od Jurka:


82. PP, G, problemy


I znowu atc12, na podstawkach Target, powróciły - jak na przypominającym zdjęciu - do mniejszego z moich pokojów odsłuchowych.

Gdzie rutynowo rezydują zmodyfikowane Proac Tablette, elektronika Krell, kable Audioagile, Gemkow, Cardas i dodające tabletkom  substancji głośnikowe Monster;  te ostatnie zostały teraz odłączone, jak i proaki, do atc prowadzą Kimber 8TC. 

Głośniki wysunięte ku środkowi pomieszczenia, nie na tyle jednak, by powstawały fale stojące, na jego natomiast szerokości ku sobie zbliżone. Dla zminimalizowania wpływu ścian bocznych - odmiennego zawsze, nawet w akustyce możliwie jednorodnej. Przypomnijmy bowiem założenie, że o brzmieniu obu atc - o różnicach i podobieństwie, przy międzykanałowym ujednoliceniu doprowadzanego sygnału - decydować mają wyłącznie ich inherentne właściwości; przedmiotem zaś naszych rozważań są możliwości na nie wpływu.

Przypomnienia ciąg dalszy, że oba egzemplarze wykazywały od początku zadowalające właściwości kierunkowe, jak również obiecujące podobieństwo tonalne. Nie było zatem potrzeby rozmontowywania na części, a potem synergicznych roszad i składania od nowa - którą to ewentualność nazwałem byłem "Procedurą Totalną" i którą opiszę może kiedyś posługując się bardziej adekwatnym  przykładem głośnikowym. 

Obecne natomiast podejście zostało przeze mnie ochrzczone mianem "Procedura Podstawowa" - i było tematem kliku już wpisów: od "70, Robimy głośniki, PP, A, wstępnie", po "78, PP, F, zworki plusowe" (z przerwami czasowymi, w czasie których atc czekały grzecznie w kartonach).


Na etapie ostatnim wtyki bananowe kabli głośnikowych zostały podłączone do gniazd dolnych, sekcji średnio-niskotonowej, których to następnie tuleje opatrzyłem brzmieniowo pasującymi nakrętkami, spośród nich zaś plusowe - takoż dobranymi i poprawnie zorientowanymi egzemplarzami czerwonych opasek. Wystarcza to, pisałem, dla odróżnienia polaryzacji kabli; natomiast po minusowe czarne sięgnę później, i to tylko, jeżeli synergiczne ich dobranie i zorientowanie będą mogły posłużyć jako języczek u wagi przy ostatecznym nastrajaniu - na które to jeszcze poczekajmy. 

Na razie zaś przybliżyło mnie ku niemu przyporządkowanie głośnikom prawy-lewy dwóch blaszanych zworek - wiodących ku plusom terminali górnych, sekcji wysokotonowych. Których to obwody pozostały wprawdzie, przy tymczasowym braku zworek minusowych, otwarte; jak jednak pisałem, nawet w tym stanie wpływają one na brzmienie sekcji dolnych, jako ich - odsyłam raz jeszcze do wpisu 29. - "doczepki".

Na koniec, po utwierdzeniu blaszek nakrętkami dolnymi, dobrałem odsłuchowo również nakrętkę plusową górną; tutaj, niestety, liczba pojedyncza, ponieważ tylko dla głośnika lewego.

Jak wynika bowiem z  wcześniejszych rozważań na temat kierunkowości gniazd, w przypadku zworek kończących się - tak jak blaszki - w połowie górnych tulejek plusowych, utwierdzające w tym miejscu nakrętki wykazywać powinny KLB wsteczny. Spośród zaś pozostałych na tym etapie do dyspozycji miałem takową tylko jedną, trzy zaś ukierunkowane odwrotnie.

Zasmuciła w dodatku świadomość, że dla zamknięcia górą obwodów wysokotonowych potrzebne będą - niezależnie od wyboru rodzaju zworek i konfiguracji podłączeniowej (o czym później) - również nakrętki o wracającym KBL. Czyli - dla pary głośników - jeszcze dwie dodatkowe!

Kolejna zatem fotka przedstawia trzy owe wymagające przeorientowania podpięte do przepalarki Duotech. Sposób podłączenia do której opisałem w 47. i 48., teraz jednak niezbędna modyfikacja. 

Gdyby bowiem standardowo pomiędzy pojedynczymi punktami, wejściowym i wyjściowym, to efektywnemu przekierunkowaniu na wprost uległby łączący je odcinek, całe natomiast obrzeża poprzez równoległe drogi kołowe. W rezultacie utwierdzona potem na tulei gniazda nakrętka komunikowałaby się z nią swoją kierunkowością w każdej dookólnej pozycji odmienną -  i z niepoddającym się kontroli wpływem brzmieniowym. Jak zaś na zdjęciu, sygnał przepalający wchodzi i wychodzi poprzez całe czoła skrajne. Dzięki mianowicie ujęciu ich pomiędzy dwa arkusze blachy - podłączone poprzez kable przylutowane dwustronnie i transmitujące sygnał równomiernie swoją powierzchnią (równocześnie odizolowane od ściskających nakrętki szczęk metalowego imadła, które w przeciwnym razie stanowiłyby pomniejszające efektywność przekierunkowywania połączenie równoległe)...

Oczywiście, nie pójdą takim tropem czytelnicy nieposiadający Duotecha - i w tym ich problem. 

Ale i mój, zapowiedziałem bowiem procedurę obywającą się bez użycia przepalarki!

Traktujmy zatem postępowanie powyższe jako ściśle moje prywatne i nietypowe, wyliczenie zaś moich indywidualnych potrzeb nakrętkowych jako incydentalne i przykładowe. 

Ba!, tak samo zresztą wszystkie inne konkrety dotyczące specyficznie mojej pary atc12;  czytelnicy posiadają - i będą podłączali - głośniki zapewne inne, sformułujmy zatem porady uogólniające (po części może już na tych łamach udzielone, niemniej repetitio est mater studiorum, powtarzanie jest matką wiedzy, przetłumaczy czytelnik). 


Zacznijmy od problemu ewentualnie najwcześniejszego: głośniki nowej czytelnika pary brzmią zdecydowanie odmienne. Zatem porada, by poczekał na opis Procedury Totalnej, ponieważ zaś może być w jej ramach niezbędnym przepalanie, poszukał zawczasu Duotecha na rynku wtórnym. Opcja inna: sprzedaż; zawsze znajdzie się ktoś niedosłyszący, ceniący zaś daną markę - a może spodoba mu się fornir?

Jeżeli problem kolejny, że blaszki nie są odwracalne, a zarazem nie dają się przyporządkować synergicznie, można sporządzić zworki z kabli (prawidłowo zorientowanych, to samo dotyczy ich końcówek).

Jeśli gardlane zwężenia na końcu nakrętek uniemożliwiają pożądaną orientację odwrotną - zatem problem jak powyżej opisany, ale przeciwdziałanie inne - można części te odciąć lub rozwiercić wiertłem o średnicy większej . Można też zastosować w zamian nakrętki powszechnego użytku, o tym samym rozmiarze gwintu. Oczywiście, obracalne - i oczywiście, że rodzaj ich materiału wpłynie na brzmienie głośników wydatnie; stal i żelazo okażą się zbyt metaliczne, aluminium zbyt sterylne, popróbujcie szczęścia z produktami z mosiądzu i miedzi. Tych ostatnich nie znajdziecie w postaci gotowej - materiał zbyt miękki, niestosowny dla celów uniwersalnych - można jednak udać się do tokarza z dostępnym w magazynach budowlanych wałeczkiem. Zamówcie na próbę nakrętki o grubości różnej, potem tych najlepiej brzmiących ilość większą, do osobnej selekcji dla każdej lokalizacji. 

(Identycznym sposobem posiadłem kiedyś owe elementy dla zewnętrznej zwrotnicy przy modyfikowaniu tabletek. Zamówiłem z miedzi również głośnikowe gniazda; w tym przypadku, jako że zaś nieodwracalne, kierunkowość plusów i minusów musiała być przeciwna, KLB wałeczka został więc przed wytaczaniem przeze mnie odsłuchany.)

Możecie też z części fabrycznych nakrętek po prostu zrezygnować. Jeżeli mianowicie przy mocnym utwierdzeniu zworek blaszanych z jednego końca, precyzyjne ich dogięcie zapewni zadawalający kontakt drugiego z tulejką gniazda. Również w przypadku zworek zakończonych wtykiem bananowym - przy świadomości jednak, że w przypadku kontaktów z końcówkami tulei plusowych zmieniłyby się tych ostatnich, zgodnie z wcześniejszymi rozważaniami, wymogi kierunkowe.


Problem zaś wychodzący poza niniejsze  konkrety to w ogóle konieczność podłączeń równoległych - i nieuchronne  ryzyko wprowadzania fałszywych KLB. 

Pisałem już o tym u zarania tematu - i  dałem przykład głośników Spendor SP100 z gniazdami nawet potrójnymi, z których podłączeniem pojedynczą parą kabli wybitny audiofil hamburski sobie, owszem, poradził. Nie każdy jednak jest Waldkiem Widelem, a spośród nim niebędących nie każdy czytelnikiem porad tego blogu (jeśli zaś odezwie się w dodatku ambicja bi-, a może nawet triwringu, wówczas o poprawność czasową, fazową, intonacyjną i tonalną można się tylko pomodlić - ale daremnie).

A przecież inaczej było z głośników tych praszczurem; też wielodrożny, z parą wejść jednak pojedynczą, wszystkie połączenia wewnątrz, perfekcyjnie zestrojone przez producenta!  

Ten dygresyjny - i trochę stylem luźnym - wtręt uprawniony przez to, że w aktualnym temacie atc i tak konieczna dwudobowa przerwa. Tyle potrzeba na nakrętek przepalenie, no więc sobie w tym czasie powspominajmy...  

Spendor, seria BC, modele od 1 do 3, osobiście gustuję  w 2, ale cenię wszystkie. Wybaczam nieco za mało na basie kontroli, za to palce lizać plastyczność i niuanse tonalne (oczywiście, jeżeli poprawne zasilanie i sygnał, bo w przypadku części nagrań na youtube nie bardzo) - i gratuluję posiadaczom! 

Natomiast problem - znów jakiś problem! - z kupnem. 

Chyba że ktoś nabył lat temu kilkadziesiąt, może zaś ktoś inny znalazł w piwnicy u dziadka - i wszyscy ci nieliczni użytkują teraz w pełni odsłuchowego szczęścia.

Zgaduję, że przyczyną dobrane drivery i autotransformatory zwrotnic, może bextren głównej memebrany, pomalowany w dodatku - co by to nie było - "plastiflexem"  (bo już polypropylen w modelach Spedora następnych, aczkolwiek brzmieniowo czyściejszy, nie tak plastyczny, a i radial w bieżących modelach spokrewnionego Harbetha - jeszcze bardziej to pierwsze, jeszcze mniej drugie).

Na pewno też zasługa właśnie pojedynczości podłączeń, kontrolowanej przez producenta, a zapewne również rezonansów kanciastej obudowy z cienkościennej sklejki brzozowej. Pewnie gorzej to dla precyzji stereofonii, ale lepiej dla wrażenia okalającej przestrzeni akustycznej. Niekoniecznie wiernej oryginalnej w pomieszczeniu nagraniowym, ale przynajmniej dającej jej iluzję - w pomieszczeniu zaś odsłuchowym dyktowanej przez głośnik. 

Jak już pisałem u początku rozważań PP, nie jest to oczywistość.

Ilekroć, na przykład, do moich Dunlavy mam pretensje o cokolwiek, słyszę zawsze w odpowiedzi: nie marudź, podnieś dupę i popraw akustykę pomieszczenia! 

I muszę wstać z kanapy, coś tam zmienić, jakiś drobiazg dodać, ująć lub przestawić, głośniki bowiem, same w sobie referencyjnie neutralne, grają pokojem, a ściślej: pobudzonym przez siebie jego współbrzmieniem (także przedpokoju, w ogóle całości mieszkania).

Oczywiście - i to już jak głośniki każde -  również jakością sygnału i sieci elektrycznej... 


W powiązaniu z tym ostatnim - i w sytuacji trwającego jeszcze przepalania nakrętek  - dygresyjna relacja z niedawnej przeszłości, otóż znowu przepaliła mi się żarówka (w pomieszczeniu peryferyjnym, ale wpływ na brzmienie systemu mają w mieszkaniu wszystkie). 

Żarówka z tradycyjnych, których to zapas mi się kończy - zdecydowałem się więc wypróbować wreszcie ledowe.

Zakupiłem sztuk różnych kilka, sporo też przeróżnych wypożyczyłem od przyjaciół - dla których niniejszym podziękowania za ich dyskomfort życia w ciemności, przez czas mianowicie moich odsłuchowych porównań. 

Zakończonych, niestety, konkluzją smętną. 

Żadna  z LED nie ssała przeciwkierunkowo totalnie, wszystkie jednak, choć na odmienne sposoby, trochę - z negatywnymi konsekwencjami dla fazy, frazy i tonalności. Wspólną też wadą (jak wszelkich brzmieniowo nie wyoptymalizowanych peryferyjnych urządzeń elektronicznych) było spłaszczenie wysokości, ściślej: podciągnięciu ku górze niższego pasma, mającego wszak za zadanie oparcia muzyki o fundament ziemi (nazwanej wszak w którymś odcinku "Matką Ziemią", tam też pojęcie "kotwiczenia"; zamiast tego muzyka w chmurce); zarazem zubożenie substancji instrumentów zlokalizowanych w tej części  sceny (szczególnie kontrabasu).

Napisałem, że wszystkie, to jednak nieprawda. 

Był wyjątek, na LED około dwudziestu jedna ze wszystkimi poprawnymi aspektami brzmienia - ale tylko jedna!

Niemniej stąd przebłysk nadziei - oraz porada kolejna. Cena wydatna, zbyt więc kosztowny byłby zakup wielu egzemplarzy dla selekcji, może jednak wypożyczyć od dysponującego zapewne zapasem, pod ewentualne wymiany, osiedlowego konserwatora?

Wracając zaś do żarówek tradycyjnych, z lat jednak sześćdziesiątych do osiemdziesiątych, na taką samą ilość probantów odpowiednią substancję brzmieniową miałyby prawie wszystkie, mniej więcej zaś jedna czwarta wykazywałaby kierunkowość wprawdzie nie perfekcyjną, wystarczającą jednak do użytku w którejś tam lampie mieszkania synergicznie pasującej. 

Co do lat dziewięćdziesiątych, nie wiem, wtedy na emigracji, kiedy jednak po powrocie odsłuchiwałem reprezentantki generacji następnej, nie nadawała się dla audiofila żadna (w "47, Edison" opisywałem degrengoladę: materiałów i w konsekwencji brzmienia). 

I dotyczyło to produktów wszelkich, nie wyłączając polsko-pilskich marki "Philips"...

Celowo cytuję nazwę, żeby nie przesadzać z rozmiarem wyrażonej powyżej nadziei, związanej mianowicie z faktem, że tę samą nadrukowano na owym pozytywnym ledowym wyjątku (i jeszcze: "13 W, made in China"); zapewne produkt tylko przypadkowo udany. Niemniej wdzięczny byłbym czytelnikom za opinie -  tak jak niegdyś dotyczące baterii do pilotów, w komentarzach do "54, Bakterie" - no i sam będę również trzymał rękę na ledowym pulsie...

Tak jak trzymam na pulsie bieżących wyrobów żarówek tradycyjnych - pod nazwami pozwalającymi ominąć unijne restrykcje. "Warsztatowe", "antywstrząsowe", "sygnalizacyjne", coraz to odsłuchuję na próbę, nieodmiennie rozczarowany - i z nieodmienną nadzieją na pojawienie się nazwy "audiofilskie"!

Skoro można w przypadkach produktów sieciowych innych, na przykład bezpieczników, to dlaczego by nie również tego - z porządnych materiałów i z brzmieniem takowym? 

Jest luka rynkowa, porada więc, by ją wypełnić - w tym odcinku już ostatnia i wprawdzie tylko pod adresem czytelników kwalifikowanych: biznesowo, technologicznie, no i motywacyjnie...


Kiedy tak piszę sobie luźno i robię od pisania przerwy, przepalanie nakrętek dobiegło końca, pora więc powrócić - ale to już w odcinku następnym - do atc 12, czyli zasadniczego tematu.

Podczas gdy w bieżącym żarówki dawne i wiekowy Spendor byli tylko czasu wypełniaczami. 

No... nie tylko. 

Też przykładem, że starość - rzeczy, ale i technologii, przykładem analog i lampa, ale może i ludzi, przykładem autor - to niekoniecznie problem.







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wprowadzenie