20.11.2025, od Jurka-Józka:
110. Audio Show 2025
Warszawską imprezę na długo zapamiętam.
Czy raczej popamiętam.
Niefortunnie wybrałem się w otwierający ją piątek, jeszcze w czwartek pogoda była przyjazna, przynajmniej w Gdyni, jednak dnia następnego padało od rana - i również, kiedy w stolicy wysiadałem z pociągu. A i potem przez dzień cały, nie ulewnie wprawdzie, ale nieprzerwanie. Singelski parasol nie osłaniał całości tułowia, kiedy przechodziłem pomiędzy wystawowymi lokalizacjami, jeszcze zaś dotkliwsze, że przemokły na wskroś buty (aczkolwiek nie skarpetki, ale tylko dlatego, że takowych nie noszę).
Nastąpiło zaś najgorsze, kiedy stadion narodowy, dla mnie miejsce wystawy końcowe, opuściłem minutę po odjeździe wahadłowego autobusu. Na następny czekałbym pół godziny, uznałem zatem, że wespnę się raczej na most Poniatowskiego i dojadę do dworca którymś z kursujących po nim tramwajów. Nieświadom jednak, że w przebiegu mostu nie przystają. W efekcie musiałem przemierzyć pieszo całą jego rozciągłość - przy mokrości z góry deszczu i z dołu kałuż. Wprawdzie niżej, w zasięgu wzroku, mokrość również matki rzek polskich, której to widok grzeje serce każdego patrioty, ochładzał jednak wiatr porywisty, na tyle mocny przy namostowej
lokalizacji, że musiałem zamknąć parasol, pozbawiając się do reszty jego, choćby nawet częściowej, osłony.
Już w pociągu do Gdyni wiedziałem, że jeśli chcę wybrnąć z tej przygody bez szwanku, potrzebny mi będzie pełen zasób sił odpornościowych. Nieszczęściem podkusiło mnie jednak poszukać w telefonicznym internecie informacji związanych z wystawą, zaś w kontynuacji, jako że do spędzenia było godzin kilka, również czegoś dotyczącego - o zgubna próżności! - mojej własnej osoby. I osłabiony nagłym atakiem stresu stanąłem wobec wykluwającej się choroby bezradny. Okazało się bowiem - a trafiłem na to po raz pierwszy - że z identycznym imieniem i nazwiskiem mieszkam również w innym zakątku Polski oraz mam nieco odmienne zapatrywania.
Tu dygresja. Wnikliwy czytelnik zauważy, że o ile wpisy wcześniejsze poprzedzałem odautorską zapowiedzią „od Jurka”, teraz dodałem zdrobnienie drugiego imienia, Józef. I tak już na przyszłość pozostanie, abym się od sobowtóra odróżniał. Przy czym nie tylko chodzi tu o światopogląd, również o ewentualności inne, co bowiem, na przykład, byłoby, gdyby on w internecie ogłosił, że nie istnieje kierunkowość brzmienia?! Całemu temu blogowi w zaprzeczeniu, byłaby istna schizofrenia.
Inna natomiast, oczywiście, sprawa, że niekierunkowo brzmieć może konkretny system - ale nie dotyczyło to zlokalizowanego w pierwszym odwiedzonym przez mnie pomieszczeniu. Głównie zwróciłem jednak uwagę na głośniki - bo tak w ogóle przyjechałem bowiem wiedziony ciekawością głośnikowych aktualności, nadzieją usłyszenia doskonałości.
Te konkretnie raczej staromodne: szerokie panele przednie, zamierzenie integrujące drgania wszystkich przetworników na nich umieszczonych, duże, ale niewysokie, obudowy. O człowieku tak zbudowanym powiedzielibyśmy - excusez le mot - przydupiasty, bardziej podobałby się nam smuklejszy i wyższy - a i głośniki o tych drugich proporcjach sprawdzają się lepiej przy operze i symfonice, odtwarzając realistyczniej głębię, ewentualnie też pochyłość sceny. Inaczej jednak w przypadku kameralistyki i jazzu, właśnie przysadzistość skutkuje brzmieniem najbardziej realistycznym; konkretnie tutaj serwowały je modele Atalante 5 i Atalante 7 firmy Revival Audio.
W takiego tropu kontynuacji miałem nadzieję, płonną niestety, usłyszeć większe modele atc, poczynając od pięćdziesiątek, orangutany devore i harbetha czterdziestki. Lecz tylko w przypadku firmy ostatniej grały, owszem, jednak trzydziestki. Ładnie, ale w porównaniu z prawdą lżej i jaśniej. Ciekawe, że podobnie, choć w technologii radykalnie odmiennej, brzmiały głośniki Diptyque, w tym przypadku panele izodynamiczne.
Skoro zatem kompromis, to zaakceptowałem go - przykładowo, i tak samo od lat już kilku - w przypadku audio note an-e, tyle że, również na tej wystawie, wyciągnąłbym je z rogów pomieszczenia oraz ustawił równolegle.
Nie zamykając natomiast nadal uszu na technologie alternatywne, odnotowałem zastosowania czy to zmodyfikowanej linii transmisyjnej, czy też przetworników szerokopasmowych - dokonania zresztą również polskie.
Co dało asumpt dla dojrzenia także innych rodzimych konstrukcji.
Z nich zaś za niezłe uznałem dwudrożne podstawkowce Ciarry C8 (chyba nie ja jeden, bo wystawcy rozdawali kopie również aprobującej recenzji samego Wojciecha Pacuły). Interesujące było też brzmienie zestawów, zdaje się z Jeleniej Góry, w których to na ściance przedniej głośnik nisko-średniotonowy umieszczony był ponad tweeterem, z tyłu zaś membrana bierna. Przy czym nie dlatego tu o tych szczegółach, że rewolucyjne, raczej zaś, by pomogły w zidentyfikowaniu firmy, nie pamiętam bowiem nazwy - i jest mi z tego powodu przykro.
Jak i w ogóle, że wpis ten nie jest długą listą wystawców zasłużonych.
Tym bardziej, że wczuwam się w ich wszystkich sytuację.
Spróbuj uzyskać dobre brzmienie w pomieszczeniu przypadkowym, na którego akustykę masz wpływ ograniczony - zależną przy tym od nieprzewidywalnej i niedefiniowalnej ilości osób przebywających! Przy hałasach w dodatku z pomieszczeń sąsiadujących - oraz ich pasożytniczego, z twojego punktu widzenia, podpięcia pod wspólną sieć elektryczną. No i przy korzystaniu samemu z sieci innej, internetowej, z której to ściągasz za pomocą serwera źródłową informację, muzycznie wątpliwej wszak jakości (bo tak było w przypadku wystawców większości, aczkolwiek - aplauz! - sporo użytkowało gramofony, niektórzy zaś magnetofony).
W tym zresztą współczuciu poszedłbym jeszcze dalej.
Załóżmy - a dotyczyło to przypadków wielu - że masz w dystrybucji głośniki kosztujące setki tysięcy, może nawet miliony.
I, owszem, dopóki to reklamujesz - w magazynach audio i w sieci - może się znajdzie ktoś odpowiednią kwotą dysponujący i wyłożyć ją gotowy, zachęcony nimbem marki oraz opisami nowatorstwa technologicznego konstrukcji - i wynikowej brzmienia doskonałości. Ale tutaj, na wystawie, trzeba je zademonstrować. Tymczasem w jaki sposób, kiedy, na przykład, solista pod sufit ogromny?! Albo w z całej armady przetworników każdy produkuje dźwięk kierunkowo, choćby subtelnie, odmienny. Lub też od tyłu konstrukcji kilka terminali wejściowych, spiętych łącznikowymi kablowymi - i oczywiste, że zżera to transparentność. Albo, owszem, nawet podbita ona poprzez nierezonujące, aluminiowe czy też kompozytowe, obudowy, twój pech jednak, że w procesie ewolucji, począwszy od stukania kijem w wydrążony pień drzewa, poprzez wieki konstruowania instrumentów, przy czym to materiałem użytkowanym, choćby współużytkowanym, było drewno, tak się nasz słuch ludzki wykształcił, że sygnatura tegoż jest dla pozytywnych wrażeń niezbędna.
Co do zaś moich, były one takie właśnie, i to w skali całej imprezy najbardziej, w pomieszczeniu wystawcy The Note.
I to właśnie o nich szukałem w internecie informacji: grupka litewskich audiofilów, razem konstruujących i odsłuchujących, również towarzysko przy tym powiązanych. Trochę to jak w przypadku dawnego naszego Klubu - i znając naturę ludzką, przepowiadam, że im się te więzy kiedyś rozpadną.
Choć może się nie rozpadną, może jest z tą naturą ludzką inaczej na Litwie.
Skupmy się jednak na teraźniejszości. Komponenty wszystkie lampowe, w dużym stopniu bazujące na koncepcjach i elementach typu vintage - oraz na specyficznym podejściu. Jak mi przynajmniej powiedział gospodarz pomieszczenia, „ the first watt matters” - na czym się nie znam i nie przesądzam, czy o najlepszym brzmieniu na wystawie decydował wat pierwszy, czy też ostatni, byłem raczej skłonny akredytować je głośnikom - skoro z takim to podejściem przyjechałem. W obudowach ogromnych, ponoć dwustulitrowych, stare niemieckie telefunkeny, ponoć trudno było znaleźć parę w nienagannym stanie, ale znaleźli.
No i również za czymś takim w owym pociągowym internecie się rozglądałem, i była para obiecująca, z roku tysiąc dziewięćset trzydziestego siódmego.
Co do zatem kwestii state of the art głośników Anno Domini 2025, to byłoby na tyle w tejże kwestii.
Komentarze
Prześlij komentarz