od Jurka:
69. Balansujemy
Wpis ten nie jest kontynuacją instrukcji konstruowania regulatora głośności - o tym w następnym, teraz dygresja. Temat pojawił się niespodzianie, na skutek zbiegu okoliczności. Miałem przyjemność przeprowadzić odsłuchy w towarzystwie dwóch wizytujących; pomimo antycovidowych maseczek rozpoznałem w nich znajomych, którzy założyli świeżo firmę mającą produkować - co za zbieżność! - regulatory głośności. Ich prototyp odmienny jednak od konstrukcji mojej, z którą miał zostać porównany. Po pierwsze, transformatorowy, po drugie, podczas gdy mój single-ended - ich zbalansowany.
Słuchaliśmy poprzez mój system referencyjny, tyle że miejsce przynależnego doń kompaktu single-ended zajął wypożyczony z systemu pomocniczego, z wyjściami w technologiach obu. To samo dotyczy wejść mojej referencyjnej końcówki mocy, możliwe więc było przepinanie pomiędzy gniazdami tych samych komponentów, jedyną zmienną były interkonekty. Każdego rodzaju po dwie pary, wszystkie zacnej jakości i perfekcyjne ukierunkowane (co szczególnie w przypadku zbalansowanych nie zawsze - patrz niżej - oczywiste).
W tym miejscu korciłoby pochwalić brzmienie zaprezentowanego mi prototypu, nie chciałbym jednak, aby wpis był zarazem reklamą. Mogę wprawdzie coś rekomendować, przykładem dwa odcinki wstecz gniazda Cardas, reklama jednak produktów firmy, z którą łączyłyby mnie więzi - emocjonalne czy też socjalne - tego w tym blogu nie ma i nie będzie!
Zestawienie regulatorów sprowokowało mnie natomiast do sformułowania kilku uwag porównawczych na temat brzmienia reprezentowanych przez nie technologii.
Uwag uogólniających - ponieważ nie ograniczyłem się do odsłuchów powyżej opisanych.
Zainspirowany, kontynuowałem porównania poprzez pomocniczy mój system (celem urozmaicenia wpisu zamieszczam jego fotkę - jako debiutującego w tym blogu). Skromny, lecz adekwatny do sytuacji - kiedy powrócił doń tenże odtwarzacz z podwójnymi wyjściami. Również single-ended i zbalansowane są wejścia pomocniczego wzmacniacza, ponieważ zaś zintegrowanego, brak potrzeby zewnętrznej regulacji głośności; i znów jedyna w trakcie odsłuchów zmienna to interkonekty (teraz w ilości o połowę mniejszej, nadal jednak, i odnośnie obu rodzajów, jakości porównywalnej - by słyszalne były różnice pomiędzy trybami, nie zaś kablami).
Głównym wszakże czynnikiem obiektywizującym rezultaty było dokonane w przeszłości - poprzez przepalanie i obracanie - prawidłowe zorientowanie KLB wszystkich gniazd i wewnętrznych połączeń kablowych dwóch tych komponentów, i to w odniesieniu do obu zastosowanych tam technologii.
Drugi ze wspomnianych koincydentów to szczególny etap kilkuodcinkowego opisu konstruowania regulatora: byłem akurat przy instalowaniu gniazd, oczywiście - typu CINCH. Pod wpływem jednak opisanej wizyty naszła mnie awanturnicza myśl: co by było, gdyby pójść drogą inną - i zamontować raczej XLR, dla podłączeń zbalansowanych?
Pociągnęłoby to za sobą dalsze następstwa.
Potencjometry pozostałyby dwa, po jednym na kanał - teraz jednak typu stereo. Choć w tym przypadku określenie "stereo" nieadekwatne, właściwsze byłoby: podwójne. Jedna część każdego z nich regulowałaby głośność kanału w fazie normalnej, druga w odwróconej.
Ponieważ zaś specyfiką blogu jest temat kierunkowości, rozważmy też aspekty z nią związane.
Poczynając od interkonektów. Miałem okazję sprawdzić pod tym kątem kilka fabrycznych konstrukcji, najpierw jednak opiszę standard pożądany. KLB przewodów minusa i masy powinny być odwrotne do przebiegu - odpowiednio wejściowego lub wyjściowego - sygnału. Odnosi się to również do minusowych pinów obustronnych wtyków, ich korpusów oraz izolacji przewodów - i nic w tym nowego dla czytelników blogu. To jednak, że zbieżność KLB plusów musi dotyczyć również fazy odwróconej, wiadome nie wszystkim i spełnione nie w każdym ze sprawdzonych produktach fabrycznych (i tutaj uspokojenie, że przy opisywanych odsłuchach użyte zostały kable zbalansowane konstrukcji własnej, o właściwej orientacji wszystkich detali).
Te same wymogi kierunkowe stosują się do elementów składowych gniazd oraz do przewodów prowadzących ku potencjometrom. Co do tych ostatnich, pożądane kierunki lepszego brzmienia ich połączeń wewnętrznych zostały opisane w odcinku "39. Pasywka", pospołu z metodologią korygowania, poprzez - w przypadku posiadania Duotecha - przepalanie. Całość zachowuje aktualność, nowa jest jedynie kwestia, czy masy faz, normalnej i odwróconej, pozostawić rozdzielone, czy też połączyć je zworką - i jak ukierunkowaną? Porady mógłbym udzielić tylko po odsłuchach porównawczych - tych jednak nie przeprowadzę; wszystko powyższe to rozważania teoretyczne, nie będzie zmiany konstrukcji regulatora...
Zapowiedziane porównanie trybów natomiast będzie, zacznijmy od różnicy rzucającej się w uszy najbardziej - i zmuszającej do ciągłego wyrównywania głośności. Pod jej bowiem względem tryb zbalansowany góruje ponad single-ended wydatnie (aczkolwiek z perspektywy "Czasu na ciszę" - Cugowskiego i Budki Suflera - wartościowanie byłoby odwrotne)...
Ta uwaga w nawiasie była żartem, teraz serio o tym, co w tym blogu najistotniejsze: o fazie.
Tryb single-ended reprodukuje ją - przy założeniu poprawności systemu i odtwarzanych nagrań - w sposób prawidłowy. Dla przypomnienia, wielekroć już obrazowo opisany: cały przekaz muzyczny, a w nim każdy głos i instrument, także otaczająca akustyczna aura, wszystko to "pcha" - w przeciwieństwie do "ssania"; brzmienie zaś w trybie zbalansowanym lokuje się pomiędzy tymi skrajnościami.
Podejrzewam tu konsekwencję zsyntetyzowania sygnału w fazach normalnej i odwróconej, wnikliwy czytelnik pamięta jednak moje wielokrotne zapewnienia o braku inżynierskich kompetencji; ograniczmy się więc do wrażeń odsłuchowych: trochę ssie, trochę pcha.
Lub też raczej: ani ssie, ani pcha. Jakby ten aspekt brzmienia został w ogóle unieważniony, jakby gumką wymazany (- to jak "Człowiek bez właściwości"! - wnikliwy czytelnik zacytuje tutaj tytuł powieści Musila).
Właśnie zaś niedostatki fazowe wydają mi się być przyczyną niektórych dalszych tego trybu aberracji.
Poczynając od nieco zhomogenizowanej, upodobnionej w zakresie całego pasma, tonalności. W kontraście single-ended przekonuje zróżnicowaniem; wprawdzie w górnych rejestrach - i na niektórych nagraniach - barwy mogą wydać się zbyt jasne, za to bardziej autentyczna jest ich gęstość w dolnych.
Co do sceny muzycznej, ocena musi być zniuansowana.
W pojedynczym aspekcie, rozciągnięcia ku ziemi, tryb zbalansowany jest gorszy. Przykładowo w jednym z nagrań niskie tony organowe wręcz pełzną przy single-ended po posadzce kościoła, przy trybie natomiast zbalansowanym unoszą się niezakotwiczone ku górze na kilkadziesiąt centymetrów. Dokłada się również tonalne rozrzedzenie, w łącznym efekcie brak jest wrażenia realności organów - zarazem także kościelnej posadzki, bez tej zaś podstawy także przestrzeni katedry.
Tryb ten góruje natomiast zdecydowanie i nieporównalnie w pozostałych parametrach sceny muzycznej: szerokości, wysokości i głębi; wymiary wydają się wręcz bezgraniczne. I w tym jednak przypadku z zastrzeżeniem, współobecne jest bowiem odczucie pewnej sztuczności owego rozciągnięcia, niczym rozdęcia - zarówno rozlokowanych na scenie muzycznej obiektów ("images"), jak i okalającej je akustycznej aury.
Ściśle powiązanym efektem są deficyty wizerunkowe. Jeżeli nagrywany solista (głos lub instrument) znajdował się pośrodku sceny, to przy odsłuchu w systemie single-ended zlokalizowany jest centralnie pomiędzy głośnikami. W trybie natomiast zbalansowanym rozbrzmiewa wprawdzie również ze środka, jednocześnie jednak z obu na bokach głośników i całego ich otoczenia, jest - jednym słowem - wszechobecny. Zarazem wszędzie zespolony z towarzyszącymi instrumentami (czy też całym zespołem orkiestrowym), przenikający się z nimi nawzajem - podczas gdy rozmieszczenie i separacja tych ostatnich są w single-ended precyzyjniej zdefiniowane, a przy funkcjach jedynie akompaniatorskich również przestrzennie skomprymowane...
Dalszą konsekwencją właściwości fazowych jest frazowanie. Z braku kryteriów obiektywnych, ocena subiektywna: w single-ended wydaje mi się ono naturalne i zarazem wierne oryginałowi. Przykładowo, moim odsłuchom utworów, z którymi jestem również na żywo obeznany, towarzyszy poczucie, że tak samo - gdybym umiał - zaśpiewałbym lub zagrał. W takim właśnie tempie i stosując taką właśnie intonację. Tryb zbalansowany dodaje natomiast ekspresji, rytmiczności i swoistego - "walczykowego" - utanecznienia, i to niezależnie od rodzaju utworu. Jeżeli więc, przykładowo, konsumować akurat Jana Straussa, smakowite to do posiłku przyprawy - nie już jednak przy Ryszardzie! I generalnie: milsza mi realistyczna normalność, aniżeli "dopalaczowe" pobudzenie - znów więc górą single-ended?
Jednakże Roy Orbison, "Running Scared"...
W trybie zbalansowanym brzmienie pobudzające do odczuciowej wręcz ekstazy: poprzez wyolbrzymioną przestrzenność, natchnioną rytmiczność i tonalnie podbitą emfazę...
- Ale to przecież wszystko kłamstwo! - taka zarazem demaskatorska refleksja.
I na znak sprzeciwu powstałem oburzony z kanapy; wrażenie jednak jeszcze się spotęgowało!
(Tutaj dygresja, że o ile system referencyjny użytkuję siedząc w pomieszczeniu odsłuchowym, to z pomocniczym jest inaczej. Zazwyczaj gra sobie, podczas gdy ja gdziekolwiek w mieszkaniu i przy czynności jakiejkolwiek - a już obowiązkowo, gdy przy goleniu; a i moje wkroczenie do goszczącego go pomieszczenia kończy się często postaniem w drzwiach lub poczynieniem do wnętrza tylko kroku - kiedy akurat kontekst muzyczny lub też samo brzmienie wydają się interesujące.)
No więc dobrze, lekarstwem na kłamstwo jest prawda, przezbroiłem zatem system na single-ended, solista i orkiestra zmaleli, wykonanie stało się monotonne, wręcz nudne, krążek został migiem z kompaktu wyjęty...
Ten Orbison to tylko przykład, większa bowiem ilość nagrań - aczkolwiek raczej jazzowych i popowych, rzadziej muzyki klasycznej - prowokuje doznania identyczne...
Pora na zbiorcze podsumowanie - i zwycięzcy wreszcie proklamowanie; w przeciwnym przypadku zarzuci wnikliwy czytelnik brak konsekwencji i jednoznaczności.
I będzie miał rację, nie zawsze jednak białe jest białe, i nie całkiem czarne jest czarne.
Powracają wspomnienia - częściowo już opisane ...
Czas pionierski w Trójmieście, wczesne referencje to Kef 104 (ciekawostka, że w środowisku salonu "HiFi-Ja i Ty" po dziś dzień uważane za głośniki najlepsze), potem Eliot (zanim odkryje panele Acoustat) i Adaś Słyk propagują monitory Yamaha, też gust indywidualny, na przykład Wojtek P. woli amerykańskie AR, ja LS3/5a i aktywne Meridian, rozstawiamy według wskazań Petera Walkera albo zbliżonych, siedzimy u wierzchołka trójkąta, ta wiedza z audiofilskich magazynów, Waldek Malewicz prenumeruje "HiFi News@RR", Eliot "TAS", w czytelni Politechniki Gdańskiej mają "La Nouvelle Revue Du Son", docierają też wydawnictwa popularne, "HiFi Stereo Review" przykładem, tam Bose 901 najlepsze na świecie i w kosmosie, każda opinia sprawdzenia warta, niemożliwe w Trójmieście, ale po przekroczeniu granicy - co nieczęste i niełatwe, jednak zdarzało się czasami - mam sposobność posłuchania, z dziewięciu na skrzynkę szerokopasmowców osiem skierowanych ku ścianom, muzyka akurat klasyczna i zgodnie z reklamami powinienem być na sali koncertowej, tam scena jednak muzyczna byłaby zależna od usadowienia, tutaj wszystko jedno, wszystko wszędzie; próbowałem słuchać po bożemu, niedługo wytrzymałem...
Ale zdarzało się potem być na koncertach rockowych nagłaśnianych przez zwielokrotnione Bose - wprawdzie 801 lub 802, też jednak dookólnie propagujące - i przy tym siedzieć w różnych sektorach widowni bez narzekania, przynajmniej jeśli muzyka oraz atmosfera były satysfakcjonujące; może więc rodzaj muzyki i atmosfera to słowa tutaj kluczowe?
Też pamiętam, że w latach siedemdziesiątych Mary MacGregor opiewała w "Torn Between Two Lovers" miłość jednoczesną do kochanków dwóch - i swoje z tego powodu rozdarcie...
Może więc zająć stanowisko zbalansowane? Pochwalić z osobna tryby oba - tyle że z odmiennej perspektywy?
Kłopot jednak z kolejnością: preferencje jako następnie sformułowane ważą więcej od wcześniejszych - których to znaczenie relatywizująco pomniejszają. Jeżeli napiszę, przykładowo, że Ola jest ładna, natomiast Tola mądra, czytelnik zinterpretuje to jako wybór Toli, przy kolejności natomiast odwrotnej uzna, że wolę Olę...
Niech więc kolejność będzie przypadkowa, rzut monetą rozstrzygający! Jeśli orzeł, zacznę od trybu zbalansowanego, zaś od single-ended, jeżeli reszka.
Rzuciłem - i wyszła reszka.
Hi-Fi, High Fidelity, to nie tylko spełnianie norm technicznych DIN - czy też bardziej wyśrubowanych. To także Wysoka Wierność oryginalnemu wykonaniu. I jako jedyny ją zapewniający - wyłącznie tryb single-ended jest dla audiofila akceptowalny. W tym miejscu howgh, basta, koniec i kropka!
Teraz druga strona monety, orzeł. Nie ma sensu upierać się zawsze przy prawdzie - także w sytuacjach, kiedy przekaz od niej odbiegający daje większą przyjemność. To ostatnie rozstrzygające. Jeśli tryb zbalansowany może nam życie ubarwić, to niech ubarwia - i tak za dużo w nim szarości!
- Akceptacja kłamstwa w imię przyjemności, ależ to cynizm i hedonizm razem wzięte! - oburzy się jednak wnikliwy czytelnik, i też będzie miał rację.
Nie będę więc decydował, niech moje systemy orzekną same o sobie.
I oto referencyjny postanowił pozostać w trybie single-ended, pomocniczy zaś przekonfigurować się na zbalansowany; mnie zaś pozostało decyzje te uszanować.
W następnym odcinku wracamy do regulatora.
Komentarze
Prześlij komentarz