od Jurka:
18. Faza
Jako rzekł Pan do Piotra: tyś jest opoką, a na tej opoce… - i tak dalej, wszyscy znamy…
Tako dla audiofila opoką jest faza.
Podłączając do gniazd ściennych wtyczki sieciowe naszych komponentów, mamy do wyboru dwa położenia - i w prawidłowym systemie nie jest to wybór dramatycznie trudny, na miarę Szekspira, antycznej tragedii czy też filozofii egzystencjalnej. Jedna z orientacji zaowocuje bowiem - choć ewentualnie pod warunkiem dostosowania do niej kierunkowości - wyraźnie lepszym brzmieniem. W kategoriach mianowicie takich, jak różnice pomiędzy KLB i KLG, już kiedyś opisane. Nie będę się więc powtarzał - powtórzę natomiast, iż na elektryczności się nie znam. Mogę więc jedynie snuć co do powodów domysły. Będące efektem przepolaryzowanie uzwojenia pierwotnego transformatora zmienia uwarunkowania pracy komponentów dalszych - choć tylko galwanicznie podłączonych - przede wszystkim uzwojenia wtórnego i elektrolitów…
Wnikliwy czytelnik zauważy jednak, że przekręcenie wtyczki bywa niemożliwym, a to w przypadku, kiedy gniazdo jest krajowej konstrukcji. I popierajmy rodzimą myśl techniczną! W kontekście jednak tylko prasowania, gotowania czy prania - jeśli adekwatne urządzenia akceptują takie ze ścianą pośrednictwo. W przypadku jednak komponentów audio tego rodzaju gniazda ścienne wymieniamy na typu „schuko”, obracanie wtyczki umożliwiające…
Jeśli nie czujesz się kompetentny, zdaj się na pomoc elektryka. To Ty jednak musisz wybrać - i dać mu do zainstalowania - jakościowo odpowiedni egzemplarz.
Tak jak z oczu kobiety wyczytasz naturę, tak już w sklepie domyślisz się dźwięku - po wyglądzie mosiężnych elementów. Im bardziej zbliżone kolorem do czystej - i brzmiącej najnaturalniej - miedzi, tym jest jej jako składnika więcej. Im zaś solidniejsze, tym więcej przydasz dźwiękowi masy.
Możesz też zdecydować się na gniazda - we wspólnym korpusie - podwójne. Zakładając pewną dozę puryzmu - włączanie do sieci minimalnej ilości komponentów i wypinanie z niej aktualnie nieużywanych - wyeliminujesz jednocześnie potrzebę użycia listwy sieciowej (o której to negatywach w jakimś z wpisów następnych; też o dotyczących gniazd - a i wtyków - highendowych) …
Jeżeli uwierzycie, że nie mam prowizji za reklamę, to polecam produkty firmy Kopp: zadowalająca zawartość miedzi, dzięki zaś grubości i podwojeniu blaszek altówka nie zabrzmi jak skrzypce. Wprawdzie na detektorze wykryjecie, iż równoległe opcje wtykowe podwójnego gniazda różnią się pod względem kierunkowości (co stanie się zrozumiałe po lekturze wpisów przyszłych), subtelnie jednak i w granicach tolerowalnego zjawiska „gorzki migdał” (którego opis też w przyszłości). Przy jednoczesnym zaś zasilania dwóch komponentów, któreś z możliwych rozdysponowań gniazdek i wtyczek okaże się zawsze - w kontekście kierunkowości - dla dźwięku całego systemu synergiczne.
Niezależnie jednak od rodzaju gniazda, konieczne jest - jeszcze przed montażem - przebadanie detektorem jego kierunkowości. Dla fazy obowiązujący kierunek lepszego brzmienia przebiega od zamocowań doprowadzającego ją przewodu ściennego (to ten, przy dotknięciu którego świeci się próbnik) - ku wtyczce dołączanego kabla sieciowego. Dla zera i ziemi - od zewnątrz, do zamocowań dwóch pozostałych przewodów. Oczywiste, że przyniesiony ze sklepu egzemplarz niekoniecznie będzie tak właśnie skonfigurowany. Pozostają powtórne odwiedziny - z rachunkiem w ręku - i wymiana. Może nawet wielokrotna - aż dopisze szczęście. Lub też korekta wadliwych KBL gniazda poprzez użycia „przepalarki” - o niej jednak dopiero w którymś z wpisów następnych.
Uogólniając, dopiero w przyszłości zajmiemy się szczegółowo wszelkimi praktycznymi zastosowaniami teorii kierunkowości. Poczynienie zaś już teraz wyjątku dla gniazd sieciowych wynikło z chęci zachowania spójności tematycznej innego rodzaju. Tak samo bowiem, jak w przypadku będących tematem ostatniego wpisu korektur absolutnej fazy nagrań, również skutki brzmieniowe przepolaryzowania transformatora mogą zostać zamaskowane przez towarzyszące im zmiany KBL: kabla sieciowego, gniazd wejściowych urządzeń i prowadzących do uzwojenia pierwotnego połączeń. Do tego stopnia, że ustalanie prawidłowej fazy elektrycznej może zostać uznane - przez niewytrenowanego słuchacza - za w ogóle nieistotne!
Ponownie więc musimy sięgnąć po podejście nietypowe - i zarazem radykalne. Tak jak muzyki nagranej w przeciwfazie po prostu nie słuchajmy - tak właściwą fazę prądową ustalamy nie poprzez odsłuch, lecz poprzez pomiary…
Brzmi to wprawdzie - ze strony Klubu i mojej osobiście - jak kapitulacja. Nie bezwarunkowa jednak, ponieważ uszy i tak zostaną później użyte…
Podłączamy woltomierz - w ustawieniu AC - pomiędzy pin masy ściennego gniazdka sieciowego i obudowę danego komponentu. Ów zaś wpinamy do tegoż gniazdka kablem dwuprzewodowym: wyłącznie faza i zero. I włączamy komponent przy obu - kolejno - pozycjach wtyczki. Jeżeli jest zaś wyposażony w gniazdo wejściowe typu EURO, możemy obracać wtyczkę także z tej - lecz zawsze tylko jednej! - strony. Zauważmy, iż w zależności od tego, w którym gnieździe dokonujemy zmiany, ściennym czy też komponentowym, inna jest kierunkowość kabla sieciowego - i jego brzmienie. Jest to jednak teraz bez znaczenia (jak i absolutna jakość dźwiękowa kabla). Na tym etapie wyłącznie odczytujemy wartości napięcia. Dla orientacji, w jednym z moich odtwarzaczy kompaktowych wynoszą one odpowiednio 17,5 i 34,4 V. Prawidłowe jest zawsze to niższe - i pozostajemy przy dającej je orientacji wtyczki. Ustaliwszy następnie przebieg fazy w samym kablu (przyrządem pomiarowym), oznaczamy jej położenie na obu gniazdkach: ściennym i sieciowym. Czerwonym lakierem do paznokci, oczywiście winylowym…
Tu jednak ponownie uwaga wnikliwego czytelnika: że większość naszych komponentów podłączana jest kablem sieciowym trójprzewodowym, wyposażonym na obu skrajach w tyluż-biegunowe wtyczki. Zajmijmy się najpierw tą na początku kabla. Z ziemią łączy się ona poprzez dwie blaszki kontaktowe na obrzeżach, dociskane sprężynującymi bolcami gniazda ściennego. Dla celów tego pomiaru elementy te muszą zostać od siebie odizolowane - przykładowo: wsuniętymi kawałkami tektury. Kształt z kolei wtyczki kończącej kabel nie pozwala na odwrócenie w odpowiadającym jej geometrią gnieździe wejściowym komponentu. Pozostaje nam uszanować standard: faza ma być tutaj na bolcu „L” („live”). Oznakowanie to umieszczone jest od tyłu gniazda, a więc od strony wnętrza urządzenia. Dla pewności: jeśli patrzeć od zewnątrz urządzenia - i przy dolnej orientacji bolca masy - jest to prawy z dwóch bolców górnych. Choć nie jest możliwe połączenie odwrotne, możemy dla przejrzystości zaznaczyć położenie fazy lakierem: na gnieździe komponentu i na końcowej wtyczce kabla. Prześledziwszy następnie jej przebieg, oznakowujemy fazę również przy korespondującym wpuście wtyczki początkowej. W tym miejscu nie jest to już opcja, lecz konieczność - jako że jej geometria umożliwia także podłączenie nieprawidłowe. Nie sugerujmy się przy tym oznakowaniem poczynionym ewentualnie przez producenta kabla. Mniejsza z tym, że mógł on mieć inne preferencje kolorystyczne: znaki są zazwyczaj białe, podczas gdy my wolimy lakier czerwony (i to z dodatkiem winylu, tłumiącego drgania). Gorzej, że ulokowane bywają one często przy niewłaściwym bolcu!
Następnie wykonujemy te same pomiary, jak wyżej opisane - dla dwóch położeń początkowej wtyczki (przypominam, że teraz przy odizolowanych kontaktach z ziemią). Tym razem jednak nie wybieramy położenia fazy - lecz weryfikujemy prawidłowość fabrycznej polaryzacji transformatora. Pozycja wtyczki zapewniająca ciągłość przebiegu fazy musi skutkować - jak w opisie powyższym - niższym napięciem szczątkowym na obudowie.
Jeśli zaś okaże się przy tej orientacji wyższe, koniecznym będzie przepolaryzowanie uzwojenia pierwotnego transformatora. Szukamy optymalnego miejsca dla tej operacji; zazwyczaj będzie to pomiędzy gniazdem wejściowym i bezpośrednio doń przyłączonymi kabelkami. Zsuwamy izolację - i przelutowujemy lub też przestawiamy połączenia zaciskowe…
Jest jednak jasne, że dany komponent niekoniecznie zabrzmi natychmiast optymalnie. Jedynym bowiem elementem o gwarantowanie poprawnej kierunkowości jest teraz gniazdko ścienne. Orientacja wszystkich innych, tutaj relewantnych, zapewnia wprawdzie prawidłową fazowość, nie jednak ich kierunkowość. Jest ona wprawdzie teraz inna niż w momencie wyjściowym, nadal jednak - choć w sposób odmienny - przypadkowa. I teraz koniec pomiarów, znowu odsłuchujemy.
Począwszy od kabla sieciowego (czy to dwu-, czy też trzy żyłowego); o jego prawidłowej kierunkowości mowa będzie w zapowiedzianym już wpisie na temat aplikacji. Także o dotyczącej bolców gniazdka komponentowego ; może okazać się pożądana wymiana na poprawne (wyselekcjonowane) - lub też przekierunkowanie przepalarką. Może także przeorientowanie drutów prowadzących do transformatora. Może również wymiana lub roszada wszelkich łączących śrubek i nakrętek - słyszalny jest bowiem każdy drobiazg. I dopiero ewentualnie fałszywa kierunkowość drutu uzwojenia pierwotnego transformatora musi zostać przez nas zaakceptowana. Nie jest bowiem w tym przypadku możliwe przekierunkowanie go przepalarką, poprzez zaś przepolaryzowanie wrócilibyśmy do fałszywej lokalizacji fazy. W tej konkretnej sytuacji uznajemy priorytet fazy ponad kierunkowością - mimo że optymalna byłaby poprawność ich obu. Nie rozpaczajmy jednak: poczynienie wszystkich innych korektur - tutaj opisanych oraz proponowanych w przyszłych wpisach - da nam brzmienie satysfakcjonujące!
Na koniec jeszcze jedna wiadomość dobra: pomiary nie są bezwzględnie konieczne. Mniejsze napięcie szczątkowe można ustalić także poprzez przyłożenie do obudowy palców: odpowiadać mu będzie nasze odczucie mniejszego mrowienia. Przy założeniu jednak, że dotknięcie będzie delikatne - a i delikatna ręka! W razie takowej nieposiadania, trzeba poprosić o pomoc żonę lub - niepotrzebne skreślić - sąsiadkę…
Ps. Życzenia audiofilskiej pomyślności dla obchodzącego w tych dniach urodziny prezesa Klubu (ds. organizacyjnych), Krzyśka. Serdeczne zaś kondolencje dla administratora blogu, Piotrka, który stracił bardzo bliską osobę…
Na marginesie prywatny mój protest przeciwko takiemu scenariuszowi, który wpycha nas na scenę życia, nie pytając o nasze przyzwolenie - a później z niej usuwa, choćbyśmy grać jeszcze chcieli. Niestety, scenariusz lepszy nie został dotąd napisany.
Komentarze
Prześlij komentarz