od Jurka:

 

86. Granie bez grania


Szwankowały ostatnio napęd w jednym z moich odtwarzaczy CD oraz stacja lutownicza, podjęcie zaś poczynań naprawczych dało zarazem możność zobrazowania - na użytek czytelników - słuszności pewnego twierdzenia. Ale po kolei...

Oczywiste, że wszelkie komponenty audio, kiedy podłączone i włączone, "produkują" brzmienie - i przecież dla tej swojej funkcji są przez nas kupowane! Owo zaś brzmienie jest od ich właściwości elektrycznych, mechanicznych i akustycznych zależne. 

Przy tym bardziej lub mniej neutralne. 

Jednocześnie bardziej lub mniej naszemu gustowi odpowiadające. 

I bywa w tym drugim przypadku, że naszych decyzji zakupowych żałujemy; przesłaniem więc wpisu jest tego ryzyka minimalizacja.

Zarazem wie czytelnik bloga, że na dźwięk systemu wpływają wszelkie wprowadzone do przestrzeni odsłuchowej obiekty. 

Logiczne więc, że między innymi również  jeszcze niepodłączone i niewłączone komponenty audio - a więc także w pasywnej swojej funkcji. A to poprzez interakcję tychże samych powyżej wymienionych właściwości, również w funkcji pasywnej wszak immanentnych w ich konstrukcji - interakcję z tejże przestrzeni polem energetycznym.

Zarazem pamięta czytelnik, iż opisując takich oddziaływań różnorodność, stwierdzałem jednocześnie - w ciągu wpisów 35., 60. i 67. - ich komplementarność, na koniec zaś postawiłem tezę o możliwej takiego pola energetycznego pierwiastkowej jednorodności. Choć o nieznanym nam obecnie charakterze; być może jednak znajdzie ona w przyszłości naukowe wyjaśnienie, może  przy współpracy tak obecnie modnej sztucznej inteligencji...

W tym samym czasie - i w ścisłym logicznym powiązaniu - upewniałem się co obserwacji jeszcze jednej:  że wpływ na dźwięk systemu wywierany przez komponenty jako obiekty pasywne jest adekwatny do charakteru ich brzmienia we właściwej im funkcji aktywnej.

I miejmy odwagę stwierdzić, że dla jakościowej oceny, przynajmniej wstępnej, brzmienia dowolnego komponentu wystarczy samo wprowadzenie go w funkcji pasywnej do przestrzeni akustycznej systemu audio...

Sięgnijmy do przykładu, że mając oto zakupić wzmacniacz, po prostu stawiałbym na próbę kolejne kandydujące egzemplarze niepodłączone w moim pomieszczeniu odsłuchowym, oceniając wpływ wywierany na brzmienie referencyjnego systemu.

Poprzez - wymieńmy raz jeszcze - składające się na konstrukcję materiały, kształt samej bryły i jej ciężar, przede wszystkim zaś prawidłowość orientacji kierunkowej wszelkich detali: części elektronicznych, złącz i izolatorów oraz mechanicznych elementów konstrukcji - aż po śrubki łączące.

Logicznym następstwem jest również możność w tejże samej funkcji pasywnej odsłuchowej korekty jakości, ukierunkowania oraz przyporządkowania składowych części (przykładowo właśnie śrubek).

W sposób natomiast tradycyjny posłuchałbym potem taki wzmacniacz również po jego włączeniu i podłączeniu - w końcu nabyć go miałbym w celu użytkowania właśnie. Dopuszczając przy tym możliwość pewnej korekty wstępnego werdyktu, jego zniuansowania  - nie spodziewałbym się jednak oceny radykalnie odmiennej: główne właściwości odcisnęły już w stanie pasywnym swoją pieczątkę brzmieniową, nie oczekujmy potem cudu z nieba! Jeśli coś psuje dźwięk sytemu przez samo bycie wyniesionym do pokoju odsłuchowego, nie jest to warte, by w nim pozostać - choćby w złotówkowej cenie miało być warte dziesiątki tysięcy.


Warunkiem oczywistym opisanej procedury jest wszakże familiarność z brzmieniem danego systemu i akustyką pomieszczającej go przestrzeni - stanowiących dla nas łącznie referencyjny układ odniesienia.

W moim przypadku oba pomieszczenia z moimi głównymi systemami, jak również trzecie, z systemem dekodera kierunkowości, spełniają te założenia w stopniu wprawdzie nieabsolutnym (czasem coś tam zmieniam, między innymi też ścieram okresowo kurz z głośników, podczas gdy np. powstrzymuje się od tego słynny audiofil Jarek "Sir" twierdząc, iż zmienia to u niego brzmienie wydatnie) - spełniają jednak w stopniu wystarczającym. 

Z nich zaś minimalistyczny system "dekodera" najbardziej.


Co do szwankującego napędu, nie był to na szczęście Philips CD9 - który byłby potrzebny do mojego kompaktu innego i z nabyciem którego miałbym problem - lecz jeden z modeli Sony. Niedostępny już wprawdzie w oryginalnej wersji japońskiej, jako jednak podróbka chińska owszem - i to w ilości dowolnej. 

I dlatego na zapas miałem egzemplarze dwa - który wybrać? 

Gdyby tekst ten opiewał postępowanie konwencjonalne, napisałbym, że z dwóch przede mną na stole użyłem ten bliżej leżący.

Lub ten leżący dalej. Wszystko jedno który, przecież i tak nie wiedziałbym z góry, z jakim kompakt lepiej zabrzmi - dopóki nie zamontowałbym porównawczo, na próbę, obu kolejno.

Dla potrzeb tego wpisu zrobiłem to także, jednak dopiero na koniec, sprawdzająco.

Ale to dla potwierdzenia słuszności wyboru dokonanego wcześniejszej na sposób inny.


Na zdjęciu fragment aranżacji opisanego niegdyś w odcinku 3. układu dekodera.

Odtwarzacz kompaktowy zasila materiałem lewego kanału "You and the Night and the Music" Patricii Barber pojedynczy kanał wzmacniacza. Ulokowanego w bezpośrednim sąsiedztwie stołu, na którym to - i na fotce - pojedynczy głośnik oraz prowadzące doń kable. Z nich zaś plusowy z przerwą opatrzoną krokodylkami, wpięcie pomiędzy które jakiegokolwiek pasywnego elementu pozwala mi  ustalić jego KLB (kierunek lepszego brzmienia). 

To rytualnie, jednak nie teraz, krokodylki tym razem spięte, stanowiący zaś ciągłość plusowy kabel ułożony na stole w pętlę - jak widoczna na zdjęciu. W niej zaś umieszczane oba lasery po kolei (przy czym ten drugi poza obręb pomieszczenia usuwany). W akompaniamencie - a więc i polu energetycznym! - reprodukowanej poprzez system muzyki...

Muzyki brzmiącej z egzemplarza na egzemplarz odmiennie! 

Mogłem domniemywać inne proporcje prawidłowego i nieprawidłowego ukierunkowania elementów: metali i tworzyw mechanicznej konstrukcji, przede wszystkim zaś uzwojeń cewek oraz ścieżek (uwaga: przed zamontowaniem lasera odessać zwierający je cynowy łącznik!). Rezultatem odmienne obu laserów kierunkowości wypadkowe, zbiorcze. W świetle zaś wywodów powyższych odmienne oddziaływanie na pole energetyczne wewnątrz pętli - a jego z kolei na brzmienie całego "systemu" detektora. Odmienne porcje - i proporcje -  "pchania" i "ssania", wraz z ich dalszymi dla muzyki konsekwencjami. Stopniem jednorodności tonalnej w całym zakresie pasma oraz spójności czasowej, decydującej o prawidłowości frazy i intonacji...

Darujemy sobie dalsze uszczegółowienia, było już o tym w blogu wielokrotnie.

Nie będzie niespodzianką, że wybrałem do zastosowania laser lepiej brzmiący.

Jako komponent pasywny; potem jednak zamontowałem drugi w kompakcie - i mogłem porównać oba w funkcji aktywnej. Potwierdziła się preferencja, te same różnice brzmieniowe były reprodukowane poprzez moje oba systemy referencyjne! 


Następnie zająłem się moją stacją lutowniczą. 

Kontrolując dobrostan jej wnętrza (okazało się, że szwankowało skontaktowanie elementu grzewczego), przy okazji sprawdziłem i wypróbowałem weń opcje podłączeń bezpiecznika, wyłącznika i kabli  - w celu zorientowania zgodnego z ich KLB.

W moim kontekście to również komponent, lutując bowiem "warsztatowo" na tymże stole połączenia elementów pasywnych odsłuchuję jakość spoiny przepuszczając przez nią muzykę z układu "dekoder" - przy stacji podpiętej do tej samej sieci zasilającej. Kierunkowość zatem składowych elementów wpływa na kondycję prądu - a w konsekwencji na jakość brzmienia owego specyficznego lokalnego systemu.

I znowu: gdybym opisywał postępowanie konwencjonalne, to poinformowałbym tylko, że dla oceny wszelkich zmian każdorazowo  podłączałem na nowo stację do elektrycznej sieci (przypomnijmy: zasilającej jednocześnie układ "grający" detektora).

I owszem, czyniłem to także teraz, nie jednak wyłącznie; dodatkowo zastosowałem - jak w przypadku laserów - podejście nowatorskie:

rozebrana stacja ulokowana była we wnętrzu tejże samej pętli. 

Wpływ każdej zmiany orientacji KLB jej części na brzmienie muzyki poprzez system został odsłuchany trzykrotnie: przy stacji wpiętej do sieci i włączonej, wpiętej i niewłączonej, na koniec bez żadnego podłączenia do sieci (tyle że, powtórzmy, pośrodku pętli przewodów).

W każdym z przypadków różnice były identyczne!


Quad erat demonstrandum - co było do udowodnienia, przetłumaczy biegły w łacinie czytelnik.


Niezależnie zatem od tego, że komponenty systemu wypełniają funkcje aktywne, wchodzą z nim również w dającą się słyszeć i wartościować interakcję jako obiekty pasywne. 

Podobnie zatem jak pomieszczenia odsłuchowego umeblowanie. Podczas gdy jednak ono poprzez właściwości materiału i formy, rezonacyjne i tłumiące, to komponenty również odpowiednio do pola energetycznego ich elektroniki. 

Konsekwentnie zapyta jednak wnikliwy czytelnik o człowieka. Audiofila, w przestrzeni odsłuchowej nieodzownie wszak obecnego: słuchającego, a i sprzęt obsługującego. W kontekście zatem interakcji z systemem obarczonego rolą identyczną jak komponenty i elementy wyposażenia. Zarówno bowiem poprzez specyfikę swojej cielesności, jak i pola bioelektrycznego mózgowego.

I tu najdalszy byłbym od zapytania takiego wyszydzenia, zdarzało mi się bowiem stwierdzać pogorszenie brzmienia systemu, kiedy konkretne jakieś osoby wkraczały do odsłuchowego pomieszczenia... 

Zachowując jednak tę obserwację dla siebie, nie miałbym bowiem serca oznajmić audiofilowi, że jest mało "muzyczny".

Nie wzdragam się natomiast poinformować, że jest "muzyczny" prawo- lub lewostronnie. A to w sytuacji, kiedy jedno z przyporządkowań odwiedzających stronami na kanapie odsłuchowej skutkuje wyraźnie gorszym, drugie lepszym brzmieniem systemu - identycznie, jak rozróżnienie takie dotyczy egzemplarzy pary głośników i wszelkich symetrycznych połączeń...


Na koniec można by zapytać również o "muzyczność" własnej osoby. 

Musielibyśmy jednak porównać osobiście brzmienie systemu przy własnej obecności i nieobecności w pomieszczeniu - to drugie niewykonalne... 

Wyłącznie baron Münhausen potrafił - w swojej opowieści - uratować się z bagna, wyciągając sam siebie za włosy...

Niewykonalne - na szczęście, a to w możliwej sytuacji wpływu na własny system niekorzystnego. Znam bowiem audiofili gotowych wyoptymalizować brzmienie za cenę wszelką - czy jednak poprzez eliminację samego siebie? Byłby to trudny do rozstrzygnięcia dylemat.





Komentarze

  1. Odnosząc się do tego fragmentu opisu Jurka- "czasem coś tam zmieniam, między innymi też ścieram okresowo kurz z głośników, podczas gdy np. powstrzymuje się od tego słynny audiofil Jarek "Sir" twierdząc, iż zmienia to u niego brzmienie wydatnie" - chciałbym wyjaśnić, że nieścieranie kurzu nie jest spowodowane zachowaniem "konsensusu" warunków otoczenia, tylko obawą o minimalne rozstrojenie kolumn wskutek ich poruszenia, co w sposób słyszalny dla mnie wpływa na spójność brzmienia i jednorodność spektrum akustycznego wynikającą z ukierunkowania /KLB/ komponentów i elementów toru. Pozdrawiam. Jarek

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wprowadzenie