od Jurka:
49. Podkoszulek, czyli wybieram gorsze
Jest pierwszy człon tytułu dezinformujący, tematem będzie bowiem koszulka, termokurczliwa, określając dokładniej.
Ponieważ jednak była już o niej mowa we wpisie „Paznokcie”, w tym zaś znajdą się treści tylko dopełniające, tytuł podkreśla jego podrzędność - a i taki stopień marginalności, że nawet określenia „wpis” nie jest godnym. Jednak bardziej adekwatne „podwpis” byłoby nowotworem, językowym błędem…
Tak jak jest nim, pisząc na marginesie, nazwa „podkoszulka” używana w odniesieniu do określonego fragmentu garderoby przez dużą - niestety! - część znanych Klubowi audiofilii; powyższy więc tytuł stanowi przy okazji nasz apel o językową poprawność.
Co do zaś genezy, odwiedziłem niedawno gdańsko-oliwski salon „Hi-Fi. Ja i Ty” - na tych łamach nieraz przywoływany, a to z powodu panującego w nim podejścia do kwestii audio w wielu aspektach z naszym klubowym zbieżnego - i posłuchałem świeżo sprowadzonego urządzenia lampowego.
Wnikliwy czytelnik pamięta, iż wzdragaliśmy się na tych łamach przed zajęciem stanowiska wobec dzielącej światek audio kontrowersji: „tranzystor” czy „lampa” (abstrahując od aspektu tuningu kierunkowości: raz wyoptymalizowany system tranzystorowy pozostanie takim do końca naszego życia, oparty zaś na drugiej z technologi - tylko do końca życia lampy).
Również nadal nie uogólniajmy; pewne jednak aspekty brzmieniowe wydały się na tyle interesujące, iż chętnie posiadłbym wspomniane urządzenie na własność. Może nie dla permanentnego użytku, przynajmniej jednak dla włączeń okazjonalnych, też z funkcją interesującego kontrastu wobec moich - tranzystorowych - obecnych komponentów.
Cena półtorej setki tysiąca złotych jest jednak ekscesywną (za te pieniądze można by kupić coś wartościowszego, może nawet miłość)...
Natomiast siedem kosztuje w sklepie z akcesoriami elektronicznymi metr koszulki termokurczliwej, czarnej, bez połysku, „fi” 38 mm; kilka z niej centymetrów na wtyku wybranej sieciówki nada systemowi tendencję brzmieniową podobną. Oczywiście, że tylko na okresy stosowania tak „wytjunowanego” kabla, i że tylko tendencję - co też w proporcji do kosztów adekwatne.
Niemniej zwiększa się substancja głosów i instrumentów, stłumieniu ulegają detale i jaskrawość tonów wysokich (min. brzmienia agresywne stają się prawie intymne), co również pozbawia je roli wiodącej w kształtowaniu intonacji i rytmu. Dyktat przejmują tony niskie, odpowiednio rytm muzyki powolnieje, zarazem zmniejsza się zróżnicowanie dynamiczne - jednocześnie również tonalne.
Generalnie, przekaz muzyczny traci na ekspresywności, zyskuje za to na walorach relaksacyjnych.
Przemyśliwuję teraz, jak przybliżyć czytającym te zmiany, odwołując się do wiedzy powszechnej…
Trochę to tak, jakby fortepian pozostał wprawdzie z klapą otwartą, przy dźwięku emanowanym jednak w mniejszym stopniu przez struny, od wnętrza pudła, bardziej zaś przez całą bryłę instrumentu. I w rezultacie brzmiał w mniejszym stopniu - z braku określenia lepszego - „zabawkowo” (jak to w większości, niestety, systemów audio).
Trochę też tak, jakbyśmy głośniki posiadane zamienili na ATC - z ich wycofaną górą, zintegrowaną bardziej ze średnicą i trudniej wyróżnialną jako odrębna część pasma. (Pamiętam, jak wszedłszy w posiadanie jednego z modeli, prezes Klubu ds. organizacyjnych, Krzysiek, był właściwością tą zdegustowany, przywyknąwszy jednak i doceniwszy, nie potrafił już żyć bez niej.) Trochę zaś jak zamiana na Audio Note, z ich rozdętym i ciążącym ku podłodze brzmieniem nieco pudłowo-tekturowym...
Napisałbym także, iż trochę jakby przyjaciółka nasza blondynka ufarbowała włosy na ciemno…
Nie, ten wątek porzućmy, jako że czytają nas audiofile rodzaju nie tylko męskiego; niech więc obowiązuje konwencja interpłciowa („intergenderowa”? „intergendryczna”?).
I teraz już z nią zgodnie: jeśli ktoś z czytelników/czytelniczek miałby ochotę na powyżej opisane, to krokiem pierwszym powinien być dobór spośród posiadanych kabla sieciowego o potencjale brzmieniowym adekwatnie rokującym. W moim przypadku to własnej roboty plecionka ze zdjęcia we wpisie „Ręce i głowa” - tam jeszcze ze skręcającą wtyk ścienny śrubką. Wszystko napisane o wpływie jej atrybutów na brzmienie zachowuje aktualność: rodzaj metalu i masa, siła dokręcenia, prostopadłość nacięcia do osi kabla. W tym jednak przypadku śrubkę usuwamy - pod warunkiem, oczywiście, że wtyk się nie rozsypie, wyłącznie koszulką termokurczliwą potem objęty.
Z zakupionej długości odcinamy kilka odcinków, wielkości od pięciu do dziesięciu centymetrów. Jako że zaś koszulka jest spłaszczona, kawałki jej będą miały postać prostokątów i przy odrobinie staranności dadzą się, jak na poniższym zdjęciu, ułożyć kolejno na wtyczce wetkniętej w ścienne gniazdo zasilania (do wyboru: wzmacniacza lub źródła)…
Mamy wprawdzie świadomość, że wpływ na brzmienie systemu miałaby zmiana poczyniona w dowolnym innym miejscu, dobór jednak niniejszego podyktowała łatwość procedowania - oraz symetryczność wpływu na oba kanały.
Ułatwienie dodatkowe, iż oddziaływanie koszulki ostatecznie już zamontowanej będzie identyczne jak wcześniej tylko położonej w fazie odsłuchów porównawczych - co eliminuje konieczność każdorazowego wyłączania systemu.
Oczywista jest jednak, i dla każdego kawałka obowiązująca, prawidłowa orientacja kierunkowa; też oczywiste, że ustalamy ją słuchając „Patrycji” (patrz: „Sztuczki”, tym razem jednak w stereo), identyfikując przy tym efekty ssania i pchania oraz ich dalsze brzmieniowe konsekwencje (patrz: „Wreszcie kierunkowość”).
Następnie stosujemy procedurę opisaną w „Paznokcie”.
Dla przypomnienia, wybrawszy najlepiej brzmiącą wielkość, odcinamy od całości dodatkowy odcinek nieco dłuższy, po czym stopniowo go skracamy, o nożyczek - zaledwie! - muśnięcia. Wyjdzie nam troszkę więcej lub mniej niż rozmiar dotąd preferowany; jeśli natomiast rozpędziliśmy się za bardzo (one bridge too far) i ocenimy, że dźwięk najlepszy już ciut-ciut wstecz pozostał, odcinamy znowu kawałek podobny i podejmujemy czynność skracania ponownie - tym razem już ze świadomością momentu zaprzestania.
Teraz dopiero wtyk sieciówki z gniazda ściennego wyjmujemy - i wkładamy ponownie, nanizawszy nań przedtem koszulkę. Następnie (słuchając nadal „Patrycji”) ustalamy optymalne położenie: obracając ją najpierw dookólnie (przydatne jest naniesienie orientacyjnego punktu), potem zaś przesuwając i odsuwając od gniazda.
Czynnością wreszcie finalną jest zgrzanie pistoletem cieplnym, najlepiej bez wyciągania wtyczki z gniazda (żeby nie doszło do przesunięcia)…
Zależność kierunkowego oddziaływania koszulki od niuansów jej orientacji tłumaczy się w sposób oczywisty powikłaniami - lineralnymi i dookólnymi - struktury cząsteczkowej. Co do natomiast oddziaływań brzmieniowych zmian jej wielkości, pozostaje nam jedynie domniemywać wpływ na charakterystykę drgań i tłumienia wtyczki, może też na pojemność jako okładziny swoistego kondensatora. Nie nasz to jednak problem. Autor zapewniał wielokrotnie, że poradom tego blogu brakuje fundamentu teoretycznej wiedzy - niemniej ręczy za ich wspartą wieloletnią praktyką eksperymentatorską skuteczność.
W konkretnym zaś przypadku powtórzmy, że nawet tylko muśnięcie koszulki nożyczkami zmienia równowagę tonalną brzmienia odtwarzanego utworu (jako funkcji brzmienia całego systemu), a zarazem - eksponując odmienne partie spektrum - właściwości rytmiczne oraz intonację i frazowanie wykonawców.
Na koniec oczywiste stwierdzenie, iż owa sieciówka zachowa subtelności brzmieniowe przez nas nadane - i w przyszłości nadal przez nas oczekiwane - tylko w tej samej konfiguracji (gniazdo i komponenty) jak przy modyfikowaniu…
Co lepsze, co gorsze?
Dla ocen ostatecznych użyłem CD z nagraniem verdiowskiej „Aidy”, odtworzanym z kompaktu zasilanego, alternatywnie, sieciówką ze świeżo założoną koszulką oraz - spośród moich referencji - egzemplarzem jakiejkolwiek pozbawionym; określenia odpowiednio „Z” i „Bez” w dalszym ciągu wywodu.
Na początek aria „Celeste Aida” z pierwszego aktu, w której Radames odsłania swoje uczucie - i brzmi to przy „Bez” bardziej do skali jego miłości adekwatnie, przy „Z” ciut co do emocji mniej wiarygodnie. O ile jednak mogłem przy „Bez” tolerować dotąd przenikliwość głosu w górze skali, o tyle w przypadku odzywających się momentami fanfar, była ona dla mnie zawsze do zniesienia trudna; przy „Z” jest teraz akceptowalna…
Co lepsze? Sądzę, że „Bez” - w kategoriach jednak tylko Hi-Fi-owskich.
Skrót to od „High Fidelity”, „wysoka wierność”. I takaż byłaby, gdyby porównać brzmienia utrwalone przy pośrednictwie mikrofonu: w bliskości głośnika systemu i oryginalnego instrumentu. Niekoniecznie jednak w kategoriach naszej percepcji. Muzycznych czy też - wprawdzie nigdzie dotąd niezdefiniowanych - audiofilskich. Dochodzi bowiem wpływ akustyki (w pomieszczeniu prywatnym lub też w operze - gdzie plusze foteli i jeszcze więcej niż w domu materiałów głuszących), następnie filtr połączeń akustyczno-nerwowych pomiędzy uchem i mózgiem, w tym zaś ostatnim filtry anatomiczno-kulturowe: jego indywidualnej struktury, naszych przyzwyczajeń i personalnych preferencji.
Na koniec fakt, iż osobiście wolę w całym tym kontekście „Z”, może być również funkcją mojego wieku, zmęczenia życia długością i intensywnością…
Może dałoby się nawet uogólnić: wybór gorszego typowy dla starszego pokolenia?
Dla pewności scena końcowa, w której to Radames i ukochana znajdują się we wnętrzu grobowca - i śpiewając w duecie żegnają się z ziemią („O terra addio”, w sensie pozagrobowcowej zewnętrzności). „Bez” brzmi to tak, jakbym słuchał znajdując się wraz z nimi w środku, emocjonalnie i patetycznie aż w przesadnym stopniu. Ale tylko w muzycznym odbiorze, bo co do kognitywnego - realistycznie. Sytuacja bowiem ich dwojga, na śmierć pogrzebanych, jest istotnie kiepska i - co łatwo zrozumieć - rozpaczą napawająca. Opcja natomiast „Z” produkuje emocjonalność śpiewu stłumioną - niezbyt w tym kontekście pasującą.
W moim jednakże odbiorze umiejscawia mnie poza grobowcem - to zaś z kolei do sytuacji adekwatne. Skoro bowiem oni są tam wewnątrz sami, między innymi beze mnie, to ja być muszę - czy to jako słuchacz w domu, czy też w operowej inscenizacji - na zewnątrz!
Jak więc lepiej, konkludując i uwzględniając wszelkie aspekty? Nie wiem, remis, nierozstrzygnięte..
Co stawia przydatność tego tekstu dla czytelnika/czytelniczki pod znakiem zapytania (jak już sugerowałem na początku).
Jeśli jednak nie miało sensu przeczytania, to i nie miało, z perspektywy autorskiej, napisanie.
Cóż, postępujemy bezsensownie: raz jeden i drugi - aż poprawić za trzecim nie ma już możliwości…
Komentarze
Prześlij komentarz