od Jurka:

12. Uściślenia

Kiedy powiadamy, że prąd „płynie” przez przewodnik, kojarzy się to z czymś lekkim, łatwym i przyjemnym. Jest tak niezupełnie… 
Uściślijmy, że niniejsze objaśnienie wyłącznie na użytek małej części czytelników, z elektrycznością obeznanej kiepsko. Do której zresztą zaliczam siebie; jest więc to również próba wytłumaczenia samemu sobie…
Jeśli wziąć za przykład atom miedzi, ma on na najdalszej orbicie, czwartej, jeden wolny  elektron, dający się wytrącić pod wpływem przyłożonego napięcia zewnętrznego. To nie znaczy jednak, że powędruje on - tenże sam - do końca przewodnika. Raczej wytrąci elektron z atomu sąsiedniego, ten zaś z następnego - i tak dalej. Obrazowo jest to tak, jak byśmy wyciskali pastę do zębów dusząc koniec tubki: każda warstwa popycha sąsiednią - i domyślić się możemy mozolnej przepychanki. Tym bardziej istotna jest drożność tam we wnętrzu - w przypadku zaś przewodnika prądu oznacza to ułożenie jego kryształów. 
Ważne więc, aby elektronom było łatwiej w kierunku przepychania.
Jaki zaś to kierunek - to uściślenie nasze następne.

Wnikliwy czytelnik skonstatuje jako oczywistość, że od bieguna ujemnego - gdzie na zewnętrznych orbitach atomów znajduje się nadmiar wolnych elektronów - do pozytywnego, czyli od minusa do plusa. I że jest to kierunek odwrotny do owego przez nas przyjmowanego - oraz oznaczanego na schematach układów stałoprądowych. 
Rzecz w tym, że ten ostatni założono w epoce niedostatecznej jeszcze w tej kwestii wiedzy - i przy tym pozostano. 
W praktyce jest to nieistotne. W naszych jednak rozważaniach o kierunkowości wyjaśnić trzeba, że wychodzimy z założenia kierunku umownego. 
Jak wynika z odsłuchowej weryfikacji, tylko wtedy wszelkie aplikacje dla układów również stałoprądowych dają się wywodzić z takiej procedury ustalenie KLB w przebiegu przemiennoprądowym, jaka została  wcześniej opisana. Tzn. przy detektorze podłączonym pomiędzy plusy wzmacniacza i głośników. 
Gdyby bowiem przyjąć kierunek prądu stałego faktyczny, powinniśmy wpinać detektor wprawdzie tak jak powyżej, ale pomiędzy minusy. Wówczas jednak przy przenoszeniu ustaleń na układy stałoprądowe bylibyśmy w permanentnej niezgodzie z oznakowaniem ich kierunków na schematach oraz  oznakowaniami „plusów” i „minusów” komponentów - takich jak diody czy też kondensatory spolaryzowane. 

Ten sam wnikliwy czytelnik zapyta następnie, jak pogodzić kierunkowość brzmienia w układach prądu przemiennego z faktem, iż prąd przepływa w nich w obu kierunkach. 
Chociaż - powtarzam - laik, poszukiwałem na to pytanie odpowiedzi.
Uchwyceniem przyczółka byłoby znalezienie elementu kierunkowości - innej niż brzmieniowej! - także i w prądzie tego rodzaju. Może energia? Przestudiowanie jednak wiedzy internetowej - nie ma jej gdzie indziej na ten temat - nie przyniosło mi wyjaśnienia. 
Bezsporny jest natomiast kierunkowy przepływ informacji. Przykładowo zapis „Kind of Blue” znajduje się na krążku, który wkładam do kompaktu i niewątpliwie stamtąd „muzyka” podążą poprzez wzmacniacz do głośników - nie zaś na odwrót. 
Szkopuł jednak, że brak jest równocześnie jakiejkolwiek kierunkowej informacji w - też przykładowo - towarzyszącym słuchaniu oświetlaniu pokoju żarówką. A jednak wymiana jej na inny egzemplarz powoduje, że to samo nagranie „Kind of Blue” zabrzmi inaczej. 
Wyjaśniam to wprawdzie we wpisie poprzednim - ale to nie jest odpowiedź na tutaj postawione pytanie.
I pozostaje przyznać się do - swojej, a i klubowej - niewiedzy. 
Może jednak, paradoksalnie, szczerość ta wzmocni wiarygodność naszego twierdzenia, że coś niezrozumiałego może być słyszalne. A więc istnieć.
Natomiast wyzwanie pod adresem wszystkich, którzy zaprzeczają kierunkowości brzmienia nie na podstawie autonomicznych odsłuchów, ale swojej teoretycznej wiedzy z zakresu elektryczności. NIechby, zamiast negować, najpierw posłuchali - a potem spróbowali wyjaśnić. A więc wyzwanie do myślenia - nie zaś tylko sceptycyzmu.
Tym bardziej, że zagadek jest więcej - a więc i pole do popisu rozleglejsze…

Oto na przykład dzień przed kilkoma laty. Z góry energia słoneczna, przed Krzyśka zaś domem w Rumii…
Rumia to takie miasto, w pobliżu którego leży Gdynia. Piszę to jako żart, zarazem jednak ćwiczenie z relatywizmu. Gdyby nie on bowiem - i gdyby Klub, wzorem powszechnym, podchodził do wszystkiego ortodoksyjnie (tutaj być powinno, że Rumia to miasto Gdyni satelickie) - nie było by naszych odkryć. 
… przed tymże więc domem dodatkowo inne niż słońce źródło energii - prądnica spalinowa przywieziona przez Wieśka. Na razie w spoczynku…
Wiesiek, teraz wytwórca kultowego okablowania, był wtedy w Klubie filarem ds. technicznych…  
Skoro już tak dokładnie relacjonuję przeszłość - a i zanurzę się w opis didaskaliów jeszcze głębiej - to nie ze  skłonności do grafomaństwa, lecz w intencji wzbudzenia wiary także w prawdziwość konkluzji. Wtedy dla nas, klubowiczów, szokującej…
Trwa w kuchni - gdzie również stół dla gości - degustacja wytworów kulinarnych Krzyśka; konsumpcji zaś towarzyszy dyskusja na tematy ogólne, niekoniecznie polityczne. Jeszcze to nie czasy polaryzacji i gorąca rozmów - owo od kuchennego pieca i zaglądającego przez okno słońca grzeje dostatecznie.
Aż  pada:  „no to, k…, odpalamy” - z usta Wieśka.
Podkreślam, że relacja dotyczy czasów zamierzchłych, nie zaś teraźniejszości, kiedy jest on szanowanym producentem. Miał jednak wtedy właściwość niezawijania emocji, a i słownictwa, w papierek przesadnej elegancji...
On sam udaje się przed budynek , my zaś przechodzimy do salonu odsłuchowego; oprócz Krzyśka Jarek „SIR”, logika mówi, że ja także byłem obecny, pamięć zaś, że również Jasiu Grubman oraz inny Jarek, Pazio.
Ale może pamięć myli - jem za mało warzyw, owoców i ziaren…
W każdym bądź razie, same wówczas uszy zacne.
W salonie Krzysiek uruchamia system, a przed domem Wiesiek prądnicę; obie lokalizacje połączone poprzez otwarte okno grubym kablem z listwą jego własnej roboty na końcu. Choć to jeszcze nie taka, jak jego komercyjne współczesna, ale gwarantowanie już wówczas  kierunkowo poprawna. 
Tę samą pewność mamy - słuchowo już wcześniej utwierdzoną - odnośnie ówczesnego systemu Krzyśka. 
Jeśli pamięć nie myli - choć brak pewności  i w tym przypadku - był to albo jakiś kompakt z TD1541, albo Sony XA50ES pozbawiony wszystkiego zbędnego we wnętrzu, jakaś amplifikacja Sugden, głośniki  DCM Time Windows lub też Spendor SP2/3 - nieważne. Ważne, że wszystko wyoptymalizowane pod względem kierunkowości i połączone okablowaniem również w tym aspekcie koszernym.
W sumie półka cenowa średnia, brzmi jednak teraz, prądnicą zasilane, lepiej niż systemy na warszawskiej audioshow najdroższe. 
I już Wiesiek, tymczasem do nas dołączywszy, snuje plany: możemy takie prądnice zainstalować w naszych domach. Ignorując napęd spalinowy oczywiście - poruszając je natomiast paskowo połączonym silnikiem elektrycznym. Zasilanym wprawdzie z domowej instalacji. Uwolnią się od niej jednak - podłączone tylko „galwanicznie” - nasze komponenty.  Od jej kaprysów i brudu, przede wszystkim zaś od całej dręczącej nas problematyki kierunkowości. 
Pozostanie ona aktualna wyłącznie w odniesieniu do połączeń całego systemu z  prądnicą i  wewnętrznych pomiędzy komponentami . Natomiast nieważne, czy zmienimy żarówkę, czy włączymy w czasie odsłuchów pralkę lub kawiarkę - a i obojętne przy jakiej polaryzacji wtyczki…
Itp.itd. - jesteśmy wolni!
- No to zróbmy próbę - któryś z nas powiada, tomasz-niewierny. 
No i aktywujemy  oświetlenie pokoju (dotąd wyłączone, dzień był jasny), następnie sprzęty w kuchni, wreszcie zaś wtykamy jakiś tam przewód sieciowy w wolne gniazdko elektryczne. Pasywnie podłączamy, niczym nie zakończony - raz jedną, raz odwrotną polaryzacją wtyczki… 
Odsłuchiwany zaś system reaguje - w kontekście kierunkowości - tak samo, jakby był zasilany z sieci elektrycznej. Choć ma z nią wspólnego tyle tylko, że jest ona - niczym klatka Faradaya - wokół niego rozpostarta (hipoteza: przewody w sufitach i ścianach jak anteny działające?)...
I wtedy to Wiesiek wypowiada ponownie  słowo na „k”. W języku polskim najwartościowsze - bo uniwersalne. Funkcjonalne zarówno jako zwykły przerywnik pozbawiony treści - ale też władne wyrażać je najgłębsze: zarówno pozytywne, jak i negatywne; to samo w odniesieniu do - choćby najskrajniejszych - emocji.
W tym przypadku nie mieliśmy wątpliwości - ani co do uczuć, ani co do treści... 














Komentarze



  1. Niezręcznie komentować tekst własny, głos krytyczny wydaje się jednak konieczny. Autor (ja sam) wytyka wprawdzie słusznie ograniczenia tak wykoncypowanej - z dodatkiem silnika - prądnicy. Potencjał poprawy brzmienia systemu domowego przy jej ewentualnym zainstalowaniu został jednak nie dość silnie podkreślony. Przesadnie zrelatywizowany w kontekście kierunkowości. Pod adresem więc wszystkich zdolnych pokonać trudności techniczne (a i obliczeniowe: trzeba bowiem tak dobrać prędkość obrotową silnika i średnice kół pośredniczących, aby osiągnąć częstotliwość 50Hz): REKOMENDACJA!
    Na marginesie zaś wyznanie, że porównałem niedawno brzmienie moich komponentów dwunastowoltowych (dac i jeden z phono-stage) przy użyciu zasilacza własnej konstrukcji i akumulatora. Lepszy okazał się wariant pierwszy. Gwoli jednak sprawiedliwości, zasilacz został wykonany niezwykle starannie: możliwie najprostszy schemat, a każdy komponent wyselekcjonowany na odsłuch. Akumulator zaś najbliżej pod ręką dostępny. Może inaczej zabrzmiałby produkt „Panasonic”, na forach w tym kontekście chwalony…
    Zapał do dalszych poszukiwań ostudziła jednak relacja Jarka z jego prób własnych: brzmienie phono-stage zasilanej akumulatorem zależało od stopnia rozładowania. Wyłącznie jakieś tam widełki - tu przydałaby się jego własne doprecyzowanie - były dla uszu Jarka akceptowalne. Trzeba by więc dołączyć równolegle jakiś układ monitorujący i doładowujący - obciążenie zaś nim domowej sieci byłoby wylewaniem dziecka z kąpielą. Chociaż znowu w kontekście - przepraszam - kierunkowości…

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wprowadzenie