od Jurka:

2. Który Cynna?

Załóżmy, że radni miasta, politycznie nieskłóceni, kulturowo zaś zgodni w admiracji dla antyku, chcą mieć za patrona jednej z ulic Cynnę; rodzi się pytanie: „Którego ze słynnych Rzymian obrać?”
Lucjusza Korneliusza, czterokrotnego konsula? Czy też Gajusza Helwiusza, poetę?
Jeszcze trudniej w przypadku cyny, spoiwa lutowniczego. Opcji wyboru jest więcej - jeżeli zastosować kryteria składu lub też producentów. 
Wprawdzie wiedza popularna uczy, że najlepiej dla dźwięku byłoby nie użyć cyny żadnej. 
(Nawet napisał to kiedyś w swoim katalogu produktów angielski dystrybutor amerykańskiej cyny Wonder Solder, Russ Andrews. Aczkolwiek dodając - nie dziwota - że jeśli to już konieczne, to cyna jego najlepsza.) 
Istotnie, o ile lutowanie elementów na płytce jest niezbędne, to już kable - pomiędzy sobą czy też z wtykami, gniazdami - dają się połączyć za pomocą skręcania, ściskania, zgrzewania, śrubowania (czy też innych jeszcze technik, mi nieznanych). 
Problem jednak, że dźwięk takiego połączenia jest wówczas zależny wyłącznie od właściwości brzmieniowych danych materiałów (i jedyne, o co możemy zadbać, to prawidłowość kierunków - wszystkiego, aż po śrubki w gnieździe; ale o tym kiedy indziej).
Zastępując zaś takie połączenia spoiwem lutowniczym tracimy, owszem, nieco na przewodnictwie elektrycznym - i przejrzystości dźwięku. 
Zyskujmy jednak, co nieporównanie ważniejsze, wpływ na brzmienie - w zależności od cyny zastosowanej…

Oto jedno z klubowych spotkań, tym razem u mnie. Na kanapie odsłuchowej Jarek, Krzysiek, Piotrek i Marek (audiofil, zarazem stomatolog - połączenie korzystne, Marek informuje nas zawsze, od jakiego dźwięku bolą zęby)…
Naprzeciwko, pomiędzy głośnikami, obok zaś wzmacniacza i napędu CD, leży dac. Pozbawiony obudowy, a więc z otwartym dostępem do punktów lutowniczych. Wybieramy spośród nich plus i minus zasilania (12Volt DC) oraz masę wejścia digitalowego - wszystko to na tyle od innych punktów odległe, że ryzyko szkodliwego zwarcia przy dotykaniu minimalne.
Obok układam po kolei rozmaite szpule z cyną. Z każdej odpowiednia długość odwinięta. Pnie się najpierw ku górze, potem zniża ku płytce - jak wygięta szyja łabędzia dziobiącego punkty nas interesujące.
Nie jednocześnie, oczywiście, ale po kolei punkty - i po kolei cyny…
Uzupełnienie ważne, że na wszystkich szpulach drut spoiwa nawinięty jest w kierunku lepszego brzmienia, a punktów na płytce dotykam - ja, jako obsługa eksperymentu - tego kierunku początkami (sygnał z płytki płynie dalej, aczkolwiek - w tym odgałęzieniu - ku ślepemu końcowi). I znowu: stanie się to w pełni zrozumiałe dopiero po tekstach na temat kierunkowości; przyjmijcie na razie zapewnienie, że różnorodność kierunku nawinięcia zakłóciłaby różnice dźwiękowe wynikające z materiału. 
Sens zaś eksperymentu jasny: oto dodajemy do punktów lutowniczych - do cyny oryginalnej już tam obecnej - pewną ilość różnorodnych innych.
Każdorazowo włączam ten sam fragment muzyczny, i każdorazowo brzmi on inaczej, w zgodnej opinii wszystkich obecnych - niezależnie od punktów, zależnie od rodzaju produktu…
O różnicach zaś w tekście zaprzyszłym - kiedy już opiszę pewien przyrząd…

Aczkolwiek, oczywiście, już na tym spotkaniu mówili o nich klubowicze, uzasadniając głębiej swoje preferencje (będące odbiciem gustu, chociaż przy tym eksperymencie minimalnie tylko rozbieżne)… 
W tym miejscu zacytujmy Słowackiego: Chodzi mi o to, aby język giętki powiedział wszystko… - i dokończmy trawestując: „co usłyszą uszy”…
Oczywiście, pewne pojęcia są obiegowe - a główną pionierską zasługę oddajmy magazynowi „The Absolute Sound”. Czy to bardziej popularne w polskim tłumaczeniu, czy w angielskim oryginale. Na przykład „soundstage”, „images”, „transjenty”, „transparentość”, „fokus”, „dynamika”, „drive” czy  „swingowanie”. Rozumiemy też w klubie, o co chodzi zaprzyjaźnionemu hamburskiemu audiofilowi Tomkowi, kiedy sięga po termin z naimowskich kręgów „PRaT” (Pace, Rythm and Timing; kiedy słuchamy muzyki, kiwa się noga). Ale już specyficznie klubowe są stwierdzenia, że muzyka „pcha” lub „ssie”, w zależności od poprawności kierunkowej - całego systemu lub z osobna odsłuchiwanych elementów.
Adresując jednak parametry inne, sięgamy po słowotwórstwo indywidualne, a i metaforykę czerpiącą z prywatnej fantazji. Co w przypadku komunikacji ze światem zewnętrznym mogłoby być problematyczne…
Co natomiast uważam za pożyteczne indywidualnie. 
Bywa, że osobiście nie jestem pewien jakichś wrażeń słuchowych - do momentu ich nazwania. A tym większą pewność daje mi wówczas nazwa „odważna”, wykraczająca poza słownikową ortodoksję. Odwaga w przełamaniu takich barier skutkuje jakby odwagą usłyszenia…
Miałem na przykład wrażenie, że w brzmieniu jakiegoś tam renomowanego interkonektu wyczuwam - pomimo jego ewidentnych zalet - pewną specyficzną granulację… 
„No nie, może się mylę?!” - pewności było brak… 

Dopóki nie nazwałem tego, że trochę „piaszczy”, a nawet „piaskuje”…







Obrócony „brzuchem” do góry prosty dac 4xTDA1543, ze zoptymalizowanymi kierunkowo i brzmieniowo opornikami, dwiema ścieżkami i bipolarnymi kondensatorami. Strzałkami zaznaczone punkty, których dotykamy - jako pierwszą - cyną Stannol, początkiem kierunku lepszego brzmienia jej drutu . W kolejce do „dziobania”, cyny inne. (Fot.: Piotrek)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wprowadzenie