od Jurka:


85. Jak brzmią żarówki ledowe?; część druga


Natknąłem się wprawdzie w sieci na krytykę użycia w tytułowym kontekście określenia "żarówka": że mianowicie było właściwe tylko w odniesieniu do tradycyjnej, w której żarzył się drut wolframowy. 

Tymczasem dioda... no właśnie, co robi dioda? 

Jeżeli "świeci", to trzeba by mówić o "świetlówkach" - nazwę tę jednak noszą już żarówki inne (zwane też "jarzeniówkami"). Jeśli "emituje" światło, to może "emitery" - ale tak zwą się elementy lamp elektronowych, zaś odróżniać można by tylko w liczbie pojedynczej, w której jedno byłoby "emiter", drugie "emitra" - a i to pod warunkiem, że dla przedmiotu oświetlającego zachowamy rodzaj żeński... 

Czemu jednak nie żeński, skoro masculinum i przewaga mężczyzn dominują już w naszej cywilizacji aż przesadnie?!

Proponuję zatem: "emitka" w liczbie pojedynczej i "emitki" w mnogiej! Póki się to jednak nie przyjmie, zgódźmy się na owe "żarówki ledowe"!

Czemu jednak wpis od razu drugi - skoro nie było pierwszego?

Jako początek traktuję bowiem podjęcie tematu "ledów" na marginesie odcinka 81. - w którym też zapowiedziałem trzymanie ręki na pulsie. 

Zarazem obiecałem wprawdzie niezwłoczną kontynuację głównego tam wątku, strojenia atc12 - daję jednak  pierwszeństwo czasowe tutaj tytułowemu. 

Mianowicie w domniemaniu, że nie każdy czytelnik podłącza akurat głośniki, zapewne zaś każdemu przyświeca - i wpływa na brzmienie jego systemu - jakaś  żarówka ledowa; może nawet w dodatku wybiera się akurat do sklepu z zamiarem zakupu takowej.

Ucieszy się więc na wiadomość, że w Castoramie miał będzie możliwość ewentualnego zwrotu (w naszym kontekście: po odsłuchaniu).

Świeżo o tym poinformowany - i jeszcze pod wrażeniem prawidłowości brzmieniowej pojedynczego egzemplarza Philipsa - dalej o nim: Phil - zdecydowałem się wypróbować kilka jeszcze żarówek LED tegoż samego producenta... 

"Phil" to, oczywiście, skrót od pełnej nazwy, zarazem jednak, kiedy dodane do tematu jakiegoś rzeczownika, oznacza miłośnika - i akurat to adekwatne do moich uczuć wobec tamtej żarówki konkretnej. 

Okaże się natomiast, czy akceptację pojedynczego egzemplarza rozciągnę na tej samej marki inne...


Wspólny ich mianowniki to duży gwint, E27, i światło "warm light", czyli białe ciepłe - dla moich oczu, przyzwyczajonych wprawdzie do jeszcze cieplejszego żarówek tradycyjnych, jednak akceptowalne. 

Wychwalać natomiast pod niebiosa gotów jestem oszczędność energetyczną, jak również - jako pochodne - znikome nagrzewanie. 

Co istotne w porównaniu z tradycyjnymi, szczególnie zaś "setkami", niszczącymi temperaturą plastikowe - czy też bakelitowe - obsady lampowe...


(Dygresja, że przy okazji wymiany żarówki nie zaszkodzi oczyścić we wnętrzu takiej obsady zaśniedziałe pod wpływem właśnie gorąca blaszki stykowe: zera i fazy. Z uwagi na ciasnotę tamże, a i niewygodę naszej lokalizacji podsufitowej, utrudnione byłyby ruchy pilnikiem, najstosowniejsza więc podręczna grawerka; konieczne przy tym, oczywiście, odłączenie fazy - poprzez ścienny wyłącznik. Jeśli doń podpięta. Jeżeli natomiast - nieprawidłowo - podłączone tam zero, to przez dezaktywację bezpiecznika. Wiedza to jednak tak oczywista, że aż żenuję się pisząc - i dlatego w nawiasie.)


Co do zaś wspólnej dla wszystkich specyfiki brzmieniowej - o tym potem, najpierw o różnorodności kierunkowej.

Egzemplarz A. 13W 2700K 1521 lm 115mA, ponadto na opakowaniu nadruk  "=100W", jako ekwiwalent efektywności oświetleniowej żarówki takiej mocy konwencjonalnej. Wszystkie więc parametry identyczne jak Phil, również pochodzenie "made in China", nieco tylko odmienne dopiski: tamta "Philips Lighting", ta "Signify". Natomiast kierunkowość na pół tylko poprawna, w efekcie aberracje tonalności i sceny dźwiękowej. 

Na "Torna a Surrineto" z płyty CD "Mario Lanza, Great Songs from the Legend", o największej dla oceny żarówek przydatności, fortepian nie jest dostatecznie rozpięty pomiędzy głośnikami, sam głos zaś brzmi odmiennie w zależność od lokalizacji nuty na skali wysokości, co czyni Mario jakby dwujęzycznym - jakby śpiewały dwie różne osoby.


B. Również, jak Phil i A, ekwiwalent stu watów, nieco jednak odmienne parametry: 10,5W 2700K 1521 lm 90mA. Inny też kolor oznakowań, zamiast czarnego teraz złoty, przybył także dopisek: UK CA. To wszystko różnice mniej istotne, ważniejszy natomiast brak osłonki z tworzywa pomiędzy szklaną bańką a gwintowaną metalową osadą - przez to widoczny na tej ostatniej punkt podlutowania zera...


Kolejna zaś dygresja, że w takiej sytuacji możemy dla celów poglądowych poczynić korespondujące z jego umiejscowieniem oznakowanie na bańce żarówki - na obsadce zaś lampy odpowiadające lokalizacji blaszki zera w jej wnętrzu. Oczywiste, że perfekcyjna ich obu koordynacja skutkowałaby najkorzystniejszą kierunkowością przewodzonego prądu: po odcinku łączącym. W praktyce jednak przebiegnie zazwyczaj po jakimś tam łuku wzdłuż obwodu gwintu żarówki. Odmiennym dla różnych egzemplarzy wkręcanych w tę samą lampę - i dla egzemplarza tego samego w lampach różnych . Z tego właśnie powodu którakolwiek z żarówek wyselekcjonowanych jako kierunkowo poprawne, w detalach budowy jednak odmienne, może nie sprawdzić się wprawdzie w lampie jednej, zabrzmieć jednak optymalnie w innej. 

Dodatkowo mamy zazwyczaj - przy zachowaniu przewodności prądu - możliwość korekcji głębokości wkrętu w zakresie obrotu o kilka stopni, w odsłuchowo zaś krytycznej strefie chociażby o stopień jeden, nawet jego minuty; minimalna redukcja naprężenia blaszek stykowych wewnątrz obsadki ujmie brzmieniu mechaniczności, przyda swobody.


Wracając jednak do kierunkowości egzemplarza B, była jakby niedefiniowalna, skutkując ni to ssaniem, ni to pchaniem. Aberracyjność demonstrowała się natomiast poprzez realia lokalizacyjne. Lanza śpiewał wprawdzie pośrodku, jednak akompaniament fortepianu, prawidłowo rozpostarty za jego plecami, szeroko od lewa do prawa, teraz jakby się na zwalił na jego osobę; utworzyli muzykujące źródło punktowe. Odwołałem się więc natychmiast do nagrań monofonicznych; skoro stereo zabrzmiało jak mono, to co zrobi mono? 

Poprawnie muzyka powinna teraz dobiegać ze środka, teoretycznie z jednego punktu, w praktyce wszakże nieco rozpostarta, do granic jednak wyznaczonych wewnętrznymi krawędziami głośników - te zaś pozostawać niczym milczące. Przy tej jednak żarówce było odwrotnie: pośrodku pustynna przestrzeń, brzmienia zaś dobiegały bezpośrednio - i wyłącznie - z głośników, prawego i lewego (identyczne, jako że nagrania monofoniczne).

Pomyślałem, że trzymajcie mnie, bo zwariuję, a bym nie chciał!

Na ratunek zgłosiły się dwie płyty testowe: "Chesky" i "Sheffield/XLO". 

Mowa i testowe sygnały zostały z nich wprawdzie odtworzone w lokalizacjach prawidłowych, nie jest to jednak muzyka - z jej bardziej złożonymi przestrzennymi informacjami, ostatecznie zaś zagadkę wyjaśniło zestawienie nagrań: fazowo prawidłowego i w przeciwfazie. W sytuacji normalnej ewidentnie odmienne, zabrzmiały tym razem podobnie, a i trudno było mi określić preferencję. Oczywiste wyjaśnienie, że jedno z nich nie mogło zademonstrować swojej poprawności, wadliwość zaś drugiego została po części skompensowana całkowitym odwróceniem fazy w tymże żarówki egzemplarzu.


C. 11W 1055 lm, odpowiednik 75W; nieodwracająca wprawdzie fazy, ssąca jednak słyszalnie.


D. 8,5W 1055 lm, również 75W, w przeciwieństwie jednak do C bez cokołu z tworzywa. Także ssąca, mniej wprawdzie niż C, na tyle wszakże ewidentnie, że fortepian za śpiewakiem tłoczył - czy raczej na wpół zasysał - dźwięki nie ku niemu, lecz w przeciwną stronę. Przynajmniej jednak głos Lanzy był poprzez całą skalę tonalną homogenny, dla uszu zatem mniej wrażliwych na kierunkowość brzmienie tej żarówki mogłoby być akceptowalne.


E. 8W 806 lm, odpowiednik 60W. Ssanie na poziomie D, różnica natomiast to obecność cokołu (zapewne więc ten szczegół konstrukcyjny dla kierunkowości nieistotny). W tym przypadku śpiewak i instrument jakby pozszywani z dwóch części, złożonych ze sobą sztucznie i słyszalnych równocześnie z osobna.


Nieco natomiast odwlokę opis innych, a ponadjednostkowych, właściwości brzmieniowych - aby uczynić to później, w oparciu o  odsłuchy również probantek innych.

Choć odmiennego już producenta i pochodzących z innego sklepu, mianowicie z magazynu OBI. Szczęśliwie okazało się, że również tam możliwe są zwroty, mieli zaś w przecenie żarówki LED trzynastowatowe, firmy niemieckiej Euromate GmbH (choć też "made in China", bo gdzieżby indziej!). Na próbę kupiłem - i w większości zwróciłem, partiami, wielokrotnie kursując - 75 egzemplarzy, zatrzymałem 15. Z tego jedna o kierunkowości na poziomie wręcz Phila, reszta na..., no, tolerowalnej. I tak jednak, porównując z "ledami" z wpisu poprzedniego, o proweniencji rozmaitej i przypadkowej, proporcja to na korzyść prawidłowych lepsza. 

Aczkolwiek nadal nie na poziomie żarowych...  

Ależ to zrozumiałe! - powie wnikliwy czytelnik.

Wprawdzie również kierunkowość żarówki tradycyjnej jest tylko wypadkową wektorów składowych: drutu wolframowego oraz doprowadzających przewodników i otaczających dielektryków. Praktycznie nigdy nie w powszechnej ze sobą zgodności, zazwyczaj jednak - jako że elementy są nieliczne - w proporcji większej aniżeli w przypadku bogatego ich zbioru w "ledzie", wszak swego rodzaju elektronicznym komponencie.

W dalszej zaś konsekwencji trudniejsze jest - i tu przykład moich z doświadczeń z B - odsłuchowe wartościowanie KLB żarówki LED. 

Ewentualne kierunkowe aberracje tak wielu i tak różnorodnych elementów powodują liczne, przy tym różnorodne, nieprawidłowości brzmieniowe: czy to fazy, czy tonalności, tempa lub frazy. Kierunkowość wektorów zostaje wprawdzie uśredniona jako KLB żarówki wypadkowe, ocenę jego komplikują jednak zachowane - jak w bryłce bursztynu owad - artefakty owych zakłóceń cząstkowych.


Przychodzi w tym miejscu refleksja, że nie każdy posiada krążek z "Sorrento"; możecie wykorzystać zastępczo P. Barber "You and the Night and the Music" (Patricia jest dobra na wszystko, tym razem nie tylko - jak zalecane w wielu wpisach poprzednich - kanał lewy, ale w stereo oba). Czy też ulubione nagranie inne - jeśli odsłuchiwane często i znane dobrze.

Efektem tego rodzaju selekcji ma być pozyskanie zasobu żarówek o kierunkowości co najmniej tolerowalnej - i tak też stało się w  moim przypadku.

Konieczne uściślenie, że dla odsłuchów użyłem lampę podsufitową - spełniającą pewne kryteria.

Łatwo dostępna z najniższego stopnia podręcznej drabinki - co ważne przy wspinaczkach tak licznych.   

Podłączona wprawdzie do fazy - spośród moich trzech - innej aniżeli oba referencyjne systemy, co jednak bez znaczenia, ponieważ każdą tutaj zmianę "słyszą" one i reprodukują, jakby miała miejsce na ich własnej. 

Przydatność tej lokalizacji sprawdziłem wielokrotnie, a ustalona w tym miejscu hierarchia jakości żarówek sprawdzała się w zastosowaniach do innych lamp mieszkania uniwersalnie. Aczkolwiek, jak już pisałem, w lokalizacjach innych - z innym do sieci dostępem i odmiennym zapotrzebowaniem na optymalny składowy wektor kierunkowości - hierarchia ta może ulec pewnym zmianom (jednak subtelnym, nigdy jednak do stopnia, że "ostatni będą pierwszymi" - jak to twierdzi Biblia).

Powtórzenie zaś fundamentalne, że zweryfikowany stopień poprawności kierunkowej przesądza wprawdzie - w sposób wielokrotnie opisany - o brzmieniu; nie on jednak wyłącznie. Oprócz orientacji elementów składowych istotne są ich właściwości materiałowe - pisałem o tym niegdyś w odniesieniu do żarówek tradycyjnych (44. "Edison"), obecnych ledowych dotyczy to tym bardziej.

W sytuacji mianowicie nieporównanie większej ilości elementów, zarazem większej możliwości ich jakościowego zróżnicowania, a nawet różnic układowo-konstrukcyjnych pomiędzy żarówkami. 

Niemniej możliwe były pewne uogólnienia - na podstawie odsłuchów nagrań licznych, już nie tylko "Sorrento".

Skoro jednak tamto posłużyło, powtórzmy, wybraniu egzemplarzy prawidłowo ukierunkowanych, to również ocenę ich brzmienia odnieśmy do egzemplarzy żarowych także najlepszych.


Przede wszystkim ujmują "ledy" systemowi transparencji. 

Zastąpienie w sieci nawet pojedynczego egzemplarza żarowego powoduje efekt skali - jeśli posłużyć się porównaniem - nałożenia na głośniki maskownic. Inna rzecz, że użycie tych ostatnich brzmienie niekiedy poprawia, zawsze jednak kosztem przejrzystości. Jeśli zatem jest nam ona ważna, to użyciu "leda" towarzyszyć powinny kompensujące uproszczenia w samym systemie - na przykład substytucja jakichś elementów łączących poprzez lutowniczą zworkę (przy oczywistym wówczas ponownym strojeniu całości). 

Ewentualnie można nowy standard zaakceptować - to tak jakby zamiast w pierwszych rzędach sali koncertowej zasiadać odtąd w sektorach dalszych...


I znów ciśnie się pod pióro - czy też pod rękę na tastaturze - refleksja (czytelnik zirytowany ich dzisiejszą ilością niechaj je po prostu omija; przekonacie się kiedyś sami, że na starość zwiększa się ku nim tendencja).         

Kiedy w magazynach audiofilskich testujący cytują marki swoich referencyjnych komponentów, to i tak wiem, że odmienne egzemplarze każdego z wymienionych nie są do siebie podobne - na skutek różnej ilości prawidłowych wektorów kierunkowości. 

A przecież nie wiem, jak brzmią konkretnie przez nich posiadane (zamiast więc myśleć w kategoriach marki powinniśmy w kategoriach egzemplarza). Kiedy zaś brzmienie jakiegoś nagrania krytykują lub wychwalają, wówczas z kolei brak mi wzmianki o odniesieniach, czyli o brzmieniu dla nich referencyjnym - już nie komponentów, lecz muzyki na żywo! 

W tym zaś kontekście, i tytułem kontrastu, informacja w "The Absolute Sound", sprzed lat paru dziesiątek, zatarło mi się więc w pamięci nazwisko autora - który to poinformował, że oceny testowanych  komponentów odnosi do brzmienia słyszalnego w Carnegie Hall, przy pełnej sali, na miejscu w dziewiątym rzędzie pośrodku. 

Ten rząd też mogłem pomylić, ale wszystko jedno, i tak nie pojadę do Nowego Jorku (co najwyżej do Szczecina, gdzie nowa filharmonia, o brzmieniu w której słyszałem opinie pochlebne; proszę o komentarz, jeśli ktoś z czytelników zna z autopsji)...


O ile pomniejszona przejrzystość manifestuje się w sposób wyróżniony, o tyle dalsze atrybuty brzmieniowe - po części ze sobą powiązane i częściowo wzajemnie się warunkujące - odbierane są przez uszy w sposób całościowy. Z opisowej jednak konieczności wyróżnię je, choć cokolwiek sztucznie, i skomentuję z osobna; zatem do roboty!


Podczas gdy przy żarówkach tradycyjnych - przynajmniej tych wyselekcjonowanych -  brzmienia składowych źródeł dźwięku, głosów i instrumentów, a zarazem ich obrysy przestrzenne (wizerunki, images )- nakreślone są linią czystą i wyraźną, to w przypadku ledowych mam wrażenie, jakby użyto mazaka, flamastra; brak im konturowości, są gorzej zdefiniowane i mniej wyraźnie od siebie odseparowane. 

A jednak nie oceniam tego aspektu jednoznacznie. 

Zarazem bowiem również mniej radykalne staje się wyodrębnienie wizerunków z przestrzeni akustycznej. Tak jak przy muzyce na żywo: brzmienia i otaczająca je aura nie stanowią - czerpiąc porównanie z matematyki - zbiorów rozłącznych, lecz posiadają zachodzącą na siebie wspólne części. I to w istnieniu tej strefy przejścia, niezdefiniowania, niedookreślenia, tkwi, przynajmniej dla uszu piszącego, klucz do brzmienia - oraz wybrzmiewania - naturalnego, w odróżnieniu od mechanicznego. 

Po części z tego właśnie powodu pozytywnie wzmiankowałem we wpisie 82. pewne głośniki z podatnym na drgania rozległym frontem ze sklejki brzozowej i z tegoż materiału resztą skrzynek. 

(Nie są to, oczywiście, jedyne osiągające taki atrybut brzmieniowy, choćby innymi sposoby, przywołajmy tu elektro- i magnetostaty, a ze skrzynkowych Living Voice czy też, przede wszystkim, Orangutan deVore.)  

Również nie bez kozery pozbawiam komponenty niekoniecznie potrzebnych, natomiast usztywniających oraz niedopuszczających drgającego powietrza pokryw - i innych elementów obudowy, a także luzuję - przy tym odsłuchując - zbyt mocno dokręcone śruby.


Przechodząc do opisanego w odcinku 82. oderwania sceny muzycznej od ziemi (braku "zakotwiczenia" - jak to określał hamburski audiofil Waldek W.), na szczęście dotyczyło to - i dotyczy nadal - tylko egzemplarzy skrajnie nieprawidłowo ukierunkowanych. To samo odnośnie ekstremalnych nieprawidłowości lokalizacji wizerunków. (W pewnych przypadkach wręcz na siebie zachodzących. Porównanie tym razem odnoszące się nie do matematyki lecz sztuki kulinarnej: jest wówczas tak, jakbyśmy zapomnieli odstawić makaron w trakcie gotowania - i mamy przed sobą na talerzu jedną poklejoną kluchę. Wracając zaś do muzyki: zlepek brzmień w strefie środkowej pomiędzy głośnikami.)

Szczęśliwie natomiast zarówno już wówczas wyróżniony Phil, jak i teraz egzemplarze kierunkowo poprawne, są od takich skrajności wolne.

I tak jednak jest ich soundstage w porównaniu z żarówkami tradycyjnymi gorsza, w szczególności lokalizacje składowych źródeł dźwięku mniej precyzyjne. 

Aczkolwiek również w przypadku tego atrybutu można krytycyzm zrelatywizować: także siedząc przed orkiestrą w sali koncertowej nie wyróżnimy dokładnie kierunków brzmień dochodzących ze sceny i nie zlokalizujemy precyzyjnie instrumentów (w przypadku zaś nagrań - i potem odsłuchów - płytowych, otrzymujemy wszak obraz odzwierciedlający rozmieszczenia mikrofonów: filtrujących, a przez to idealizujących informacje kierunkowe).


Pogorszeniu ulega również informatywność ściśle muzyczna, dotycząca detali wykonawczych, przede wszystkim intonacji. 

Jeżeli więc chcemy przeżywać na przykład frazowanie stradivariusa Anne-Sophie Mutter na płycie "Carmen-Fantasie", to pozostawmy w mieszkaniu komplet żarówek żarowych. Niekoniecznie jednak, o ile naszym genere jest raczej muzyka rockowa: jeżeli nawet niuanse rytmiczne przepadną, to główny beat pozostanie zachowany, nasze przeżycie będzie zaś wzmożone - poprzez wydatnie powiększoną substancjonalność brzmienia, jego ciężar.


W tym bowiem aspekcie "ledy" triumfują.

Powtórzmy, że z wyjątkiem nieprawidłowo ukierunkowanych, mogących nawet wpłynąć na brzmienie odchudzająco; jednakże wszystkie prawidłowe dodają mu masy. 

Zarazem obniżają jego tonalność; również rytm jest teraz dyktowany w partiach niższych, przez co powolnieje - kwestia więc gustu słuchacza, w przypadku piszącego ocena jest pozytywna. 

Także dlatego, że przestają irytować  - jak w przypadku żarówek tradycyjnych - niektóre tony instrumentów takich jak wibrafon, ksylofon, też brzmią realistyczniej blachy perkusji i struny fortepianu. 

Powstaje jednak kwestia rozmiarów - i umiaru. 

Jeden, dwa w mieszkaniu egzemplarze żarówek ledowych - welcome, willkommen!  Jeżeli jednak więcej, skrzypce zamieniają się w altówkę, Mario Lanza przestaje być tenorem, a zaczyna barytonem - trudno mi określić, od jakiej "ledów" ilości, pewnie zależnie od systemu i mieszkaniowej sieci elektrycznej.

W moim osobistym przypadku nastąpi jeszcze - choć już bez zaprzątania czytelników czasu i uwagi - dalsze eksperymentowanie...



I tak jednak dziwię się samemu sobie.

Zamiast bowiem konkluzji wyważonych, spodziewałem się odpowiedzieć na tytułowe pytanie jednoznacznie negatywnie...

No, nie całkiem. 

Planowałem, owszem, wspomnieć satysfakcję z powodu przyczyniania się do ratowania świata, poprzez ochronę klimatu. 

Ale żeby przyczyniało się to zarazem do poprawy mojego systemu?!...


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wprowadzenie