od Jurka:

8. Mickiewicz 

… Zaś nie przypuszczam, by owa „mania” odnosiła się do „czarnej Mańki” z warszawskiego Powiśla - ona paznokci nie malowała…
Jeśli już chodzi o coś czarnego czarnego, to zapewne o płytę. 
No i pewnie o modę: na gramofon i technikę analogową zapisywania i odtwarzania dźwięku. Jak mawiamy w naszych kręgach: „analog”. 
W przeciwieństwie do „digitalu”.
Oczywiście, że patefon to nie jedyne analogowe źródło, i na przykład zaprzyjaźniony audiofil hamburski Leszek Bartela kolekcjonuje magnetofony szpulowe. 
 A i digital to także „streaming”  (choć dopiero zaprezentowane przez Piotra Krajkę na niedawnym spotkaniu pliki odtwarzane poprzez platformę ROON zabrzmiały obiecująco).  Jednak najbardziej popularną alternatywą pozostaje: gramofon czy kompakt.

Dźwięki rozlegające się w przestrzeni akustycznej - niezależnie od jej rodzaju: począwszy od otwartej, po salę koncertową - nie mają konturów ściśle ograniczonych, lecz przechodzą w nią w sposób nieostry. W owej zaś „strefie przenikania” słyszymy obfitość atrybutów takich, jak  wybrzmiewanie i „ambience”…
Opisywał to już w „Panu Tadeuszu” poeta: wszystkim się zdawało, że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało…
I oto wyobraźmy, że znalazł się  wśród słuchaczy - tam i wtedy, nie zaś dopiero w 1976 roku w sztokholmskim klubie jazzowym „Pawnshop” - niejaki Gert Palmcrantz z dwoma Nagrami i kilkoma Neumanami…
Czy taśma-matka lub nacięta na jej podstawie płyta, najogólniej - technika analogowa, byłyby w stanie pozwolić, aby róg bawoli Wojskiego i echo zabrzmiały prawdziwie również w naszych pomieszczeniach odsłuchowych?
Nie całkiem, byłyby jednak w stanie zasugerować prawdę. 
Dla odmiany technika digitalowa mogłaby nawet dodać brzmieniu rogu solidności, jednak nieco ponadnaturalnej, zaś z realistycznością echa byłoby jeszcze bardziej kiepsko. Przy jej aplikacji „images” (wizerunki dźwiękowe) trafiają bowiem do naszego domu pozbawione okalającej je „strefy przenikania”, jakby ostrym narzędziem z oryginalnej przestrzeni akustycznej wycięte.
(Zwiększenie rezolucji w przypadku SACD jest wprawdzie pewnym remedium, z powodu jednak słyszalnego rozfazowania system ten jest dla uszu klubowiczów nieakceptowalny. Kilkukrotnie robiliśmy porównania - i opowiadaliśmy się za CD „zwyczajnym”.)

Inna sprawa, że nawet zapis analogowy nie jest w stanie muzyce „na żywo” dorównać…
Tu już zbaczamy nieco od tematu - i to w sferę emocji. Niech więc przeskoczą ten akapit ci spośród czytelników, którzy stąpają po ziemi twardo..
Znacie jednak zapewne obrazki świętych: wokół głów ich aura. Według zaś ezoteryków obecna wokół nas wszystkich jako energetyczna. Zainspirujmy się tym wyobrażeniem na użytek dalszych dywagacji.  Otóż na podobny sposób również nas otacza „strefa przenikania”, taka sama jak wokół źródeł dźwięku. Wtapiająca nas w zdarzenie muzyczne, budująca naszą z nim jedność. Stąd tylko krok do poczucia dalej idącego: uczestnictwa w transcendencji.  Podobnego jak przeżywane, przykładowo, przez wierzących w kościele lub dla buddystów w trakcie medytacji… 
Z zastrzeżeniem, że pełnię takiego stanu wydaje się dawać wyłącznie słuchanie muzyki na żywo. I  może - przykładowo - dlatego właśnie wspominany już audiofil hamburski Tomek,  będąc na co dzień zażartym „digitalowcem”, miał  - jako duchową kurację - abonament do tamtejszej filharmonii? (Nawiasem mówiąc, budynek godny byłby opisania: z powodu walorów akustycznych, ale także - jako dobudowany na portowych spichlerzach - architektonicznych.)
Może też z tego powodu włączane czasami bywały w domach klubowiczów gramofony -  a i ja przez lata modyfikowałem i dostrajałem Linna…
Źródłem jednak głównym były u nas odtwarzacze kompaktowe. 

Tymczasem ostatnio….  Uruchamiane sa gramofony; porównujemy na spotkaniach przedwzmacniacze „phono” i wkładki… 
I nawet gruchnęła wieść, że Tomek (zawiadamiam, bo przemilczała to prasa)  pozbył się ze swojej biblioteki tysiąca tytułów w technice digitalowej i gromadzi teraz płyty czarne (oraz - w liczbie już czterech - gramofony)…
Pewnie i ja będę musiał kompakt zaniedbać - skoro włączając  go na klubowym spotkaniu, zaczynam mieć poczucie obciachu…

Tymczasem to nie jest dla mnie dylemat „zero-jedynkowy”…
Nawet bowiem „analog” to też tylko kopia rzeczywistości. Jakby akwarela, namalowana wodnymi farbami. 
„Digital” zaś, pozbawiony „ambience” i „strefy przenikania”, skupia się za to maksymalizująco na wizerunkach. Jak skrytykowałem, hiperrealistycznych - ale któremu audiofilowi wadzi retusz barw, rozciągnięte doły i dodatkowa masa średnicy - atrybuty dla „analogu” trudniej osiągalne?
Dla ułatwienia zrozumienia jeszcze jedno porównanie. Skoro zaś blog przeznaczony jest także także dla audiofilek: wyobraźmy sobie kobietę…
Ma do wyboru pomiędzy partnerami: jeden mało wierny, ale potentny, drugi wierny, słabowity jednak… 
Oczywiste, że chciałaby takiego, jak w jej marzeniach: zero negatywów, natomiast synteza zalet tych obu. 
To niemożliwe, jednak  do ideału można przybliżać się ze stron obu. Także „digitalu”.
Będziemy jeszcze pisali o poprawianiu gramofonu. Ale i odtwarzacza kompaktowego: kierunkowość wewnętrznych połączeń, eliminacja części niepotrzebnych, selekcja śrubek, demontaż pokrywy…

Gdybym więc miał unieruchomic mój kompakt, musiałbym raz jeszcze przywołać poetę: i tęskniąc sobie zadaję pytanie…
Renesans uszu - czy „vinylmania”?
Mam nadzieję, że w obiecanym tekście Jarek Rozdębski odpowie. Słuch ma od dekad na obie strony sprawny - przez lata źródłem dźwięku był w jego salonie „sir” kompakt, w domu zaś gramofon - no i umysł analityczny, a naturę refleksyjną…
A jeśli już czapki z głów, to przed tymi - choć do klubu nieprzynależnymi - którzy winylowi pozostawali wierni jeszcze przed nadejściem nowej mody. 
Przykładowo Andrzej Karpała z Gdyni, Jacek Januszewski - kiedyś z Sopotu, teraz z Vancouver , no i  L.J., „analogowiec” najbardziej w Trójmieście - a może i w Polsce - zdeklarowany i „highendowy” …







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wprowadzenie