od Jarka „SIR” Rozdębskiego: A. Gramofon vs. odtwarzacz CD, część pierwsza Moje pierwsze doświadczenia ze słuchania muzyki z płyt gramofonowych pochodzą z lat siedemdziesiątych. Były to czasy, w których zdobycie ciekawych lub nowo wydanych płyt na zachodzie było bardzo trudne. Opierało się na prywatnym imporcie osób podróżujących lub pracujących za granicą /np. marynarze, piloci, osoby na zagranicznych kontraktach/. Można było je także kupować za waluty wymienialne/bony w Pewexie. Niestety, dostępna oferta nie zawsze pokrywała się z potrzebami kupujących. W takiej sytuacji rozwinął się zwyczaj masowego przegrywania i odgrywania płyt na magnetofony. Początkowo szpulowe a następnie kasetowe. Jakość nagranego dźwięku zależała od wielu czynników. Głównie od rodzaju i stanu taśm magnetofonowych, kabli, ustawień sprzętu czy stanu płyty winylowej. W takich warunkach usłyszenie płyty o dobrej jakości, na wysokiej klasy sprzęcie musiało zrobić duże wrażenie.
Posty
Wyświetlanie postów z czerwiec, 2018
- Pobierz link
- X
- Inne aplikacje
od Jurka: 8. Mickiewicz … Zaś nie przypuszczam, by owa „mania” odnosiła się do „czarnej Mańki” z warszawskiego Powiśla - ona paznokci nie malowała… Jeśli już chodzi o coś czarnego czarnego, to zapewne o płytę. No i pewnie o modę: na gramofon i technikę analogową zapisywania i odtwarzania dźwięku. Jak mawiamy w naszych kręgach: „analog”. W przeciwieństwie do „digitalu”. Oczywiście, że patefon to nie jedyne analogowe źródło, i na przykład zaprzyjaźniony audiofil hamburski Leszek Bartela kolekcjonuje magnetofony szpulowe. A i digital to także „streaming” (choć dopiero zaprezentowane przez Piotra Krajkę na niedawnym spotkaniu pliki odtwarzane poprzez platformę ROON zabrzmiały obiecująco). Jednak najbardziej popularną alternatywą pozostaje: gramofon czy kompakt. Dźwięki rozlegające się w przestrzeni akustycznej - niezależnie od jej rodzaju: począwszy od otwartej, po salę koncertową - nie mają konturów ściśle ograniczonych, lecz przechodzą w nią w
- Pobierz link
- X
- Inne aplikacje
od Jurka: 7. Paznokcie Skoro przy temacie lutowania odnosiłem się do sporządzania kabli, wypadałoby ten temat doprowadzić do końca. Powtarzam jednak, że czynnością wyjściową, a więc doborem materiału - przewodów i wtyków - zajmiemy się dopiero później. Głównie w aspekcie kierunkowości, o czym będę chciał napisać zbiorczo. Jeśli więc ktoś z czytelników ma ambicję sporządzić samemu interkonekty, to musi poczekać ze startem. Niemniej przedstawię już teraz opis kilku czynności - aczkolwiek do odłożenia na półkę i wykorzystania dopiero w przyszłości. Kiedy więc już wybierzecie, wyselekcjonujecie i kierunkowo zorientujecie przewody i wtyki - powtarzam, że dopiero wtedy - łączycie jedne z drugimi. Na początku i na końcu kabla - jeśli wszystkie jego przewody zawarte są w jednej, wspólnej osłonie. Inaczej natomiast w przypadku interkonektów złożonych z dwóch skręconych lub splecionych przewodów - lub też trzech zaplecionych w warkocz, jak popularne Kimber czy też audiofilskie Sule
- Pobierz link
- X
- Inne aplikacje
od Jurka: 6. Cynowe kompozycje Już powyższy zasób spoiw - choć przydałoby się ich więcej - daje mi możliwość kształtowania dźwięku posiadanych komponentów. Na przykład wzmacniacza: poprzez wymianę rodzaju cyny w kilku strategicznie dobranych punktach lutowniczych na płytce. Równie ważne, że mogę przy tym wyrównać odmienność brzmieniową dwóch kanałów - stosując dla nich cyny odmienne (często Stannol i ołowiową Naim - „na krzyż”, korygująco). Procedura komplikuje się, kiedy sporządzam kable. Zawsze przy tym wpięte pomiędzy krokodylki detektora - i przy sygnale muzycznym przez nie przepływającym… Napiszę w przyszłości o kryteriach doboru przewodów i wtyków: pod względem brzmienia materiału i - tutaj też o sposobach skorygowania - kierunkowości. Na razie opisuję samą czynność lutowania … Poprzedzona jest ocynowaniem końcówek (najlepiej, powtarzam, Stannolem) i przyłożeniem ich „na styk”. Tak, by „grała muzyka”. Następnie dotykamy punkt styku różnymi drutami cynowymi i
- Pobierz link
- X
- Inne aplikacje
od Jurka: 5. Jaka cyna? Nr 1. Stannol HS-10. Skład: Sn60Pb39Cu1. Niemiecka. Kupiona w „conradzie”. Technicznie perfekcyjna: łatwa topliwość, równomierna rozlewność , mało pozostałości. W stosunku do „nic” - czyli połączenia bezpośredniego krokodylków - brzmi bardzo podobnie: intonacja, akcenty, tempo, pauzy, tonalność. Ta ostatnia z małym tylko zniekształceniem: „kanciastością” górno-średnich tonów (głównie słyszalną w prawej ręce fortepianu). Mankamentem natomiast większym jest - w porównaniu z „nic” - zabrudzenie, zredukowana transparentność. W sumie spoiwo przydatne zarówno dla zastosowań samoistnych, jak również w cynowych „kompozycjach” (o których potem). W tych ostatnich jako dodatek - tonalnie czy też intonacyjnie korygujący lub dopełniający. I wreszcie jako najbardziej ze wszystkich przydatne do wstępnego - przed lutowaniem - ocynowania elementów. Pozostaną czyste, własny zaś dźwięk Stannola w takiej ilości użytego da się łatwo „przykryć” brzmieniem cyny inne
- Pobierz link
- X
- Inne aplikacje
od Jurka: 4. „Wally” Już pomiędzy krokodylki, jak napisałem, wpięta pierwsza cyna, już w kolejce do odsłuchu następne… Niech cierpliwie poczekają jednak. Czasem życie koryguje zaplanowane scenariusze; czasem śmierć. Waldek „Wally” Malewicz był światowym guru w kwestiach gramofonu, ramienia, wkładki - oraz zachowania igły gramofonowej w rowku winylowej płyty. Obserwował, mierzył, dokumentował (unikalne zdjęcia mikroskopowe), obliczał, konstruował ustawianiu służące narzędzia („Wally tools”). Był przyjacielem. Naszym, klubowiczów, a także innych trójmiejskich audiofilów, również tych stąd po świecie rozproszonych. Także innych w Polsce i świecie pasjonatów „audio”. Od rana dostaję esemesy i maile (tytułem przykładu, akurat w tej chwili od Bogdana Stasiaka - specjalizacja: pneumatyczne platformy antywibracyjne). Przyjacielem naszym był tym bardziej, że łączyły nas również spory; przy podejściu klubu uwzględniającym - czasem nawet preferującym - w procesie ust
- Pobierz link
- X
- Inne aplikacje
od Jurka: 3. Detektor O fenomenie kierunkowości pisałem już w roku 2001 w Grzegorza Swinarskiego "Magazynie hi-fi"; przypomnę teraz pewien obwód, dla którego użyłem określenia „detektor”. W cudzysłowie wówczas, który obecnie odrzucam, gdyż rzecz przywoływana będzie w dalszych tekstach często. Niechaj więc ma nazwę - ego te baptizo! - oficjalną (przy czym "wykrywacz kierunków" opisywałaby funkcję wprawdzie dokładniej, ale mniej lapidarnie). Źródło dźwięku stanowi tu lewy kanał odtwarzacza CD (jako że główna część informacji muzycznej większości nagrań jest właśnie w lewym zapisana). Stąd pojedynczy interkonekt biegnie do wzmacniacza. Użyte jest wejście jednego tylko kanału - i korespondujące z nim wyjście. Z którego następnie jedna tylko para przewodów prowadzi do pojedynczego głośnika. Przewód minusowy zostaje podłączony na stałe, natomiast plusa jest początkowo rozwarty, oba zaś końce przerwy wyposażone są w krokodylki. Wpinamy w nie obiekt mający b