95. YouTube i nietoperze 4. 


1. od Jurka do czytelników:

Przepraszam po raz kolejny, że wpis nie wam poświęcam, lecz korespondencji z panem Marcinem. Jeśli to dla was nudne jak telenowela, to nie czytajcie po prostu.

Jeżeli jednak tu pozostaliście, to przepraszam również za niekonsekwencję. Zapowiedziałem bowiem niepublikowanie komentarzy negujących obiektywne istnienie - aczkolwiek nie subiektywne niesłyszenie! - kierunkowości. Skoro uczynię teraz wyjątek, to dla osoby, która wcześniej spór wywołała - i której teraz odmówić swobody konkludujących wypowiedzi byłoby mi nieelegancko. Tym bardziej, że podniesione we wpisie 92. moje zastrzeżenia inne nie są tu stosowalne. Tekst świeżo nadeszły, choć polemiczny, utrzymany jest w tonie wyważonym, również na szacunek zasługuje niewątpliwy trud autorski. Tekst zatem opublikuję - pod 3. - w całej rozciągłości.


2. od Jurka do pana Marcina: 

Nie ma sensu, bym odnosił się do wątków szczegółowych, wywodzących się jednak generalnie z faktu kierunkowości. Której istnienia i tak pan nie uznaje - i nie uzna. Przykładowo podniesiona kwestia możliwego wpływu różnic głośności na odsłuchowe preferencje jest bezdyskusyjna aż do banalności, nie stosuje się jednak do percepcji kierunkowości brzmienia, od głośności niezależnej. Podobnie bezcelowe byłoby - znów przykładowo - pogłębianie tematu odmienności wrażeń słuchowych przy włączonym i wyłączonym świetle, skoro są funkcją zmian statusu pola energetycznego przestrzeni odsłuchowej oraz właśnie kierunkowości przewodzenia sieci zasilającej. 

Rownież jałowe byłyby wspólne rozpatrywanie emocjonalno-kognitywnych uwarunkowań didaskaliów odsłuchowych przy "ślepych testach" (nie, nie wystarczy możność "uspokojenia się" poprzez powtarzalność!). Tutaj bowiem musiałby pan zgodzić się na założenie wyjściowe, że wszelkie nasze odczucia i opinie na temat jakości brzmienia są miarodajne wyłącznie w sytuacji naturalności naszego usytuowania - fizycznego i emocjonalnego. Zapewne pretensjonalnym byłoby nazwanie tego "homeostazą", niewątpliwie jednak wszelkie temu uchybienia mogą mieć efekt fałszujący...

Natomiast zgodziłbym się, i owszem, gdyby wytoczył pan teraz argument, że również proponowane odsłuchy w siedzibie "nietoperzy" nie byłyby w tym aspekcie ideałem. Zakładałem jednak, że stress pański przy słuchaniu oraz nasz przy procedurach gospodarzenia i demonstrowania byłyby równoważne, dodatkowo zaś atmosfera wzajemnej życzliwości mogłaby sprzyjać spełnieniu wymogów minimum obiektywności.  

Natomiast wspólne odsłuchy połączone z nagrywaniem nie są dla mnie wyobrażalne.

Po pierwsze, urągałoby to wszelkiemu poczuciu rozsądku - rozumując konsekwentnie: również pańskiemu. 

Sam pan stwierdzał, że brak jest jakichkolwiek obiektywnych wskaźników istnienia - lub nieistnienia - kierunkowości brzmienia. Logiczne zatem, że również nagrania nie dostarczyłyby dowodów żadnych; i tak musiałyby być potem wartościowane odsłuchowo! Błędne zatem koło -  i sens zastosowania brzytwy Ockhama oczywisty! 

Po drugie, pośrednictwo nagrań, jako swego rodzaju filtru, pomniejszyłoby tylko subtelność naszych orzeczeń - w skrajnym zaś przypadku uniemożliwiając w ogóle ich prawidłowość. Kwestia bowiem również - choć w świetle powyższego i tak drugorzędna - jakości pańskiej nagrywarki. Idąc dalej: jakości systemu odtwarzającego dokonane nagrania. Już mój notebook zniwelowałby różnice w pewnym stopniu, nie wiem zaś - gdyby odsłuchiwał pan u siebie - w jakim system pański; w nocy zaś wszystkie koty są czarne.

Oglądam wiele nagrań na YouTube odmiennych w aspekcie kierunkowości wręcz skrajnie  ("pchanie" lub "ssanie"). Powodem musi być zróżnicowanie jakościowe, nadal w tym właśnie aspekcie, pomieszczeń i komponentów - logiczne zatem, że również nagrywających. Dlaczego więc miałbym założyć, że akurat nagrywarka pańska nie "ssie", to samo cały system, - co możliwe tym bardziej, że dla pana jest to aspekt teoretycznie nieistniejący, a zatem w konsekwencji praktycznej przez pana w ogóle nieweryfikowalny? 


3. od pana Marcina:

Proszę wybaczyć, że odpowiadam z opóźnieniem, nie śledzę Waszego bloga. Chciałbym tylko kilka kwestii wyprostować:

– po pierwsze, reklamy pod moimi filmami są dostosowane do widza przez Google, a więc nie ja wybieram to, co się tam ukazuje. Ja, osobiście, nie reklamuję żadnych towarów. Tych z cukrem i bez cukru też. Tak po prostu działa system Adsense, z którego twórcy na YouTube uzyskują przychody. 

– po drugie – nie stwierdzam, że różnica brzmieniowa pomiędzy fazą absolutną jest słyszalna, to nadinterpretacja moich słów. Stwierdziłem jedynie, że opisy tego, co Pan twierdzi, że słyszy, pasowałyby do fazowości sygnału. Jest tylko jeden problem – fazowość jest obiektywnie mierzalna.

– Po trzecie – nie wymagałem przy spotkaniu żadnej aparatury pomiarowej, jedynie spytałem, czy zmiany przez Pana słyszane są przez taką wychwytywane. Metodyka testu jest kwestią do umówienia. A jak wspomniałem – fazowość dźwięku jest i można to sprawdzić dosłownie w dwie minuty. Dźwięk to tylko fala, nie jest więc problemem sprawdzić, czy fala ta w danym punkcie „zaczyna się” od wychylenia w jedną, czy drugą stronę. Wtrętu o ocenie konkursu chopinowskiego przez pryzmat mikrofonów to zwykły chochoł, który jak widzę – nie jest Panu obcy, bo gęsto go Pan stosuje.

– Po czwarte – nie rozumiem, co ma włączenie lub wyłączenie światła do kierunkowości czegokolwiek, ale podobnego wykrętu od ślepych testów się spodziewałem. To typowe, od ponad sześciu lat zadaje to samo pytanie i uzyskuję tę samą odpowiedź. A przecież to Pana sprzęt, Pana muzyka, Pana czas. Nikt nie naciska na odpowiedź po pięciu minutach czy pół godzinie. Nikt nie wymaga też, żeby to ta pierwsza próba była od razu tą decydującą, może się Pan zapoznać z metodą i przyzwyczaić do niej. Po to się robi takie testy, żeby ten stres ograniczyć. Można takie badanie powtarzać do woli, tak żeby była to sytuacja „nawykła i zarazem relaksowa” Równie dobrze moglibyśmy niemożność zdania ślepych testów ze statystyczną pewnością zrzucić na kwantowy efekt obserwatora albo od razu na kierunkowość fazy księżyca, bo ta przecież też musi mieć znaczenie, a jest równie powiązane. James Randi zaoferował milion dolarów za udowodnienie rzeczy dużo prostszej, bo różnicy brzmieniowej między kablami głośnikowymi. A ta różnica przecież jest obiektywnie mierzalna. Łatwa kasa, prawda? Tyle że nikt jej nie zgarnął, nawet taki złotouchy jak Michael Fremer, który na takie badanie się zgodził, jednak później swoje uczestnictwo wycofał.

– Po piąte, historię z testów wzmacniacza Pan mocno zafałszował. Kolejny chochoł. Widzi Pan, wspomniany recenzent twierdził, że taki sprzęt odróżni bez problemu. I nawet, że te wzmacniacze brzmią odmiennie. Tyle że został poddany obiektywnemu testowi. Wie Pan, na czym on polegał? Na wyrównaniu głośności obu wzmacniaczy. Sygnał głośniejszy nawet o 0,3 dB odbieramy jako sygnał lepszy. „Na ucho” niezłym wyczynem jest wyrównanie głośności do 1 dB, więc żeby obiektywnie porównać wzmacniacze, trzeba dać im równe szanse, prawda? I to jest jedyna rzecz, która została w tym teście zrobiona. Wyrównano głośność. Obiektywnie. Dokładnie. Z pomocą oscyloskopu. Stresogenność? Przecież nikt nie mówił, że test może być przeprowadzony tylko raz. Tylko widzi Pan, recenzent nadal upierał się, że różnice słyszy. Gdyby powiedział, że nie jest pewien – trochę inaczej by to wyglądało. W ogóle widzę, że w środowisku audiofili pewność siebie jest ogromna, a jednocześnie dosyć zgubna.

– Po szóste – pisze Pan tutaj dowód anegdotyczny o tym, jakoby jakiś pan był początkowo sceptykiem, ale później nawet został prezesem i dostroił głośniki kierunkowo metodą jakąś tam. To skoro i Pan co chwilę powołuje się na swoje materiały, to może i ja powołam się na kilka swoich – w ostatnim, zatytułowanym „5 kroków do wiary w audiovoodoo” tłumaczę skrótowo ten mechanizm. Niech Pan poczyta o syndromie króliczej nory. Tak, ta osoba była sceptyczna, ale Pan i Pana koledzy słysząc "poczekaj, puść to raz jeszcze" - i jeszcze, i jeszcze…, zapewne na te prośby przystawali. A skąd się te prośby brały? Z pewności, że jakaś zmiana tam była, tylko niewyraźna? Czy może z niedowierzania, bo przecież ta osoba nic nie słyszała? To typowe dla syndromu króliczej nory właśnie. Hipnoza? Nie, raczej indoktrynacja. Wiem, że to mocne słowo i zdaję sobie znaczenie z jego ciężaru, ale niech Pan spojrzy na swoje zachowanie z dystansu. Nigdy Pan nie weryfikował swoich tez poza weryfikacją przez innych członków Pana bańki informacyjnej. Polecam też zapoznać się z moim materiałem pod tytułem "Dlaczego audiofile wierzą w cuda?". A skoro lubi pan humorystyczne nawiązania, to może nawiążemy tutaj do zwolenników płaskiej ziemi? Przecież oni też „widzą”, że ziemia jest płaska. A wiedział Pan, że w pewnych, głęboko zindoktrynowanych kręgach zwolenników tej teorii spiskowej, popularne jest twierdzenie, że każdy z nas w różnych miejscach globu widzi inne nocne niebo, ponieważ NASA dba o to, żeby w nasze umysły wszczepiać indywidualne „kopuły”? Daleko idąca hipoteza, prawda? Ale przecież oni to sprawdzili i nie ma innego wyjaśnienia, bo to przecież nie jest tak, że ziemia nie jest płaska.

Wymienia Pan dalej audiofilów, melomanów, płytomanów, którzy się z Pana poglądami nie zgadzają. I z czego to Pana zdaniem wynika? Z tego, że mają gorszy słuch od Pana? Czy może z większej asertywności?

I rozumiem Pana zdziwienie tym, że zaproszenia nie przyjąłem. Wie Pan, zderzenie ze ścianą może być naprawdę bolesne. Wiem, że takich seansów przeprowadził Pan już pewnie kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset, i że nie ma Pan wcale złych zamiarów, ale chyba nie za bardzo Pan rozumie. Mnie nie chodzi o to, żeby usłyszeć to, co Pan chce, żebym usłyszał. Mnie chodzi o to, żeby to obiektywnie dowieść. Obiektywnie, nie subiektywnie, polegając na zawodnych zmysłach i sile sugestii "w miłej atmosferze, przy pączkach i kawie". Bez „stressu”, a nawet bez stresu. Ciężar dowodu Pana tez jest po Pana stronie. A "Janek też słyszy" to nie jest dowód. Dlaczego napisałem o ścianie? Bo wiem, jakby to spotkanie wyglądało. Pan by w bardzo miły sposób naciskał na to, żebym usłyszał. Ja bym nie usłyszał (bo przecież pewnikiem nie mam odpowiednich predyspozycji słuchu i mózgu). Pan by wyszedł z założenia, że jestem tylko głuchym i nieczułym na niuanse gnojkiem i nadal by Pan tkwił przy swoich przekonaniach. Tylko zapraszając mnie, zaprasza Pan również moich widzów – płytomanów, audiofilów, melomanów, realizatorów dźwiękowych, producentów muzycznych, artystów, kompozytorów i zwykłych zjadaczy muzyki, którzy z żadnym z tych zwrotów się nie utożsamiają. Domyślam się, że niektóre komentarze pod moim poprzednim filmem mogły być dla Pana bolesne. Zapewniam, że odarcie się z anonimowości i otrzymanie podobnych komentarzy pod własne nazwisko jest dużo bardziej bolesne. Wiem, bo Panu podobni, którzy czują się dotknięci moją działalnością zapewniają mi stałą dawkę takich wrażeń :)

Jeśli nadal Pan chce, mogę przyjechać. Tylko uprzedzam – jeśli przyjadę, to z kamerą. I nie po to, żeby słuchać, po to, żeby tę kierunkowość nagrać. Mogę zostać nawet kilka dni w okolicy, tak żeby mieć pewność, że urządzenia którymi nagrywam, mają odpowiednią, zatwierdzoną przez Pana kierunkowość a prąd w nich się „ułożył”, czy co tam jeszcze trzeba. Nagrałbym dwie próbki – kierunku dobrego brzmienia i kierunku złego brzmienia. Pan by potwierdził, że nagrania są poprawne i że przedstawiają efekt, który Pan opisuje i tym sposobem nikt nie będzie poddawany testowi. Jedynie próbki.

Ach, jeszcze jedno. Odpowiednie predyspozycje mózgu? Widzi Pan, obawiam się, że jest to to, o czym mówię od dawna – niska asertywność :) A co do różowego nosorożca – mam pewne podejrzenia, że jest on tak samo realny jak wspomniane „kierunki”. Czyli istnieje, ale w wyobraźni autora.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wprowadzenie