od Jurka:

15. Ryszard

Co prawda, jądro Klubu (na marginesie: postanowiłem słowo to pisać - i czytać - dużą literą) konstytuuje się wokół idei - i praktyki - kierunkowości. Muszę jednak wyznać, że są osoby wśród grona rozszerzonego słyszące ją niezupełnie. I to mimo faktu, że różnice brzmienia kierunków są im jak na patelni prezentowane. Jeśli odwołać się do przypuszczeń z wpisu „Beethoven”, może to być funkcją większych możliwości  kompensacyjnych mózgu. Nie jestem w stanie zajrzeć do wnętrza, wydrzeć im tajemnicę. Argumentem jednak na rzecz tej tezy jest ponadprzeciętna - i na pewno wyższa od mojej - inteligencja przykładowo Tomka z Hamburga, Piotra M. czy też Jasia G. (których to inne walory słuchowe, a w dodatku też towarzyskie, czynią naszych spotkań perłami). Anegdotycznie tutaj pasująca wypowiedź Pavarottiego, kiedy został poproszony o zestawienie siebie samego, jako tenora, z Bjoerlingiem: „Nie porównujcie mnie z Jussim, ja jestem tylko człowiekiem”.

Tematem tego wpisu jest jednak coś innego: dlaczego mogą nie słyszeć na co dzień kierunkowości ludzie tacy jak ja, zwyczajni?  Przyjmijmy kogoś jako egzemplifikację, dajmy mu nawet imię. Może być „Ryszard”? Znaczenie: potężny, bogaty, władny; sam bym zamienił na to moje skromne „Jurek”.
Załóżmy, że przewyższa mnie także pod innymi względami: przeczytał do końca „Ulissesa”, rozumie teorię względności, a i posiada wiedzę teoretyczną na temat elektryczności pełną i pewną.
Sytuacja jest jednak taka, że nigdy mu nie zademonstrowano poprawnie kierunkowości, nie jest zaś w stanie odkryć jej samodzielnie wśród realnej wokół siebie rzeczywistości muzycznej. 
Jest to bowiem - w tym aspekcie - świat brzmieniowego kompromisu… 
Tak samo niewolnik nie zbuntuje się przeciwko kajdanom, jeśli nieświadomy istnienia wolności. Wnikliwy czytelnik skomentuje w tym miejscu, że nic to, skoro całe nasze ziemskie bytowanie jest domeną ograniczenia: kto z nas żyje w pełni tak, jak chciałby, kto posiada wszystko, czego pragnie? I będzie miał rację; nie jest to jednak blog na tematy filozoficzne, tym tropem się nie udamy…
Powróćmy natomiast do czynników obiektywnych. 
Jak może Ryszard uczynić krok ku odkryciu, kiedy wszystkie źródła muzyki przezeń słuchanej - w domu, kawiarni, kinie czy dyskotece - naszpikowane są elementami pod względem kierunkowości niewłaściwie skonstruowanymi - albo też fałszywie zorientowanymi w obrębie układu? A i to samo dotyczy zasilającej je elektrycznej sieci...
W jaki sposób temu zaradzić - udzielę czytelnikom porad w przyszłości. Czy jednak sięgnie po nie także Ryszard, skoro nie widzi - ściślej powiedziawszy: nie słyszy - potrzeby?!...

Załóżmy jednak, że odwiedza także filharmonię. Dobre miejsce na widowni, rząd gdzieś od piątego do ósmego. Nie za daleko. Żeby - przykładowo - palce na strunach skrzypiec były słyszalne. Ale i nie za blisko. Żeby dołączył się  „ambience” sali, dźwięk zaś ze sceny nie zlepił się w kluskę. No i możliwie pośrodku. Żeby lokalizacja instrumentów opowiadała wrażeniom wzrokowym. A i tejże na nagraniu tego samego utworu, z którym po powrocie do domu Ryszard wszystkie wyżej wymienione aspekty porówna…
I wzniesie kciuk w górę - jak z nas każdy - za muzyką na żywo, w dół zaś przeciwko nagraniu. Tyle że obwini wyłącznie zagubione detale oraz dodane zakłócenia dynamiki i tonalności. Nie będzie nawet podejrzewał zafałszowań kierunkowości - chociaż odbieganiu muzyki reprodukowanej od tej "na żywo" właśnie to one winne są najbardziej! 
Problem dodatkowy, że jeśli zamiast Ryszarda podstawić Jarka lub Krzyśka, to dla poprawnego określenia KLB potrzebują nawet oni - przynajmniej w przypadkach wątpliwych - kilkukrotnego odtworzenia utworu. Tym bardziej byłoby to niezbędne Ryszardowi. Musiałby kursować pomiędzy filharmonią i domem wielokrotnie. 
Pamięć muzyczna jest bowiem ulotna. W dodatku słucha Ryszard po drodze samochodowego radia...
I tak wracamy do przyczyn obiektywnych. I to nie tylko wraz z immanentnym w jego sprzęcie brakiem poprawnej kierunkowości. Również z zapowiedzią  spikera, że zaraz zagra wybitny polski pianista jazzowy… 
I gra dobrze - dźwięk jest jednak ssący. 
To samo dotyczy utworów, skądinąd interesujących, prezentowanych w audycji radiowej „Siesta”…
Te akurat przykłady - spośród możliwych wielu - żeby nie czepiać się ponownie biednej Norah J., już w tym kontekście wymienionej. 
Oprócz bowiem sprzętu, kwestia rozbija się o poprawność kierunkową nagrania. Obwiniam zaś tutaj techników dźwięku, nie natomiast  - odpowiednio - pianistę, prezentera, piosenkarkę...
Aczkolwiek pozostaje wątpliwe, czy nie powinni protestować, kiedy to w stosunku do ich produktów dokonuje się zbrodnia...

Na Ryszardzie zaś dodatkowa krzywda: błędy nagrań nakładają się na sprzętowe…
Tu trzeba dokonać rozróżnienia. O ile przyczyną ssania delikatnego (jak np. na większości płyt Diany Krall - z wyjątkiem ostatniej, „Turn Up The Quiet”) są pojedyncze w procesie nagrywania uchybienia kierunkowości, o tyle ssanie radykalne - muzyka całkowicie „do tyłu” - to wynik odwrócenia absolutnej fazy. Zjawisko wcale nierzadkie…
Wprowadźmy jeszcze dwie postaci: Lincoln Mayorga i Doug Sax. To realizatorzy nagrań z drugiej połowy lat siedemdziesiątych firmy Sheffield Lab. Ich walory brzmieniowe opiewał "The Absolute Sound", zaś redaktor Harry Pearson umieszczał poszczególne tytuły na liście płyt najwyżej przez siebie cenionych. Były produkowane w taki sposób, że sygnał muzyczny trafiał wprost do głowicy nacinającej matrycę - z której to dawało się wytłoczyć ograniczoną tylko ilość egzemplarzy.
Owszem, równolegle nagrywano również taśmę-matkę, służącą potem reedycji w technice tradycyjnej i digitalowej. Tym cenniejsze są oryginały - unikatowe. Kiedy Ryszard ujrzał jeden w sklepie ze starociami, i to w przyzwoitym stanie, serce zabiło mu żywiej - i wysupłał z portfela sumę dość niebagatelną.
Konkretnie był to Dave Grusin, „Discovered Again”, z 1976 roku…
Na wszelkich nagraniach jest, oczywiście, pomiędzy muzykami i nami pewna szyba - tyle, że raz brudna mniej, raz bardziej. Na „direct-to-disc” szyby jakby w ogóle nie było. A i co do innych przez siebie cenionych parametrów brzmieniowych Ryszard był cały w skowronkach.

Jeden tylko problem: płyta ta została nagrana w absolutnej przeciwfazie. I odtwarzana na sprzęcie co do kierunkowości poprawnym po prostu - patrz wyżej! - ssie.
Problem zaś drugi, że na sprzęcie Ryszarda - w tym aspekcie ułomnym - jest to ledwo słyszalne.
Jeśli bowiem zamiast swojej rutynowej jajecznicy z jaj trzech usmaży Ryszard z czterech, to choćby owo dodane było z wolnego wybiegu - czy nawet bio - całość nadal jajecznicą pozostanie. Tyle że większą - i Ryszard nasyci się bardziej.
Proporcjonalnie zaś zmniejszy się jego ewentualny apetyt na jajko sadzone: niezbełtane i proste strukturalnie...

Do innych - nadal w kontekście kierunkowości - implikacji odtwarzania nagrań w przeciwfazie wrócimy we wpisie następnym. A i chętnie do osoby Ryszarda. Bowiem - tutaj cytat z filmu "Miś" - wszystkie Ryśki to chłopy fajne… 



















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wprowadzenie