od Jurka:
35. Alicja w pomieszczeniu
… i nadal niepewna, co ją w krainie czarów jeszcze spotka…
Taki zaś początek tej bajki, że dawno, dawno temu nie posiadałem odtwarzacza kompaktowego, a źródłem muzyki był mi gramofon.
Zrazu Thorens grał na półce przytwierdzonej do bocznej ściany - nośnej, w myśl audiofilskich rekomendacji - ale nie grał nadzwyczajnie.
Kiedy zamieniłem go na Linna, postanowiłem wybrać lokalizację poprzez odsłuchy.
Ponieważ spoczął na stoliku własnej roboty, na którym także zamontowany został przedwzmacniacz, odeń zaś tylko wiodły na boki interkonekty do głośników z wbudowanymi wzmacniaczami - to cała przestrzeń pomiędzy nimi, jak również pomieszczenia boki, jego głębia i jego płytkość - wszystko to było do mojej dyspozycji.
I stwierdziłem, że gramofon brzmi jako źródło najlepiej ulokowany między głośnikami, swoim przodem na linii ich membran, pośrodku zaś swoją wkładką.
Odrzuciłem wszelkie mądrości, że korzystniej daleko z boku pokoju - albo też w skrajnej jego głębi; lokalizacje te skutkowały dźwiękiem gorszym…
Przypominam, że na fizyce się nie znam, tylko więc dyletancko myślałem, że zapewne w tym miejscu integruje się optymalnie wpływ obu głośników: ich drgania mechaniczne i wytwarzane fale akustycznych oddziaływują spójnie na sprężynowe zawieszenie i dynamikę śledzenia przez igłę rowka. Bez kanałowych zróżnicowań oraz odbić od pobliskich ścian w przypadku lokalizacji alternatywnych. Ale nie upieram się przy tym tłumaczeniu - czekam pokornie na mądrzejsze; zresztą sam poniżej przedstawię rozszerzającą interpretację.
Wszystko natomiast powyższe nazwałbym funkcją gramofonu normalną, aktywną…
Tak jak aktywne były głośniki - z którymi pożegnałem się jednak w latach następnych.
Skoro zaś w systemie pojawiły się pasywne, to i wzmacniacze, przez lata różne. I kiedy każdorazowo poszukiwałem dla nich lokalizacji najlepiej brzmiącej, znajdowałem ją znowu pomiędzy głośnikami - jak poprzednio dla gramofonu.
Choć już niekoniecznie na linii membran; trochę do przodu - a przysuwała się soundstage, zaś oddalała - kiedy do tyłu trochę. Natomiast koniecznie bezpośrednio na matce-ziemi, podłodze. Każda wypróbowana podstawka wprowadzała zmiany, z którymi bywało nawet czasem eufemizująco, zawsze jednak mniej naturalnie.
Równolegle źródłem najczęściej używanym stały się - też przez lata różne - odtwarzacze kompaktowe. Bo wygoda na co dzień i - jak już pisałem - powtarzalność odtworzeń przy testowaniu. Że zaś zwłaszcza przy tym krytyczna była jakość, szukałem lokalizacji najbardziej ją zapewniającej - i także dla tego komponentu okazywała się nią podłoga pomiędzy głośnikami.
Gdzie, w rezultacie, zrobiło się dla gramofonu zbyt ciasno. Stałby wprawdzie na stoliku, którym jednak trudno byłoby manewrować, skoro pod nim, w ograniczonej przestrzeni pomiędzy nogami, miałaby się pomieścić cała reszta…
I tak Linn powędrował na boczną ścianę, jak niegdyś Thorens.
Ja zaś szukałem teraz na niej najlepszego miejsca, słuchając jednak - poprzez cały system - muzyki serwowanej obecnie przez kompakt.
Funkcję zaś gramofonu jako po prostu mebla określiłbym mianem pasywnej. W podwójnym zresztą sensie. Nie tylko nie służył w trakcie tych ustaleń jako źródło, ale - wypięty z sieci i pozbawiony podłączeń interkonektowych - nie wpływał na brzmienie systemu swoją „elektryczną” obecnością.
Kiedy zaś jego lokalizacja - wraz z konstrukcją zamierzoną jako półka - okazała się krytyczną, nowe pole wyjaśnień zostało otwarte.
Aczkolwiek u podłoża motyw już w tym blogu stary.
Kierunkowość! - domyśli się wnikliwy czytelnik…
Kiedy któryś z pokoi wybieramy jako odsłuchowy, powodujemy się w pierwszym rzędzie proporcjami: niechby takie, jak pudełka od butów! I tak jednak pozostanie dylemat: w którą stronę „gramy”? Jeszcze zaś gorzej, kiedy pomieszczenie tylko jedno, kształt zaś jego - choćby w przybliżeniu - kwadrat.
Tak czy inaczej, musimy stanąć pod każdą z czterech ścian pustego jeszcze pokoju - i zaśpiewać…
Będą trzy możliwości. Głos rozebrzmi w pobliżu, jakby przyklejony. Lub dookólnie, wypełniając równomiernie otaczającą nas przestrzeń. Albo też powróci do naszego gardła (ten rodzaj akustyki nazwałbym „ssącą”).
I dokonujemy wyboru…
Zróżnicowanie wynika zapewne nie tylko z uwarunkowań architektoniczno-akustycznych. Wśród wielu dziedzin, na których się nie znam, jest również budownictwo. Zaryzykuję jednak. Odmienna wypadkowa kierunkowości ułożenia lokalnych partii cegieł. Lub odlewu betonu. Lub też - jeśli to żelbeton - kierunkowości integralnych metalowych elementów. Też przebiegu ściennych kabli.
Pewnie też lokalnie różna wypadkowa kierunków ułożenia klepek - jeżeli na podłodze parkiet…
Już w odcinku „Detektor” opisałem ustalanie kierunkowości kawałka drewna - rozumianej jako wpływ na przebieg prądu w blisko zlokalizowanych przewodnikach. Zarazem już tam wspomniałem zjawisko kierunkowości innego rodzaju, mechaniczno-akustycznej. Dotyczy ono wszelkich przedmiotów, niezależnie od ich materiału, wprowadzanych przez fale dźwiękowe w drgania (i następnie własne propagujących; jak też modyfikujacych drgania obiektów, na których są umieszczane) - oraz przedmiotów owe fale tłumiących.
Rozróżnijmy, że przy obiekcie jednorodnym będzie to kierunkowy wektor. Przy będącym konglomeratem części - kanapa, regał - wypadkowa.
I przełóżmy na język praktyki. Punktem wyjściowym jest kierunek fali dźwiękowej: od frontów głośników ku naszej pozycji odsłuchowej. (Aczkolwiek - co przytaczam tylko jako anegdotę, nie zaś zachęcając do naśladownictwa - w dodatku „EAR” do „Hi-Fi Choice” z maja 1994 opisano, jak to znany angielski audiophil Jimmy Hughes umieszcza głośniki tyłami względem swojej osoby, frontami zaś ku ścianie końcowej - i słucha dźwięku odbitego.)
Wprowadzając następnie jakikolwiek obiekt, którego lokalizacja i orientacja nie są zdeterminowane poprzez inne względy (przykładowo nie ustawimy odwrotnie kanapy), ustalamy je obie poprzez odsłuchy porównawcze.
Wybierając, po pierwsze, miejsce optymalnego dopasowania kierunkowości obiektu i pomieszczenia (tego ostatniego: tył lub przód, ściana prawa lub lewa). W najczęstszym zaś przypadku lokalizacji na innym obiekcie (figurka w regale czy poduszka na kanapie) będzie to zarazem miejsce dopasowane do charakterystyki tego ostatniego (w domenie obciążenia i mechanicznych drgań - lub też akustycznego tłumienia).
Po drugie, doprecyzowujemy owo ustawienie poprzez optymalną orientację: przodem lub tyłem - czy też którymś z boków lub skosów.
I wreszcie porada już czysto praktyczna, w odniesieniu do obiektów łatwo przemieszczalnych: zarówno ich pozycję, jak i ukierunkowanie oznakowujemy. Na przykład kreska ołówkiem na półce w miejscu usytuowania figurki, a na niej samej kropka lakierem od strony wnętrza pomieszczenia. Choćby zaś przyszło figurce stać tyłem - przecież nie potraktujemy tego jako oznakę wobec nas lekceważenia!
Co nam również szkodzi, że nie grzbietem, lecz luźnymi kartkami zwrócona będzie ku nam jakaś na półce książka - i w tej drugiej orientacji dźwięk pobliskiego głośnika „uwalniająca”, podczas gdy w pierwszej komprymująca?
Podsumowując: wstawienie każdego obiektu zgodne z jego akustyczno-mechanicznym KLB wpływa albo neutralnie, albo też optymalizująco (funkcja „stroika”), na kierunkowość pomieszczenia - i w konsekwencji na jakość brzmienia systemu. Niezgodne zaś powoduje - lub też potęguje - niezgodności kierunkowe pomiędzy partiami pomieszczenia. I zarazem głośnikami…
Przypomnijmy także, że te ostatnie aberracje przypisaliśmy w odcinkach poprzednich różnicom kierunkowości „elektrycznej” kanałów; po prostu wymóg absolutnej prawidłowości dotyczy obu zjawisk.
Odnotujmy również, że wprowadzając elementy nowe - drgające lub tłumiące - zmieniamy zarazem tonalność i czas pogłosu pomieszczenia. Co akceptowalne, jeśli zamierzone. Byle jednak prawidłowa generalna kierunkowość pomieszczenia została przez nas - teraz w nowych warunkach - wypracowana ponownie.
Przykładowo, każdy służący wytłumieniu dywanik ułóżmy próbnie w czterech możliwych pozycjach, odsłuchując dopasowanie kierunkowe z pokoju całością…
Zaś w szczególe: również jakość jego wpływu na wypadkową kierunkowości przykrytych nim klepek parkietu!
I tak koło się zamknęło - i nie mnóżmy już przykładów.
Również funkcja pasywna jakiegokolwiek komponentu naszego systemu zasadza się na jego interakcji z pomieszczeniem.
Natomiast aktywna - wprawdzie na jego samoistnych właściwościach (elektrycznych i mechanicznych, a w przypadku głośników - także akustycznych), zarazem jednak na jakości jego dopasowania do pokoju w funkcji właśnie pasywnej. W praktyce więc dochodzą do głosu („do brzmienia”) obie.
W przypadku gramofonu jest to ewidentne szczególnie.
Jako mebla złożonego z konglomeratu różnorodnych materiałów; w dodatku w obu funkcjach wydatnie drga zawieszenie, zaś w aktywnej obraca się część elementów.
Tak więc do wcześniejszego wyjaśnienia preferencji brzmieniowej gramofonu w usytuowaniu pomiędzy głośnikami musimy dorzucić dodatkowe: wpływa on jako mebel w tym samym stopniu na akustykę obu stron pomieszczenia. Umieszczony zaś gdziekolwiek indziej, narusza równowagę w stopniu ekstremalnym - i stawia przed nami rygorystyczne wymagania.
W moim przypadku była to staranność obioru miejsca do milimetra kwadratowego bocznej ściany (a zarazem milimetra sześciennego przestrzeni pokoju) - oraz odpowiednie zagospodarowanie strony przeciwnej. Znalazł się tam również gramofon, aczkowiek w postaci starego patefonu, oraz cała gama starannie wyselekcjonowanych i zorientowanych przedmiotów innych - kierunkowo pokój symetryzujących. Których tu jednak nie wymienię jako przykłady; i tak w każdym konkretnym przypadku muszą być dobrane indywidualnie…
W zamian znowu uogólnienie, dotyczące pożytków ze zrozumienia i spożytkowania zjawiska funkcji pasywnej.
Po pierwsze, pozwala dokonać na wyłączonym gramofonie szeregu regulacji optymalizujących jego przyszłe brzmienie w funkcji aktywnej (pod warunkiem, oczywiście, zachowania tej samej lokalizacji).
Możemy, na przykład, przyporządkować odsłuchowo („prawa-lewa”) śrubki mocujące wkładkę. Czy też wybrać wychylenie - w płaszczyźnie poziomej - zamocowania ramienia w jego bazie (we wcześniejszym wpisie zróżnicowanie brzmieniowe tłumaczyłem odmiennościami naprężeniowymi wewnętrznego okablowania; obecnie uważam za równie istotne zmiany interakcji akustycznej z pokojem)…
Aczkolwiek są granice. Ustawianie VTA/SRA oraz doprecyzowanie siły antyskatingu przeprowadzamy nadal odsłuchując brzmienie gramofonu (i płyty) jako aktywnego źródła. Ale już dla odsłuchowej kontroli siły dokręcenia wszelkich śrubek funkcja pasywna jest - ponownie - jak najbardziej stosowna…
Po drugie, warto zadbać o ustawienia gramofonu w jego trybie pasywnym - dla jakości odsłuchu źródeł innych!
Przykładowo, jest w środowisku klubowym oczywistością odmienność jakości brzmienia stron płyty - a więc jej kierunkowość w pionie. Winylowy krążek wykazuje jednak również poprzeczną. I łatwo się o tym przekonamy obracając płytę ręką, drugą zaś przytrzymując pod spodem matę i talerz - aby wyeliminować oddziaływanie ich z kolei kierunkowości poprzecznych.
Oczywiste zaś, że - w podobnym trybie - przede wszystkim one powinny być ustalone (płyta i tak zostanie zdjęta - tylko by się kurzyła niepotrzebnie przy pasywnym trybie gramofonu).
Na załączonym zdjęciu widoczna więc plamka czerwonego lakieru do paznokci (oczywiście, winylowego). Na obrzeżu - zarazem - maty i talerza. Koordynująca je wzajemnie i oznakowująca - względem środka pomieszczenia - optymalne dla jego kierunkowości położenie ich obu (podczas gdy kropka koło osi zaznacza górę maty - po odsłuchu kierunkowości pionowej).
Oczywiste, że jeśli gramofon ten użyjemy w funkcji aktywnej - i elementy owe zaczną wirować - ustalenia te przestaną być istotne. Dopóki jest jednak meblem, a źródłem komponent inny, dlaczego nie pokusić się o jak najlepszy dźwięk systemu?!
(Także w celu ustalenia brzmieniowej referencji - dla wybranego utworu muzycznego - i zapisania jej sobie w głowie. Będzie jak znalazł, na przykład przy okazji odwiedzin i odsłuchów wartościujących na „audioszole”.)
Wszystko powyższe tytułem wstępu, teraz zaś, przechodząc do właściwej części wpisu, wracamy zarazem do jego początku.
I, jak to z bajką, do niewiedzy: czy skończy się dobrze.
Kombinacje opisane w poprzednim odcinku oceńmy najpierw w trybie pasywnym. A więc, powtarzam, traktując gramofon jako mebel, tyle że zintegrowany kierunkowo z pomieszczeniem - w myśl procedur powyższych.
Zacznijmy od ustawienia dotychczasowego: standardowa przeciwwaga oraz siła dwóch gramów sprężynowego nacisku. I również muzyka - odtwarzana z krążka CD - brzmi dla mojego systemu standardowo. Opisywał więc nie będę, zrobiłem to już - kontrastując w dodatku z „digitalem” - w odcinku „Mickiewicz”. Aczkolwiek nieco teraz lepiej w domenie całościowej zgodności fazowej. Pochlebiam sobie, że dzięki dokonanym poprawkom kierunkowości poprzecznej…
Dezaktywuję następnie sprężynowy nacisk, przysuwając w zamian przeciwwagę ku łożysku. Tonalność - w porównaniu do poprzedniej - gęstnieje, również plastyczność ulega poprawie.
Dodatkowo montuję na przeciwwadze pierścień dociążający - gęstość tonalności dochodzi do poziomu naturalnej, dotąd w moim systemie niesłyszanej, plastyczność prawie dorównuje takiej, jaką miałbym przy gramofonie jako źródle…
Czas więc teraz posłuchać go w tej właśnie funkcji - aktywnej.
Na talerz wędruje płyta, gramofon i jego „pre”, zostają podpięte do sieci i połączone interkonektami, pozbawiony zaś wszelkich doprowadzeń kompakt. I powyższe kombinacje zostają ponownie odsłuchane.
I powielają się wszystkie opisane różnice; zredukowane jednak teraz do progu słyszalności.
Jeśli więc miałby gramofon wypełniać zawsze tylko funkcję aktywną, jako źródło - i miałbym być spytany, czy warte są wysiłków próby ustawień alternatywnych - nie potrafiłbym odpowiedzieć jednoznacznie…
Jeśli zaś miałbym podjąć próbę jeszcze jedną, mianowicie zrozumienia, skłaniałbym się do hipotezy, że ruch obrotowy - w przestrzeni akustycznej pokoju - kierunkowości poprzecznej talerza, płyty i maty (pomijając już przez nas nierozpatrzone: wirnika i osi napędowej silnika oraz paska) mają wpływ maskujący.
Pozostaje jednak niepewność - jak tamta będąca udziałem Alicji w krainie czarów - i chyba to jednak nie jest szczęśliwe bajki zakończenie…
Komentarze
Prześlij komentarz