od Jurka:

32. Robimy kierunki

Dziś wreszcie o pogrzebaniu - konkretnie w Valhalli. Traktowanym jednak zarazem jako przykład… 
W taki sposób - uogólniająco - zostało to zapowiedziane: jako przykład dokonanej w duchu klubowym…
Przykład dokonanej - właściwie czego? Sprawdzam we wpisach poprzednich: napisałem „modyfikacji”! 
I to było przesadne. Jedna jeszcze obietnica, której dotrzymać nie sposób. O ile rozumieć ten termin jako ingerencję w układ…
Tymczasem, owszem, umiejętności Klubowiczów starczają, by - przykładowo - przekonstruować mechanikę gramofonu czy też usunąć  niepotrzebne przełączniki napięcia we wzmacniaczu (jeśli patriotycznie pracuje on tylko tutaj i na rodzimych 230V, a użyty na obczyźnie nie będzie). Nikt jednak z Klubowiczów nie posiada kompetencji - pamięta to uważny czytelnik - aby ingerować w układy elektroniczne; nie pozostawił zaś złudzeń wpis ostatni, że posiąść takowych nie zamierzamy…

Nasze natomiast gmeranie w układach elektronicznych określamy - i teraz już odpowiednio skromnie, za to precyzyjnie - jako „robienie kierunków”. (I kiedy któryś z nas prezentuje na klubowym forum komponent jakiś nowy, to pytanie „czy zostały zrobione kierunki?” pada równie obowiązująco, jak pytanie - patrz jeden z wpisów poprzednich - o „śrubkowanie”.)  

W uzupełnieniu części wstępnej przypomnijmy, że wszelkie zmiany czynione w Valhalli wartościowane były przy użyciu jej w funkcji pasywnej. Jako wpływ na brzmienie muzyki „serwowanej” z odtwarzacza CD podłączonego do tej samej sieci równolegle. Uogólniając zaś, przy zachowaniu tej samej procedury możemy „robić kierunki” wszelkich innych urządzeń peryferyjnych.  
W odniesieniu natomiast do komponentów, w przypadku których „prąd” stanowi zarazem muzyczny sygnał - w dodatku z reguły stereofoniczny - zastosujemy procedury odsłuchów odmienne; ale o tym dopiero we wpisie następnym…   

Jeśli wierzycie w Trójcę, to i w to uwierzcie: trzy są możliwości.

Po pierwsze, możemy ignorować kierunek przepływu prądu w danym miejscu układu - i po prostu porównać brzmienie przy przeciwstawnych orientacjach elementu tam zlokalizowanego. Przy założeniu, oczywiście, że konstrukcja i zasady jego działania bazują na symetrii - i jasne, że nie obrócimy, przykładowo, tranzystora czy też kondensatora spolaryzowanego. Oraz iż nie są to elementy lutowane powierzchniowo. 
Ściślej, również te ostatnie obracać by można, nikt w Klubie nie dysponuje jednak aż takimi zasobami precyzji i cierpliwości. 
Co do natomiast elementów przewlekanych, załączoną fotkę płytki Valhalli potraktujmy jako przykład. Na wszystkich elementach pod względem kierunków odsłuchanych i prawidłowo zorientowanych poczyniona została - lakierem do paznokci, oczywiście winylowym - kropka…
Uwaga na marginesie, że na etapie porównywania elementy lutowane były prowizorycznie, nóżkami kontaktującymi tylko powierzchniowo - nie zaś przewlekanymi; należyta staranność została też poświęcona uniknięciu przegrzania i zniszczenia płytki. Informacje te pod adresem przygodnych majsterkowiczów - wprawionym wydadzą się bowiem oczywistością. 

Tak jak zapewne audiofilom wszystkim - że ukierunkowanie bezpiecznika sieciowego ustalamy osłuchowo. 
Można jednak lepiej. 
Kiedy jest już w orientacji „przód-tył” lepiej brzmiącej, nanosimy flamastrem na jego szklaną otoczkę kropkę. Będzie to nasza umowna „godzina dwunasta”. Brzmienie jej porównujemy następnie - obracając bezpiecznik - z „trzecią”, „szóstą” i „dziewiątą”. Znalazłszy „godzinę” najlepszą, przechodzimy do otaczających ją ustawień „minutowych”; jeśli zaś zależy nam na dźwięku danego komponentu szczególnie, skończymy na „sekundowych”. Dla zapamiętania zaś wybranej pozycji - to nasze nowe „w samo południe” - czynimy od góry ponownie kropkę, tym razem na trwale (oczywiście więc, że lakierem do paznokci winylowym - jak widać na zdjęciu).
Wytłumaczenie zaś takie, że KLB bezpiecznika to nie tylko wypadkowa prostej kierunkowości jego elementów: drutu i dwóch dupek na przeciwległych końcach. Zauważmy, że w stosunku do tych ostatnich drut umocowany jest zazwyczaj pod pewnym kątem; gdyby zaś nawet centrycznie, to i tak skomplikowana jest kierunkowość na obrzeżach - jak również w miejscach ich styków z z blaszkami gniazda. Zamiast więc analizować, po prostu słuchamy.
Wnikliwy czytelnik zauważy jednak, że można by uprzednio bezpiecznik wyselekcjonować spośród kilku - i będzie miał rację. 
I sensowniejsze niż zakup jednego egzemplarza „złotego” (eufemizujący materiał, przypadkowa kierunkowość detali, a w efekcie też wypadkowej) będzie zaopatrzenie się w wiekszą ilość tradycyjnych, o pasującym rozmiarze i wartości - oraz z brzmiącego dla nas akceptowalnie materiału (wystąpią różnice dynamiki i tonalności). Zarówno to ostatnie, jak i KBL poszczególnych egzemplarzy, sprawdzamy wstępnie przy pomocy detektora… 

I w ten sposób moglibyśmy przeskoczyć do możliwości trzeciej - ale jeszcze druga po drodze.
Teraz już analizujemy kierunki przepływu prądu (w specyficznym przypadku: sygnału) w miejscu ulokowania danego elementu - i sprawdzamy, czy jego KLB - ustalony poza układem, przy pomocy detektora - jest do tego adekwatny. 
Przykładowo: z układu na płytce Valhalli wynika jasno, jaka być powinna kierunkowość użytych w niej piętnastoomowych oporników. Oryginalne, które oceniłem na trzywatowe, nadmiernie się grzały, wymieniłem więc na pięciowatowe, ceramiczne… 
Po dawnych doświadczeniach ze zwrotnicami głośnikowymi zastosowałbym najchętniej firmy "Expotus", niestety w gdyńskim sklepie dostępne były tylko "Royal”, zapewne chińskie. Za to zaopatrzyłem się w ilość znacznie przekraczającą potrzeby. I ustaliłem detektorem zarówno ich KLB (oczywiście wypadkowe; opornik składa się z ilości części nawet większej niż bezpiecznik, dochodzą bowiem nóżki), jak i hierarchię jakościową brzmienia. 
Generalizując, w porównaniu do połączenia bezpośredniego oporniki te dodają miękkości i spowalniają tempo - co przy wlutowywaniu zostało skompensowane częściowo użyciem cyny Naim (zamiast, jak przy komponentach innych, Stannol). Wyselekcjonowane egzemplarze nie musiały już jednak być na płytce próbnie obracane, ich orientację wyznaczała wiedza o układzie.

Przykład inny. W poprzek płytki jednego z moich odtwarzaczy, Naima CD3, przebiega minusowa ścieżka sygnału, od niej zaś odchodzą, po kilka na kanał, bipolarne kondensatory. Każdy z nich przylutowany jedną z nóżek - drugą zaś odchodzący ku innym elementom odpowiedniego kanału.Wszystkie one były zwrócone napisami w tym samym kierunku; wkradło się więc podejrzenie, iż z estetycznych względów. Jeśli by bowiem pochodziły z tej samej serii, a ich wypadkowe KLB byłyby zasadniczo zgodne, to napisy powinny przebiegać względem ścieżki lustrzanie. Podejrzenie dodatkowo zaś utwierdzał fakt, iż jeden z kanałów brzmiał zdecydowanie  gorzej, po prostu ssał. Istotnie, okazało się, że zmiany orientacji kolejnych jego kondensatorów coraz bardziej upośledzenie owo minimalizowało. (Na koniec zaś przeorientowanie jakichś tam jeszcze oporników doprowadziło kanały do brzmienia na tyle identycznego, na ile jest to w przypadku odtwarzacza kompaktowego stwierdzalne - o tym szczegółowiej w jednym z wpisów następnych.) 

I wreszcie trzecia z możliwości. Wybieramy jakiś spośród elementów układu, poprzez którego to selekcję dokonamy finalnego „nastrojenia” kierunkowego całości. Ściślej, poprzez dobór egzemplarza o takim wypadkowym KLB, który - choćby sam w sobie nienajlepszy - będzie kompatybilny dla „zapotrzebowania” całego urządzenia (da „prztyczek” w odpowiednią stronę). Założeniem jest tutaj, oczywiście, dostępność większej danego elementu egzemplarzy…
Też oczywiste, że możemy wypróbować produkty od oryginalnych odmienne - „strojąc” w ten sposób nie tylko ostateczną kierunkowość, ale też dynamikę i tonalność. Internet jest pełen rekomendacji produktów uważanych za dobrze brzmiące (szczególnie kondensatorów). Porada jednak, by stwierdziwszy wyższość nowo wybranego elementu, posłuchać  nazajutrz ponownie…
W tym kontekście anegdota, a włściwie historyjka prawdziwa. Audiofil z naszego kręgu wymienił był kiedyś kable wewnętrzne głośników „Spendor” na „lepsze”, oryginalne zaś wyniósł od razu na śmietnik. Po odsłuchach zaś dnia właśnie następnego - udał się tam pospiesznie ponownie. W nadziei, że owe wyrzucone jeszcze tam znajdzie…

Uwaga, iż sensowne jest wytypowanie dla takiej selekcji elementów dających się odsłuchać przy użyciu detektora - i sygnału głośnikowego. W mojej praktyce są to oporniki o wartościach do około 500 Ohm i kondensatory bipolarne co najmniej pięćdziesięciowoltowe…
Uwaga kolejna, że w przypadku komponentów „stereo” strojenie jest dokonywane dla kanałów z osobna - dla osiągnięcia nie tylko brzmieniowej doskonałości, ale też identyczności.

Inaczej w przypadku naszego przykładu - a więc będącej zasilaczem Valhalli; wystarczył element pojedynczy. Zdecydowałem się na mostek prostowniczy. Po pierwsze dlatego, że oryginalny SIRBA - o wartościach ustalonych na podstawie internetu jako 1,5A 400V - nagrzewał się ekstremalnie. Po drugie, z uwagi na dostępność w sklepie rozmaitych innych - i to również o wartościach większych. 
Po trzecie, łatwość przeprowadzenia wstępnej selekcji. Po prostu podpinamy je pasywnie - równolegle do „grającego” systemu z odtwarzaczem kompaktowym jako źródłem - pod napięcie 230 V; oczywiście: tylko piny faza i zero, testowo w obu możliwych polaryzacjach. 
I już na tym etapie dokonałem wstępnej selekcji spośród egzemplarzy odsłuchanych trzynastu. 
Potem dopiero, spośród najlepszych, dokonała została selekcja ostateczna, poprzez odsłuch - dopiero teraz z użytkiem detektora - pinów DC: plusowych i minusowych. Ujmowanych w krokodylki u podstawy i na końcu nóżek - dla sprawdzenia, czy faktyczne KLB ich obu są zgodne z wymogami w tym miejscu układu. Spośród całej trzynastki pomyślnie przeszły oba etapy testu tylko dwa mostki.
I dopiero one zostały porównawczo wlutowane na płytkę; zwyciężył zaś RS204 (4A, do 1000V). I on to został uwieczniony na załączonym zdjęciu…

Następnie Valhalla powróciła pod Linna. 
Od spodu gramofonu znajdują się trzy pary plastykowych bolców mocujących. Użycie jednak ich wszystkich powoduje wygięcie i naprężenie płytki - wnikliwy czytelnik domyśli się, że zjawiska to dla brzmienia szkodliwe. Usunąłem więc parę środkową, ograniczając się do skrajnych, pozostawiających płytkę w stanie bezstresowym.
Po czym gramofon został odsłuchany - i zabrzmiał lepiej niż przed opisanymi w blogu poczynaniami.
Określiłem to wszystko jako „grzebanie w Valhalli” - dwuznacznie.
Bowiem dosłownie: grzebałem w niej istotnie.
Na szczęście natomiast nie urzeczywistniła się możliwość interpretacyjna inna - w sensie przenośnym. 
Oznaczałaby bowiem - skoro Valhalla jest krainą spoczynku zmarłych - fiasko przedsięwzięcia…

PS: Już po opublikowaniu wpisu zorientowałem się patrząc na zdjęcie, że czerwona kropka znajduje się również na potencjometrze. Pospieszne więc wyjaśnienie, iż tylko dla zapobieżenia przypadkowym zmianom ustawień - nie zaś dla oznaczenia tego elementu jako również kierunkowo zorientowanego (nie byłoby to możliwe, oczywiście).

  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wprowadzenie