od Jurka:
16. Bieżączka
Dzisiaj ponownie pauza od kierunkowości.
Wnikliwy czytelnik zauważy, że zachowujemy - jako Klub - milczenie w kwestiach, na których się nie znamy (przykładem audiofilski dylemat główny: tranzystor czy lampa)…
Skoro jednak jest możliwość wykazania się, jako minimum, posiadaniem zdrowego rozsądku...
Czy też posiadaniem wspomnień…
Okazję ku temu przyniosły bieżące - i stąd tytuł - spotkania klubowe. Pierwsze u mnie, z Jackiem. Którego to dawny sopocki system gramofonowy został opisany w superlatywach przez Jarka.
Los sprawił, że Jacek teraz w Vancouver (dla mniej wtajemniczonych: to ekstremalna Kanada - ale przylatuje co roku). Oraz że może pozwolić sobie na audiofilskie wydatki, dla których wprawdzie nie całkiem „sky is the limit” - jak oni tam mawiają - w każdym bądź jednak razie granica ulokowana jest dla nas wysoko nieosiągalnie.
I tutaj pierwszy z tematów dzisiejszych. Czy dla jakości dźwięku ważniejsza jest ilość zainwestowanych w sprzęt pieniędzy - czy też wylanego nań potu: przy modyfikacjach i ustawianiu?
Adresował to już kiedyś Krzysiek, proponując dla Klubu nazwę - zanim zdecydowaliśmy się na „Kierunki” - „Tanie granie”. Nie przeszło, gdyż sprzęt członków nie był aż tak bezwartościowy, wydźwięk zaś wydawał się deprecjonujący. Aczkolwiek w intencji naszego prezesa (ds. organizacyjnych) miał to być ironizujące nawiązanie do faktu, że po powrocie z audioshow i wysłuchaniu tam systemów wielokrotnie droższych, dźwięk naszych własnych podoba nam się bardziej. A to za sprawą właśnie włożonej pracy…
Niaunsować jednak zawsze można - i pytanie, jak by zagrało, gdyby nasz materiał wyjściowy był wydatnie droższy?
Cenna więc była odpowiedź choćby pośrednia: poprzez relację Jacka z brzmienia jego obecnego sprzętu. Same czołowe marki - i wprawdzie na audioshow też to wszystko, tutaj jednak synergiczne z oczywistą dla nas kompetencją narratora w ustawianiu…
Opowieść nie była wprawdzie kompletna, ponieważ Jacek mógł zaledwie antycypować - aczkolwiek bardzo optymistycznie! - przyszły wpływ wkładki Koetsu, kiedy to ona do systemu dołączy.
Nie chodzi tutaj - uściślił - o model Black, robiony dla Koetsu przez firmę Dynavector, na ten nie ma okresu oczekiwania. Jednak w przypadku najdroższych i najlepiej brzmiących - wykonywanych w pojedynczych egzemplarzach przez syna zmarłego Sugano - cierpliwość zamawiającego wystawiana jest na próbę. Konkretnie Jacek - choć wkładka została na pniu zapłacona - jest już od półtora roku w ten sposób wypróbowywany…
Z Koetsu czy też bez, brzmienie - opowiedziane - było tak dobre, że w klubowym gronie rozmawialiśmy potem w duchu następującym: może jednak za duży nacisk kładziemy na wkład pracy, może powinniśmy nawet zrobić sobie w tygodniu dzień czy dwa wolne, za to inwestować ciut więcej w sensie pekuniarnym…
A może by w ogóle podejść jakoś inaczej - byle była jakaś zmiana, choćby dla samej tylko zmiany?!
Są takie chwile, że człowiek odwraca się i patrząc wstecz na przebyty dystans rozważa słuszność dawnych wyborów; daje to asumpt do ewentualnie innych na przyszłość. Jeżeli już blisko mety - to może nie warto; co innego jednak w przypadku reszty klubowiczów, znacznie ode mnie młodszej…
Wyznał potem Krzysiek, że motywowała go ta właśnie rozmowa.
Na spotkaniu bowiem bezpośrednio następnym, tym razem u niego, w pokoju odsłuchowym brakowało skrzynek atc. Zamiast nich stały panele - co zainspirowało Tomka, akurat przybyłego z Hamburga, do żartu, że gospodarz dzieląc pokój parawanami chce zeń zrobić kilka.
Natomiast serio były one dla wszystkich przybyłych łatwo identyfikowalne: jako produkty firmy Magnepan. Krzysiek wyjaśnił, że głośniki wprawdzie używane, ale w świetnym stanie, model Magnaplanar 1.6; zakupił je zawierzając rekomendacji w „Hi-Fi i Muzyka”, pióra najlepiej tam piszącego redaktora.
Nawet więc nie spróbuję dorównać - i recenzji tutaj nie będzie.
W zamian kilka obrazków, zapisanych w pamięci pod hasłem „skrzynka kontra panel”. Retuszowanych uczuciami - jeśli ktoś więc oczekuje w tej kwestii rzeczowości i bezstronności, otrzymuje zakaz dalszego czytania!
Na wstępie jednak - zamiast pamiętać - wołałbym zapomnieć.
Mianowicie Magnaplanary na warszawskiej audioshow, model jakiś czołowy - ale tak podłączone, że ssały.
A jednak to niemożliwe, żeby o kierunkowości ani słowa…
I nie dało się w stolicy wyabstrahować brzmienia paneli samych w sobie, oddzielić od tego ssania, powiedzieć cokolwiek obiektywnego . A więc gumka w ruch - i już tamtego obrazka w pamięci brak!
Tu dygresja, że w głośnikach Krzyśka, na samym wstępie słuchania, na próbę obróciliśmy oraz wymieniliśmy „na krzyż” bezpieczniki, ustalając najlepiej brzmiącą kombinację, dobraliśmy też optymalne - dla biwiringu - podłączenie kabli głośnikowych …
Na marginesie, o tyle audiofilowi łatwiej o rygoryzm takiego osądu, że nie jest poddany - jak w niektórych przypadkach innych - relatywizującemu wływowi czynników estetycznych czy emocjonalnych. I tak na przykład niepasujące, mimo iż obiektywnie trafne, byłoby porównanie do naszego odbioru przeistoczeń zachodzących w przypadku kobiety - wraz ze zmianami takich, zdawało by się, detali, jak wysokości obcasów, rodzaj makijażu, odzieży czy biżuterii. Fakt to łatwo wytłumaczalny, że każdorazowo również brzmienie jej głosu stanie się rozpoznawalnie inne. Odmienne będzie bowiem usytuowanie wobec ziemi aparatu głosowego (tzw. „głośnia”) - i ich akustyczna interakcja, inne będą proporcje tłumienia i rozpraszania ze strony przyodziewku, ozdób oraz powłok skórnych otworów nosowych i twarzy (w wokalistyce tzw. „maska”). Problem w tym jednak, że każdy z wariantów - nawet ekstremalny, w postaci ciała nagiego, ba, nawet leżącego! - może być dla nas brzmieniowo akceptowalny. Inaczej z głośnikami i z kierunkami - tutaj wybór może być tylko jeden, preferencja jest oczywista!
Wracając zaś do owych paneli, same ich komponenty wewnętrzne wydały się pod względem kierunkowości we względnym porządku. Choć oczywiste, że dopracowanie detali zajmie nowemu posiadaczowi dużo jeszcze czasu…
Błyskawiczna natomiast moja podróż w czasie powrotna: od wspomnienia ostatniego do pierwszego.
Lata siedemdziesiąte, jakiś salon w Lubece, mój pierwszy kontakt z high-endem - i z magnetostatami.
Magnaplanary, zapewne któraś z wczesnych inkarnacji modelu Tympani, bo wielkie to było - i paneli kilka . Na talerzu gramofonu „Cantate domino” - i moje odczucie ekstazy przy crescendo w „Cantique de Noel”…
Wnikliwy czytelnik wytknie mi brak kropek ponad ostatnim „e” - nie ma ich jednak w mojej tastaturze.
Też uwaga na marginesie, w nawiązaniu do tego utworu - choć nie tego akurat wykonania, tutaj chór szwedzki - że o ile nazywanie Caruso tenorem wszechczasów uważam za niesłuszne, to śpiewając „Cantique” - na youtube jako „O Holy Night” do usłyszenia - postawił się w rzędzie pretendentów. Aczkolwiek Franco Corellego z tronu nie strącił…
Inna rzecz - wracając do tamtej ekstazy - że byłem wtedy w okresie „Sturm und Drang”, „burzy i naporów”. Którego to określenia używam tutaj nie w sensie nawiązania do niemieckiego romantyzmu w literaturze, ale mojej osobistej fazy dojrzewania. Na owym zaś etapie życiowym wzmożona jest podatność na egzaltację. I jeśli by nawet zdarzenie ją wywołujące nie było stymulatorem obiektywnie wystarczającym, to rozdymamy je i podnosimy do takiej rangi własnym wysiłkiem wyobraźni…
Uznałem więc potem, już jako starszy, tamto doświadczenie za niekonkluzywne. I tak zresztą: kto w Polsce początku lat osiemdziesiątych mógłby myśleć serio - no, może jeszcze w stolicy, ale w Trójmieście? - o głośnikach innych niż skrzynkowe?!
A jednak znalazł się - i zakupił: „Eljot”.
Jeden z trzech ówczesnych filarów trójmiejskiej audiofilii. Obok Zbyszka Baranowskiego - teraz nadal Gdańsk, i konstruowanie słynnych wzmacniaczy. I obok Waldka Malewicza - potem USA, jako „Wally”, a teraz: niestety…
Acoustat 1+1, elektrostaty, zastąpiły Yamahy 1000M. Skoncentrowane „images” tych ostatnich, pełne kolorytu barwniejszego niż rzeczywistość, trochę - powiedziałbym - kociego, zostały wymienione na brzmienie rozrzucone po całości pokoju, z detalami eksponowanymi nawet ponadnaturalnie, za to w barwach prawie naturalnych…
„Prawie”, gdyż słyszeć się dało lekkie podbarwienie - „plastykowe”? „The Absolute Sound”, generalnie chwaląc, napisał o brzmieniu karty kredytowej; zważywszy na materiał, z jakiego wykonane były membrany, mało oryginalna asocjacja…
Niemniej pytanie o przewagę którejś z technologii wydawało mi się wtedy rozstrzygnięte.
Zapewne też audiofilce Irmie M. (teraz Austria, nadal pasjonatka audio). Podobno - wiem z relacji, bo wyjątkowo nie byłem na tamtym środowiskowym spotkaniu u Eljota obecny - rzuciła się na podłogę pomiędzy panelami i zadeklarowała, że nie wyjdzie, chyba że zostanie wyniesiona…
„Honi soit qui mal y pense” - niewykluczone, że tę sentencję z Orderu Podwiązki zacytował wówczas audiofil Wojtek Piwowarczyk. W tłumaczeniu: „hańba temu, kto źle o tym pomyśli”, treść tutaj pasująca. Oczywiste bowiem, że Irmę motywowało wyłącznie brzmienie, zresztą był przy tym jej mąż, audiofil Krzysiek M. (teraz też Austria). Skoro zaś nie byłem ja, pewności mieć nie mogę, że Wojtek tamto powiedział. Mógł był jednak - jako wśród naszej trójmiejskiej starej gwardii posiadacz wiedzy największej na tematy wszelkie…
Starej, bo obecni moi towarzysze-klubowicze zaledwie wtedy raczkowali.
Ale starej też w znaczeniu dosłownym - jako że podgryzł nas, tamtych, ząb czasu. Powiedzmy metaforycznie: zepsuty ząb czasu - gdyż toksyny tego ugryzienia naruszyły dawną ciał nieskazitelność (uprzedzałem, że może być łzawo). W niektórych przypadkach ostatecznie. Oprócz Waldka, odszedł od nas - zresztą już wcześniej - audiofil Wojtek Chyliński, niegdyś budowniczy pierwszej w naszym środowisku linii transmisyjnej…
Taka linia to nadal skrzynka, specyficzność jej jednak inspiruje w tym miejscu do komentarza, że nie ma w obrębie technologii recept obowiazujących. Między zaś innymi zdarzają się konstrukcje złożone wprawdzie z przetworników dynamicznych - zamocowanych jednak na panelową modłę (poprzez zwiększone rozstawienie przetworników, jak i rozmiarów przedniej ścianki - a więc dodatkowego propagatora fali akustycznej; to ostatnie podejście zastosowane też w skrzynkach tradycyjnych typu „BBC”, przykładowo Harbeth czy niektóre Spendor). Przykładem chociażby posiadane niegdyś przez prezesa naszego Klubu - jeszcze przed atc - głośniki DCM Time Windows (nie opisuję - niech sam to zrobi! - ani dźwięku, ani dokonanych przezeń modyfikacji). Lub też Dahlquist DQ10 audiofila Janusza Waśniewskiego (wtedy Gdańsk, teraz…?). Scenerię tamtego spotkania w jego domu mam żywo w pamięci, mniej samo brzmienie. Rozpraszała bowiem uwagę budząca pożądanie obecność szczytowych komponentów firmy Revox, której to przedstawicielem był Janusz - oraz wadziła taka nadreprezentacja ilościowa naszego środowiska, że aż trudno było się dopchać do dobrych miejsc odsłuchowych…
Wracamy więc z konieczności do tamtych Acoustatów - i tamtej koloryzacji. Widocznie zirytowała z czasem Eliota na tyle, że tamtych głośników się pozbył i - po wielu eksperymentach innych - słucha obecnie skrzynkowych…
Więc jednak remis?
Nie zmieni tego werdyktu przypadek wybitnego audiofila Adama Słyka.
W Gdańsku: linia transmisyjna i monitory Yamaha. Ale już na emigracji elektrostaty: Quad 63. Byłem w Upsali (to Szwecja), słyszałem, nie szczędziłem pochwał. Jednak wymienił potem na audio physics Virgo - i ciekaw jestem, czy jego wokalistka ulubiona, Grażyna Łobaszewska, brzmi teraz równie autentycznie…
A wreszcie druga połowa lat osiemdziesiątych, moja własna emigracja - i kilkukrotne wyjazdy na wystawę High End we Frankfurcie nad Menem. W towarzystwie audiofilii Leszka Barteli i Krzyśka Zaczka. Obaj przedtem: Trójmiasto, teraz: Hamburg - ale nas porozrzucało!…
W odniesieniu do głośników nasze preferencje różnorodne. I różne znaki zapytania - także z technologią związek mające (z reguły więcej mam pytań, niż znam odpowiedzi). Czy moi faworyci, Avalon Opus, dlatego lepsze od modeli wyższych tej firmy - że zaledwie dwudrożne? Czy Rhedeko tylko dlatego porażająco transparentne i naturalne (choć nie na wykresach, ale o wykresy mniejsza!), że bezzwrotnicowe?
Wróćmy jednak do tematu niniejszego wpisu.
Bezpośrednie sąsiedztwo dwóch pokoi umożliwiło wielokrotną pomiędzy nimi peregrynację. W jednym Bower@Wilkins 801 Nautilius, może już z diamentowym wysokotonowcem, nie pamiętam. W drugimi czołowe wówczas z Magneplanarów, modelu też nie pamiętam. W pamięć wraziły się natomiast odmienności. Obie pary były dobrze ustawione, obie w miarę pchające, nie ssące, różnica była więc łatwo uchwytna. B&W oferowały fenomenalne stereo i wizerunki („images”). W taki jednak sposób, jakby rzucały na scenę dźwiękową („soundstage”) snopy światła - i tylko w adekwatnych miejscach odzwierciedlały postaci i instrumenty. Magnaplanary były w tym ostatnim względzie mniej precyzyjne. O ile jednak nie rysowały wizerunków tak przekonywująco, o tyle też nie faworyzowały ich kosztem wszystkiego, co pomiędzy. Nie pozostawiały pomiędzy nimi pustego miejsca (pewna analogia tutaj do tego, co, opisując różnice pomiędzy analogiem i digitalem, nazwałem „strefą przenikania”). Odtwarzając zaś w efekcie całą scenę muzyczną w sposób ciągły i równomierny, wypełniały zarazem bardziej pomieszczenie odsłuchowe, zatapiały w nie słuchacza skuteczniej…
Kończę ten wpis przydługi, nie chciałbym bowiem napinać łuku tolerancji czytelników jeszcze bardziej. Więc relacja tylko, że to samo słyszeliśmy u Krzyśka.
Na zmianę siadaliśmy w centralnie umieszczonym fotelu, w relacji z panelami w trójkącie. Jarek, Piotrek, gospodarz, Tomek z Hamburga, i - teraz z Gdyni -ja. To samo było zresztą z pobocznej kanapy dla każdego z nas słyszalne: wypełnienie pokoju dźwiękiem nieporównywalnie w stosunku do „skrzynkowców” większe. Wprawienie w muzyczne drgania jego każdego sześciennego - metra? Centymetra? Milimetra? Mikrona?
Pozostawmy jako problem nierozstrzygnięty.
Bo, zaprawdę, nie byłoby dobrze, gdybyśmy posiedli mądrość wszelką - i znali odpowiedź na pytanie każde…
„Wiem, że nic nie wiem” - Sokrates, nieprawdaż, Wojtek?
Panie zaś prezesie, gratulacje serdeczne!
Komentarze
Prześlij komentarz