od Jurka:

23. Valhalla plus Kimber Plus

Jako kontynuacja poprzedniego, również wpis niniejszy oraz następny są pozaplanowe. 
Dojdą w nich jednak do głosu niektóre z zapowiedzianych aplikacji teorii kierunkowości.  Aczkolwiek - skoro miało być najpierw o bezpiecznikach - nie w porządku zaplanowanym.
Nie wymagamy jednakże, by plany realizowane były wszystkie - i co do joty! Przeciwnie, dowodziłoby to inercji w działaniu, my zaś wszyscy cenimy zdolność przystosowania się do sytuacji - z natury rzeczy wszak zmiennej.
Natomiast, owszem, niechaj pozostaną nienaruszalne pryncypia, podstawowe zasady!

Jeżeli zabieramy się za modyfikowanie czegokolwiek, posłuchajmy tego najpierw w dotychczasowej postaci. 
Nakładając przy tym raster własnych gustów i oczekiwań, własne muzyki wyobrażenie. Bez względu na to, czy uważamy je za obiektywne - abstrahując od pytania o słuszność takiego mniemania - czy też mamy świadomość swoich indywidualnych preferencji.
Zaprawdę bowiem, dźwięk naszego systemów nosimy w sobie! 
Niezależnie od rodzaju, ceny czy też technologii, doprowadzamy ich brzmienie - poprzez ustawienia, dobór komponentów uzupełniających oraz modyfikacje - do tego, co gra w naszych głowach. Zakładając, oczywiście, adekwatny czas i wkład pracy nad danym systemem, a przedtem - jako warunek wyjściowy - nad dopracowaniem się własnego, podmiotowego wyobrażenia.
I tak na przykład na ostatnim spotkaniu klubowym u Jarka słuchaliśmy trzech źródeł - kompaktu, gramofonu i tunera - w dwóch systemach: tranzystorowym i lampowym. I pomimo różnic słuchaliśmy czas cały dźwięku Jarka - tak samo, jak kiedyś w słynnym jego salonie „SIR”. 
Kolejne zaś spotkanie odbędzie się Piotrka. I przewidując jakość dźwięku - jak u niego zawsze -  wysoką, spodziewam się zarazem, z uwagi na jego staż audiofilski mniej niż Jarka pokaźny, usłyszeć wciąż jeszcze „dźwięk Piotrka - będący w drodze do dźwięku Piotrka”. Czyli jeszcze nie ten ostateczny: ani w jego głowie, ani w jego pokoju odsłuchowym…
Powtarzam, że ta personifikacja tylko tytułem przykładu.

W pokoju odsłuchowym zaś moim rozbrzmiewa wspomniany już we wpisie „Detektor” utwór „You & The Night & The Music” - poprzez  mój główny system odsłuchowy. Źródłem jest kompakt; z jego zaś i wzmacniacza wyjątkiem odłączone od sieci są w całym mieszkaniu wszelkie akurat zbędne urządzenia elektryczne: audio i gospodarstwa domowego.
Po czym wpinam obok kompaktu - w podwójne gniazdko ścienne „Kopp” - wtyczkę prowadzącą poprzez Valhallę do napędu Linna. Na odmianę: w spoczynku i uruchamianego. 
Różnica między obu funkcjami jest znikoma, mogę więc założyć wystarczającą poprawność kierunkową podłączeń i uzwojenia silnika. Ewentualne zmiany trzeba więc odnieść głównie do faktu podłączania Valhalli.  Są zaś następujące: podwyższenie tonalności, skrócenie wybrzmiewania i zakłócenie frazy. Utwór brzmi szybciej, bardziej sucho, instrumenty, a z nimi też Patricia Barber, gorzej czasowo zsynchronizowane, pomiędzy sobą walczące - podczas gdy przy Valhalli niepodłączonej panował pomiędzy nimi pokój!
Wszystkie te mankamenty w ograniczonym wprawdzie rozmiarze, jako że była już - jak wspominałem - modyfikowana. 
Może jednak niewystarczająco? - powtarza się, opisany już wcześniej, bolesny wyrzut sumienia…

Zanim zaś wkraczamy do wnętrza jakiegokolwiek komponentu, wskazanym jest przyjrzeć się najpierw kablowi sieciowemu.
W tym przypadku jest on dwuprzewodowy, tylko faza i zero - i tylko jednostronnie zakończony wtyczką (od strony bowiem zasilacza mocowany w gnieździe). Już w przeszłości poszukiwałem wśród zapasów czegoś najbardziej stosownego - i lepszego od oryginalnego załącznika. Wszelkie konstrukcje fabryczne - a i sporządzone z posiadanych rozmaitych przewodów ogólnego elektrycznego zastosowania - pomniejszały transparentność i dynamikę dźwięku Linna (w tym kontekście rozumianego jako źródło aktywne). Zdecydowałem się wówczas na sporządzenie sieciówki z kabla głośnikowego Kimber 8TC. 
Jednak jego teflonowa izolacja - rozumuję teraz - skutkuje pewną „technicznością” brzmienia, w świetle powyższych negatywów niepożądaną…
Może więc sporządzić z jakiegoś chassis wire, kabla do połączeń wewnętrznych: sygnałowych lub zasilających? 
Spośród mnogości odsłuchanych najbardziej przypadają mi do gustu produkty firmy Cardas - różnej grubości, zależnie od aplikacji. 
W niektórych jednak wolę - brzmieniowo bardziej otwarty - przewód firmy głośnikowej Dunlavy. Posiadany wszakże w ilości dla podłączenia mojej Valhalli niewystarczającej, a i już niedostępny…
Nawiasem mówiąc, preferencje są w tym zakresie różnorodne. Chociażby znakomity audiofil Waldek Widel używa przewodów wyplecionych z kabli głośnikowych xlo, zaś słynny audiofil Tomek - z Kimber 8PR…
Przykładem ostatnim zainspirowany, także i ja spróbowałem - i dla tej konkretnie aplikacji zaakceptowałem!
Ta sama miedź co w 8TC, oplot jednak winylowy. 
Przez to zmniejszają się szybkości, przejrzystość i otwartość (pozostając jednak na poziomie zadowalającym) - zarazem znika jednak techniczny charakter! 

Poniżej porady co do konfekcjonowania i konfiguracji - jeżeli kabel ten, w wersji surowej, jest w posiadaniu któregoś z chcących go wypróbować czytelników. 
Rozplatamy po około dziesięciu centymetrów od obu końców, na odcinkach zaś około piętnastu milimetrów odizolowujemy indywidualne przewodniki (w praktyce to długość nadmierna, z powodu jednak ich przesunięć będziemy musieli wykonać wyrównawcze obcięcie); splatamy na obu końcach w dwie różniące się kolorami - brąz i czerń - wiązki. 
Selekcjonujemy kierunkowo prawidłową wtyczkę sieciową: KLB fazy wchodzący (czyli od gniazdka ku wnętrzu wtyczki), zera odwrotny. 
Montujemy w niej - prowizorycznie, ale zachowując wymogi bezpieczeństwa! - jeden z końców kabla: czerń na fazę, brąz na zero. Dwie wiązki na drugim końcu odginamy na maksymalną od siebie odległość. I tak lokujemy, aby przy poruszeniach całości nie mogły ulec zwarciu. Po pierwsze, pomiędzy sobą. Po drugie, z jakimkolwiek przedmiotem metalowym. Po trzecie, z naszym własnym ciałem - co wydaje się najważniejsze!
Wtyczkę wsuwamy do gniazdka ściennego, słuchając jednocześnie - z kompaktu jako źródła - wyżej wymienionego utworu; wartościujemy zmiany dźwiękowe, jakie wniosło podłączenie do sieci kabla…
Wnikliwy czytelnik zauważy - i będzie miał rację - iż to procedura identyczna jak przy ocenie brzmienia pasywnego komponentów! 
Pozostając przy tym samym końcu kabla, zamieniamy następnie pozycjami we wtyczce - na ten moment oczywiście wyjętej z gniazdka - oba sploty: brązowy i czarny. Odsłuchujemy wpływ na brzmienie naszego systemu, porównujemy z konfiguracją poprzednią…
Wnikliwy czytelnik domyśla się łatwo, że do dalszych porównań pozostały nam dwie jeszcze konfiguracje - teraz z drugiego końca kabla.
I dopiero ze wszystkich czterech wybieramy najlepiej brzmiącą; oznakowujemy (lakierem winylowym!) początek kabla i - z tejże strony  - fazę.
Oczywiste, że w taki sam sposób możemy skonfigurować ten kabel dla wykorzystania w jego właściwej funkcji: jako głośnikowy (początek od strony wzmacniacza, wiązka oznakowana jako faza stanie się teraz plusem).
Też oczywiste, iż użyć powinniśmy gniazdka sieciowego o prawidłowym ukierunkowaniu (patrz wpis „Faza”). Jeśli ma to być kabel sieciowy, to najlepiej gniazdka jego przyszłej destynacji. Natomiast pasywne wpięcie kabla w każde inne gniazdko - w obrębie naszego mieszkania - spowoduje wpływ na brzmienie naszego systemu nieco odmienny. Nie odbiera to jednak opisanej procedurze sensowności. Oceniamy bowiem różnice względne pomiędzy konfiguracjami - nie zaś jakość brzmienia absolutną...

Przechodząc jednak do tej ostatniej, opiszę teraz procedurę zapewniającą poziom jej wyższy.
Poczynania wstępne takie same, aż do - włącznie - obustronnego odizolowania składowych elementów. Dalej jednak inaczej: splatamy wszystkie szesnaście końcówek na dowolnym - lecz tylko jednym! - końcu kabla… 
Wnikliwy czytelnik zauważy słusznie, że przeciwnego nie wolno nam teraz podłączyć do sieci elektrycznej. Która to na jakiś czas staje się dla nas tabu!
Przenosimy się z kablem na stół warsztatowy - i spleciony jego koniec ujmujemy w krokodylek końcowy detektora kierunków. Zamiast 230 Volt będziemy teraz przepuszczali sygnał muzyczny (patrz wpis „Detektor”; ten sam zalecany utwór, kanał lewy). W krokodylek początkowy ujmujemy po kolei - od strony niesplecionej - każdy z 16 przewodów i odsłuchując brzmienie, określamy jego kierunkowość. Na dwie przeciwne strony odginamy przewody o orientacjach: „od” i „do”. Podkreślmy: kierujemy się wyłącznie kierunkowością, zaś barwy izolacji - czy to czarna, czy brązowa - nie odgrywają żadnej roli! 
Podzielimy w rezultacie tę stronę kabla na dwie dwukolorowe wiązki. Raczej nie uśmiechnie się do nas szczęście w postaci tej samej  ilości przewodów w obu. Wyrównujemy ją więc, przekwalifikowując te o kierunkowości najgorzej zdefiniowanej, dyskusyjnej - aż do uzyskania liczebności równej, po osiem na wiązkę. 
(Każdy z nich zawiera pewną ilość przewodników składowych, o kierunkowości przypadkowej, w dodatku ewentualnie sprzecznej z kierunkowością indywidualnej izolacji, wypadkowy więc wektor jest w niektórych przypadkach nieoczywisty.)
Ujmujemy teraz w krokodylek początkowy jedną z tych wiązek, np. „od”. Po rozpleceniu zaś szesnastu końcówek z drugiej strony kabla, bierzemy każdą z niech pojedynczo w krokodylek końcowy i - przy rozbrzmiewającej muzyce! - identyfikujemy połowę z nich jako przedłużenie tejże początkowej ósemki „od”…
Oczywiste, że zamiast sygnały muzycznego możemy posłużyć się multimetrem. Także oczywiste, że automatycznie zidentyfikujemy też przewody drugiej ósemki, tej „do”. Inna rzecz, że godne polecenia byłoby dedykowanie również im takiej samej procedury ustalającej. Zważmy, że najmniejszy błąd, fałszywe przyporządkowanie choćby jednego przewodu, poskutkuje przy wpięciu kabla do sieci zwarciem!
Teraz bowiem kabel zostanie do do niej podłączony. I oceniony jako obciążenie - na razie pasywne. Identycznie jak w procedurze opisanej jako pierwsza - wybierzemy najlepiej brzmiącą z czterech możliwych konfiguracji. Tyle tylko, że to już nie  Mister Ray Kimber decyduje o przyporządkowaniu szesnastu składowych; teraz jest to nasza decyzja! 
W kabel tak właśnie wykonany wyposażyłem moją Valhallę. Brzmiący lepiej niż poprzedni 8TC i lepiej niż we wcieleniu fabrycznym - zasługujący więc na nową nazwę: „Kimber Plus”.

O strojeniu zasilacza już we wpisie następnym; ale i historia powyższa mogłaby otrzymać kontynuację.
Można by jeszcze lepiej, przepalając tak skonfigurowany kabel urządzeniem „Duotech”. O którym to w przyszłości we wpisie „Przepalarka”. Lub też „Przekierunkowywarka” - na nazwę jeszcze się nie zdecydowałem. 
Ani też - w tym konkretnym przypadku - na urządzenia tego zastosowanie. Stracony bowiem zostałby - a tutaj jest pożądany - pewien czynnik, który jako „gorzki migdał” zostanie kiedyś również opisany.
Można by także, dla odmiany, trochę gorzej - ale za to bezpieczniej.
Szczególnie to ważne, jeżeli słuchamy muzyki  w towarzystwie czworonogów mających inklinację do gryzienia, ogryzania - i stanowiących dla izolacji szesnastu przewodników potencjalną groźbę.
Zakupujemy koszulkę termokurczliwą; w tym przypadku brzmieniowo stosowna będzie w kolorze czarnym, lekko połyskująca. O średnicy pozwalającej na swobodne nanizanie. Co do długości, dodajmy kilka centymetrów - a to na odcięcie kawałka, który umożliwi nam (patrz wpis „Detektor”) odsłuchowe określenie kierunku lepszego brzmienia całości. Przy nasuwaniu zaś na kabel pamiętajmy, że ma on biec przeciwnie do kierunku fazy - a więc od Valhalli do wtyczki i ściennego gniazdka!
Zmieni się nieco intonacja. Moglibyśmy mieć wpływ na kierunek tej zmiany poprzez „docinanie” koszulki - w sposób wcześniej opisany. Przy konieczności jednak - w tym przypadku - wielokrotnego podłączania kabla do sieci byłoby to mało praktyczne. Przynajmniej jednak, zanim zgrzejemy koszulkę ostatecznie, rotujemy ją wokoło w całym zakresie trzystu sześćdziesięciu stopni, dla ustalenia najlepiej dźwiękującej orientacji - przy rozbrzmiewającej muzyce i płynącym poprzez kabel prądzie…
Kiedy zaś będzie płynął w przyszłości - w użyciu już codziennym - będziemy lepiej zabezpieczeni przed porażenim prądem, o swoje przeżycie spokojniejsi… 
Z drugiej strony ciesząc się w mniejszym stopniu przeżyciem muzycznym…
Piszący decyduje się  na wersję bez koszulki.  W jego wieku kwestia przetrwania, choćby z perspektywy osobistej rezydualnie istotna, traci jednak na wadze z obiektywnego, gatunkowego punktu widzenia - muzyka jest zaś aż po oddech ostatni ważna …





Na zdjęciu: Kimber plus pomiędzy ścianą i Valhallą. Obok, w podwójnym gnieździe Kopp, własnej roboty kabel zasilający kompakt lub - i tak na fotce - przedwzmacniacz gramofonowy. Kable niebieskie - firmy Cardas, z wtykami WBT, bez dźwięk degradujących nakrętek - łączą ten ostatni z pasywnym regulatorem głośności. Tejże firmy - własnego jednak splotu, z wtykami Monster , także bez nakrętek - przewody łączące gramofon z przedwzmacniaczem. Pozostały pojedynczy to uziemiający gramofon kabel „The Wind” firmy van den Hull. W tej aplikacji stosowny, w innych raczej przeze mnie nie rekomendowany: bardzo transparentny, pozwala muzyce płynąć bezprzeszkodowo, redukuje jednak intonację - brzmi to trochę jak spływ wody w spłuczce toaletowej.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wprowadzenie