od Jurka:
79. W poprzek
Na marginesie niedawno opublikowanej recenzji kabli członka byłego Klubu autor jej charakteryzuje interesująco dwa odmienne podejścia producentów komponentów audio.
Jeśli by jego opis zrelacjonować moimi słowami, to jedni bazują na własnych - materiałowych i układowych - innowacyjnych rozwiązaniach, drudzy na tradycyjnych, jedynie przez siebie modyfikowanych, satysfakcjonujące zaś rezultaty osiągają na drodze odsłuchowego "szlifowania".
Podział jest dychotomicznie upraszczający, zapewne jednak jego autor nie wyklucza wieńczącego eksperymentowania także w przypadku kategorii pierwszej - i właśnie za podejściem uniwersalnym opowiadam się również ja. Niezależnie od wyboru pierwotnej technologii - czy to bazującej na wiedzy tradycyjnej, czy też nowatorskiej.
Uzasadnieniem zaś jest konieczność wsparcia się na filarach dwóch, w obliczu mianowicie słabości głównego, teorii audio.
Wprawdzie, kontrastując, od woskowego walca przeszliśmy do analogowej płyty i cyfrowego krążka (potem nawet SACD), od lampy do tranzystora i układu scalonego, od miedzi zwykłej do wielkokryształowej, wspomnieć by też można czasowo z tamtą recenzją zbieżną dziewiątą rocznicę śmierci Raya Dolby, wynalazcy systemu redukcji szumów - i wręcz w nieskończoność mnożyć przykłady audio-wiedzy inne...
Z drugiej jednak strony odsyłam do odcinka 60., rekapitulującego moje już wcześniejsze opisy wielu fenomenów brzmieniowych o przyczynach niezrozumiałych; przykładowo kabel zasilający brzmi najlepiej przy - nie wiedzieć czemu - poprzecznej orientacji nacięcia na łebku śrubki skręcającej wtyczkę .
Przede wszystkim zaś do motywu przewodniego blogu, kierunkowości.
Zjawiska teoretycznie niewystarczająco zgłębionego - i właśnie dlatego okrytego niezrozumieniem (patrz wpis 46.) większości producentów. Jeśli zaś w ogóle adresowanego w praktyce wytwórczej - i reklamie! - to tylko powierzchownie i bałamutnie.
W tym miejscu symptomatyczna relacja niedawna wybitnego audiofila Jarka "Sir", iż w nabytych interkonektach ekskluzywnej marki tylko część elementów składowych ukierunkowana była prawidłowo - i to w proporcjach dla kanałów pary odmiennych!
Pozostając przy przykładzie kabli, złudną byłaby nadzieja, iż wpinając jakikolwiek fabryczny zgodnie z naniesioną przez producenta strzałką orientujemy go prawidłowo totalnie. A więc wszystkimi jego składowymi przewodnikami i dielektrykami. Jakie by nie były pozytywne aspekty cząstkowe przewodu, przykładowo dynamika, detaliczność, nie posłuży on nigdy reprodukcji "rzeczywistości muzycznej" wiernie - i stąd pole dla naszych zabiegów korekcyjno-kierunkowych.
W opisanym przypadku byłoby to przeorientowanie lub przepalenie niektórych elementów, po jednak rozłożeniu całego oryginału.
I tu miałbym zrozumienie dla wahania części czytelników. Przynajmniej więc spróbujcie roszady: przewód lewy-prawy, dla synergii z kanałami systemu, w aspekcie kierunkowości zawsze odmiennymi, choćby subtelnie. Doradzam to jednak z ciężkim sercem - efekt brzmieniowy nie będzie bowiem nigdy taki jak w przypadku ingerencji totalnej...
Uogólniając, dotyczy to wszystkich posiadanych przez nas komponentów - których brzmieniem w ich postaci oryginalnej jesteśmy usatysfakcjonowani tylko po części (jeśli w ogóle nie, to pozbywamy się ich po prostu); zatem modyfikujemy!
Również w odniesieniu do tej działalności możliwe jest rozróżnienie: część z nas stosuje "szlif" odsłuchowy, część opiera się głównie na teoretycznej wiedzy - w zakresie jakości układu i parametrów użytych elementów. Również jednak w drugim przypadku - a więc, uniwersalnie, w obu! - odsłuchy dla osiągnięcia "muzyczności" uważam za niezbędne.
W przypadku dwóch pojęć użyłem cudzysłowu, przybliżmy je oba.
"Rzeczywistość muzyczna" to brzmienie utworu - w oryginalnym wykonaniu i w oryginalnej przestrzeni akustycznej.
Poprzez zaś "muzyczność" rozumiem atrybut systemu audio - i jego składowych komponentów - pozwalający na percepcję w naszym mózgu brzmienia odtworzeń w domniemaniu naszym wierną (ten aspekt określany jako "hi-fi", wysoka wierność w stosunku do oryginału, choć w naszej praktyce raczej do źródła, którym jest nagranie pośredniczące - dla modelowego uproszczenia załóżmy, że perfekcyjne; pomińmy też wpływ akustyki naszego pomieszczenia odsłuchowego). To po pierwsze, po drugie jednak, w przypadku każdej indywidualnej oceny, atrybut odzwierciedlający także nasze indywidualne brzmieniowe preferencje.
W odniesieniu do obu aspektów są znaki zapytania.
Fale dźwiękowe wywołują drgania w aparacie słuchowym (częściowo też cielesne i kostne), które z kolei generują impulsy wędrujące do mózgu (częściowo również ośrodków percepcji pozamózgowej), na jakim jednak mechanizmie oparte są - czy też poprzez jaki wykształciły się - doznania estetyczne i emocjonalne?
Podejrzewalibyśmy uwarunkowanie genetyczne - gdyby, na przykład, możliwe byłoby stwierdzenie, że każde niemowlę na świecie uspokaja się słysząc śpiewaną przez matkę kołysankę (i będąc przy tym - tutaj doznanie pozasłuchowe - przez nią kolebane). Lub też, że każdy człowiek odróżnia - a są takie hipotezy - tonację molową od durowej, i to pomimo nieznajomości muzycznej teorii.
Argument jednak kontradyktoryjny, że właśnie ona powoduje - co stwierdzają neurolodzy - aktywność przy słuchaniu muzyki ośrodków mózgowych innych, aniżeli u osób będących w tym zakresie laikami. I w ogóle - nie rozwodząc się - wiele przemawia również za rozwojem jakości muzycznego odbioru w ontogenezie: poprzez wpływ środowiska i własną, odpowiednio ukierunkowaną, aktywność.
Tę złożoność potwierdzała obserwacja percepcji fenomenu kierunkowości poprzez dołączających niegdyś do Klubu audiofili. Zidentyfikowanie symptomów błędnej orientacji KLB ("ssanie", fałsze intonacyjne i tonalne) wymagało wspomagającego wytłumaczenia - i w większości przypadku skutkowało trwałym odtąd rozpoznawaniem (oraz motywacją ku korekcyjnemu modyfikowaniu posiadanych komponentów).
Z drugiej jednak strony za współoddziaływaniem czynników genetycznych przemawiałaby nieskuteczność takiego wprowadzenia w przypadkach niektórych innych (aczkolwiek niemożności percepcji zjawiska kierunkowości towarzyszyło niekiedy słyszenie, czasem nawet wyczulone, aspektów brzmieniowych innych)...
Skoro zaś procesy mózgowe nie są nam znane, stwierdzalne zaś tylko wynikowe doznania estetyczno-emocjonalne mózgu - te natomiast poprzez słuch ocenialne - zatem "szlif odsłuchowy", wstecznie na te wrażenia wpływający, musi być częścią każdej działaności - czy to modyfikacyjnej, czy producenckiej!
Zapewne nużyła przyciężkość dotychczasowego wywodu, może więc, dla odprężenia, fantasmagoria. Gdyby przekroczyć granice "czarnej skrzynki" mózgu i spróbować bezpośredniego nań wpływu...
Przykładowo obserwujemy, że pewne reakcje fizjologiczne są przy słuchaniu muzyki rezultatem jej przeżywania. Zakładając zaś dopuszczalność również odwrotnego uwarunkowania ("pies Pawłowa"), przyjmijmy je nie za skutek, lecz przyczynę. I wówczas to - i posiadłszy odpowiednią wiedzę - producenci mogliby wbudowywać w audio-komponenty funkcje powodujące, nadal przykładowo, łzawienie oczu (podobnie jak sprawia to gaz pieprzowy) lub jeżenie się włosów, czy też wywołujące na ciele - nadal na jakiejś drodze fizykalno-chemikalnej - ciarki i "gęsią skórkę". Wszystko to jako wzmacniające nasze doznania muzyczne funkcje produkowanych komponentów...
Najdalej zaś idącą byłaby ingerencja bezpośrednia - przy znajomości mózgowej mapy lokalizacji odczuć i przy rozumieniu mechanizmu bodźców. Od komponentów ku głowie byłyby one transmitowane poprzez jakieś tam połączenia, elektrody - interkonekty nowej generacji - system zaś audio obywałby się w ogóle bez akustycznego muzyki odtwarzania...
Wróćmy jednak na ziemię - i do wymienionych na wstępie przykładów wiedzy realnej.
Dla wielu z nas digital jest mniej muzyczny od analogu (zaś SACD jeszcze gorsze, bo dźwięk rozfazujące), tranzystor od lampy, dla niektórych miedź wielkokryształowa od normalnej. System natomiast Dolby miałem kiedyś w różnych moich nakamichi, nawet "B" i "C" do wyboru, wolałem jednak nagrywać bez redukcji szumów - które zatem pozostawały, ale wszystko brzmiało mi bardziej naturalnie...
Na szczęście linie tych frontów przebiegają wśród audiofili nierównomiernie. Gdyby więc chciano zantagonizować nas, próbując podzielić na konserwatystów i progresywistów, to nadaremnie.
Komentarze
Prześlij komentarz