I w miarę postępów (część poczynań zostanie opisana) stawał się dla mnie kompakt - choć modele już wtedy inne - pełnoprawnym źródłem.
Równolegle poprawiałem gramofon (i opiszę również modyfikacje zapewniające także Linnowi brzmieniową stabilność)…
Dokonywała się w moim domu tzw. konwergencja.

Jednocześnie postępował na świecie rozwój obu technologii.
Aczkowiek nie wyłącznie linearny. A to niektóre kompakty wracały do pionierskich chipów Philipsa, a to restaurowali audiofile kultowe wczesne gramofony, jak Thorens TD124 czy nawet „rolkowce” Garrard i Lenco (zdarzył się i zaułek w postaci urządzenia „Finial” odczytującego laserem czarne płyty). W sumie jednak - postęp był większy w przypadku digitalu.
Paradoks, że mimo to koło historii odbiło tym razem w przeciwną stronę: powolna degradacja prestiżu kompaktu, powrót do mody gramofonu. (Nigdy nie jest kierunek tego „koła” przewidywalny: czasem podporządkowany logice, czasem Chimerze.)
Ale to zapewne nie koniec drogi, i pozostaje - w obu przypadkach - otwarte pytanie o absolutny potencjał.
Zanim zapadnie werdykt Jarka, możemy tylko domniemywać w oparciu o stan aktualny.
(Wnikliwy czytelnik dostrzeże tu podobieństwo do metafory jaskini platońskiej. Oto byty realne rzucają w świetle świecy swoje odbicia na ścianę - i tylko poprzez ich ogląd mogą domyślać się prawdy współobecni w jaskini ludzie. Skuci w dodatku łańcuchem - dającym się interpretować jako ograniczenia możliwości poznawczych.)

Problem jednak dla klubu, że urządzenia  najbardziej zaawansowane są - z racji swojej ceny - naszej weryfikacji niedostępne. Do posłuchania wyłącznie na audioshow lub w sklepach - lub też do poznania z opisów magazynowych. W każdym zaś z tych przypadków niepoddane dobrodziejstwu nasz optymalizacji - która to dopiero pozwoliłaby na wydobycie z nich pełnego potencjału.
W tymże kontekście również odsłuch konstrukcji Łukasza nie dał pełnej wiedzy. Spotkały się - nawet model najtańszy - z naszym aplauzem. Zapewne  również z powodu obecności w nich lamp, pozwalającej brzmieniu wkraczać w „strefę przenikania” - choć na innej niż analogowa drodze. Aplauzem nawet gorącym - dopiero jednak po zmianie Łukaszowych sieciówek i interkonektów na nasze klubowe. 

I dlatego pytanie o prymat pozostaje dla mnie bez rozstrzygnięcia. Jest wino w butelkach starych - ale i w nowych…
Tym zaś winem proponuję wznieść toast za pomyślność czytelników blogu.







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wprowadzenie