od Jurka:

44. Edison

Zdaniem części czytelników, ogromna masa i takaż  energia skupione były w jednym punkcie, aż tu nagle, z przyczyn nieznanych - bo i nie bez powodu wymyśliliśmy nazwę „osobliwość”  - zaistniała na moment antygrawitacja, przez co się wszystko rozpierdykło. I we wszechświecie zaistniało to i owo, między innymi zaś pewien obiekt świecący ponad naszą, również świeżopowstałą,  Ziemią.
Część jednak czytelników zaoponuje, że nieprawda, gdyż rzecz tę zawiesił na nieboskłonie osobiście i własnoręcznie Stwórca, czwartego dnia swojego dzieła.
Nie rozstrzygajmy sporu, zgódźmy się natomiast co do faktu, że była to w naszej Mlecznej Drodze żarówka pierwsza. 
A i najważniejsza - do momentu, kiedy to, trzynaście-czternaście miliardów lat później, wynalazł swoją pewien Amerykanin o takim jak tytuł wpisu nazwisku.
Która nam odtąd i dotąd świeciła łaskawie; kiedy zaś wypierana jest  ostatnio przez produkty inne, przyjrzyjmy się jej pożegnalnie.

W szklanej bańce umieszczona jest spirala, wykonywana - współcześnie - z drutu wolframowego, który to żarzy się pod wpływem przepływu prądu. Ów zaś doprowadzany jest poprzez przewodniki wiodące ku elementom zewnętrznym: na obrzeżu gwintowanej blaszanej obsadki oraz u dołu stopki kontaktowej…
Ponieważ blog poświęcony jest głównie brzmieniu kierunków przewodzenia (także sensowi - czy też bezsensowi? - życia, lecz w skromniejszej proporcji), oczywiste, że również pod takim kątem widzenia rozpatrzymy detale żarówki. 
Jesteśmy już bowiem przy wpisie czterdziestym czwartym (odnotował to nawet Mickiewicz: „imię jego czterdzieści i cztery”) i co już wiemy, to wiemy. Mianowicie, iż brzmienie systemów audio jest funkcją jakości prądu w domowej instalacji elektrycznej;  między innymi także w odgałęzieniach peryferyjnych i nie mających bezpośredniego z naszymi komponentami połączenia - tyle tytułem przypomnienia.
W prawidłowo zbudowanej lampie - czy to stojącej, czy podsufitnej - faza powinna być podłączona od strony blaszki kontaktowej do stopki żarówki, zero zaś od strony żeńskiego gwintu - w który to wkręcany jest odpowiednik żarówki męski. Automatycznie przesądza to o tej ostatniej pożądanym kierunku lepszego brzmienia w miejscach styku - zarazem zaś o KLB elementów przewodzących w jej wnętrzu.
Wnikliwy czytelnik podniesie wprawdzie, że implikacja ta dotyczy żarówki włączonej, „pod prądem”; czy zaś także - zapyta - jej statusu pasywnego, czyli nieświecenia? 
Odpowiedzmy, że przy również prawidłowo zainstalowanym przełączniku włączanie i rozłączanie powinno dokonywać się  od strony fazy (nie zaś zera). W konsekwencji więc wcześniejszych rozważań we wpisie „Kikuty” - miejmy nadzieję, że wnikliwy czytelnik pamięta! - pożądana kierunkowość lepszego brzmienia elementów przewodzących żarówki wyłączonej jest identyczna.
A więc uniwersalnie, świeci czy nie świeci: od stopki do gwintu obudowy!
Łatwo powiedzieć, lecz w praktyce - z uwagi na ilość detali - żarówka taka nieosiągalna.  
Jak w przypadku innych złożonych komponentów, także i tutaj wypadkowa kierunkowość całości jest funkcją przypadku, proporcji pomiędzy orientacjami - prawidłową i odwrotną - składowych elementów.
Jeśli zaś dodamy, że z uwagi na opór spirali żarzeniowej jakakolwiek korekta poprzez zastosowanie przepalarki (kiedy zostanie już wreszcie opisana - no właśnie, autorze, kiedy?) nie jest możliwa, nasuwa się konkluzja oczywista: żarówki muszą być pod kątem wpływu na brzmienie systemu selekcjonowane! 

Poczekajmy, aż się jakaś przepali. 
Przygotujmy kilka do odsłuchania w jej zastępstwie; statystycznie rzecz biorąc, potrzebujemy około dziesięciu dla wyselekcjonowania egzemplarza stosownego dla danej lokalizacji. 
(Gdzie indziej jakaś inna może okazać się lepsza. Optymalna korekta dla wektora kierunkowości całokształtu instalacji jest w każdym jej punkcie subtelnie odmienna. Żarówek więc w danej lampie zdyskwalifikowanych nie wyrzucamy, w innym miejscu mogą „zagrać” adekwatnie.)
Wkręcamy je kolejno i - nawet nie zapalając, wystarczy bowiem podłączenie do sieci pasywne! - każdorazowo słuchamy poprzez system tego samego utworu…
I tutaj nareszcie opis ostatniego już CD ze zdjęcia dołączonego do wpisu „Skąd sygnał?”.
Mario Lanza, „Great Songs from the Legend”, stamtąd numer dwunasty, pieśń Ernesto de Curtisa „Torna a Surriento”, śpiewana przy akompaniamencie fortepianu.
To ostatnie ma konsekwencje. Brak eufemizującego wsparcia orkiestry ujmuje wykonaniu nieco melodyjności, zarazem przydaje bezpośredniości i skutkuje większą ilością informacji, co w połączeniu z perfekcją fazową czyni nagranie dla tego zastosowania najbardziej przydatnym. 
Informacji dotyczących tonalności oraz intonacji - zarówno głosu, jak i fortepianu - a także przestrzennej lokalizacji. 
W konkretnym przypadku instrument, zsyntetyzowany z obu kanałów stereofonii, tkwi w centrum pomiędzy głośnikami, jednakże klawiatura jego jest ku nim na boki rozciągnięta; podobnie wypełnia przestrzeń postać - ściślej głos - Lanzy. 
O ile zaś oryginalny jego timbr może być słuchaczowi nieznany, to jak brzmi fortepian, wie z nas każdy - i może oceniać różnice powodowane przez kolejno wkręcane żarówki.
Przede wszystkim zaś potrafi osądzić, czy dźwięk „pcha”, czy też „ssie”…
Poświęciliśmy już temu w blogu dużo miejsca (m.in. we wpisie „Wreszcie kierunkowość”), przypomnijmy teraz co nieco - i co nieco dodajmy. 
Fortepian jest zaliczany do instrumentów perkusyjnych; dźwięk generują wprawdzie drgania strun, pianista uderza jednak palcami w klawisze, a i w struny młoteczki. I otóż, jeśli w tym kontekście opisać obrazowo brzmienie systemu „ssącego” (choćby nawet z powodu pojedynczego tylko wadliwego - lub wadliwie podłączonego - komponentu), odnosimy wrażenie, jakby kierunek uderzeń był nie całkiem zdeterminowany, jakby palce - i młoteczki - zarazem się cofały i część impetu wytracały.
Inna natomiast sprawa, że potem struny wibrują w kierunkach wszelkich… 
Tak samo jest z drganiami naszych strun głosowych (a także innych cielesnych rezonatorów, które tu jednak dla uproszczenia pomińmy) - tyle że pod wpływem uderzeń powietrza: wdechu i wydechu. 
O ile jednak słowa mówione wypowiadamy z reguły przy tym drugim, o tyle przy śpiewie występuje zależność  od wysokości dźwięku.
W pewnym, mniejszym, stopniu także od języka. 
Weźmy za przykład głos barytonowy - jak posiadany przez piszącego. Gdybym osobiście miał wykonać pieśń opisywaną, to pierwsze cztery słowa - cytuję w polskiej transkrypcji fonetycznej: „widjo mare kuante bello” - zaśpiewałbym na wdechu, na wydechu zaś dopiero „spira”, słowo czwarte. Jeśli jednak sięgnąłbym po tekst w tłumaczeniu polskim, zaśpiewałbym „spójrz, jak morze słodko” na wydechu, na wdechu zaś „wzdycha”, czyli tonalnie wyżej położone słowo następne.
Konkludując, muzyka wykonywana na żywo może składać się z tonów zarówno „wypchniętych”, jak też - i  owszem - „ssących”; fluktuacja ich jednak jest słyszalna jako naturalna. Jak rytm dnia i nocy, czy też uczynki nasze raz przez anioła inspirowane, raz diabła. W wyniku natomiast nieprawidłowości odtworzeń poprzez system „ssąco” zabrzmi wszystko - i dla uszu nienaturalnie.
Dodatkowo zaś, zakłócenia fazowe słyszalne są jako zróżnicowane w zależności od wysokości tonów.  
Wracając więc do porównywania wpływu żarówek, ocenimy łatwo w przypadku każdej, w jakim stopniu dźwięk systemu jest koherentny, w jakim zaś niespójny. Mówiąc obrazowo: czy wszystko ze sobą posklejane, czy też w rozsypce. 
W przypadku zaś tejże referencji: czy klawisze należą do tej samej klawiatury, i czy Mario Lanza jest pojedynczy - czy też z kilku posklejany…
Rozważania dalsze będą bardziej subtelne. 
Każda bowiem żarówka wpłynie odmiennie na intonację: akcenty, tempo i pauzy. Fraza, zarówno śpiewaka, jak i fortepianu - usłyszycie to już w pierwszym, inicjującym akordzie! - będzie albo spokojna, albo też emocjonalna, patetyczna; lub też coś pośrodku. 
Jak zaś być powinno? Moglibyśmy odnaleźć na „youtube” fragment filmu „Serenade”, z którego pochodzi nagranie, brak jednak pewności co do prawidłowości brzmienia komputerowego. Dla następującego jednak porównania będzie wystarczająca. Na tejże witrynie posłuchajmy dwóch tendencji interpretacyjnych tej samej pieśni (aczkolwiek z towarzyszeniem orkiestry). Beniamino Gigli - wykonanie ekstremalnie melodyjne, jednak w ekspresji stonowane, nieco „recytujące”. Luciano Pavarotti - maksymalna emocja, a fraza tak śpiewna, jakby to była piosenka. Wybierzmy, co podoba się nam bardziej; a może coś pośrodku? I teraz, stosownie do gustu, nadajmy poprzez dobór żarówki taki właśnie charakter również naszemu referencyjnemu nagraniu Lanzy…
W pełni przy tym świadomi, że nie stroimy systemu wyłącznie dla tego utworu: z tą samą tendencją zabrzmią nam potem nagrania inne, od rodzaju muzyki niezależnie…

Problem natomiast, że coraz to wyzionie ducha żarówka następna; dno zaś zapasów z lat siedemdziesiątych-osiemdziesiątych już prześwitujące!  
Jak żebrak o jałmużnę, autor wpisu prosi znajomych o poszperanie na strychach i w piwnicach (a i sam wczuł się - przykładowo - w niedawny dramat Jarka „SIR” Rozdębskiego, któremu przepalił się ostatni posiadany egzemplarz)…
Co do  cezury czasowej, nie mam pewności.
Wspominam jednak, że chyba w latach dziewięćdziesiątych żarówki edisonowskie zaczęły ewoluować w niewłaściwym kierunku; od zaś roku 2009 te tradycyjne - najpierw stuwatowe, z czasem też pozostałe - dostępne są tylko w wersji „do celów specjalnych”, (napis na opakowaniu doprecyzowuje, że „warsztatowe” lub „wstrząsoodporne”)... 
W coraz większej ilości egzemplarzy skróceniu o jedną czwartą ulegała tymczasem spirala żarzeniowa. Gwintowaną obsadę ze stali (czasem mosiądzu, z dźwiękiem bardziej „kolorowym”, mniej jednak wiernym prawdzie) wypierała z czasem aluminiowa, brzmiąca mniej substancjonalnie i pobrzękująca. Ze stopki znikała obowiązkowa poprzednio pod lutem mosiężna podkładka, ilość zaś cyny redukowana była do minimalnego bąbla - w dodatku z bezołowiowej, brzmiącej sterylnie. To samo w miejscu dolutowania do gwintu obsady drutu wychodzącego z wnętrza; w wielu egzemplarzach nawet go zabrakło, wyprowadzenia  bywały przygrzewane. 
Pamiętamy wywód  Kopernika na temat zepsucia pieniądza: „do dawnej, lepszej monety, pozostawionej w obiegu, wprowadzono nową, gorszą, która nie tylko zaraziła dawną, ale, że tak powiem, z obiegu ją wypędziła” . Zamiast słowa „moneta” podstawmy „żarówka” - i jakże to pasujące! 
Jeszcze można było próbować ratować sytuację - i oto porady dla czytelników będących w posiadaniu tego rodzaju egzemplarzy. 
Do zminimalizowanej stopki dolutujcie pewną ilość cyny - i to takiego rodzaju, którego wpływ na brzmienie systemu wyda się pożądany (patrz wpis „Jaka cyna”; w tej konkretnej aplikacji „Rothenberger”, ze swoją masą, dynamiką i szorstkością, bywa stosowny). Podobny skutek przyniesie dodanie cyny do lutu na gwintowanej obsadzie. Spłynęłaby jednak jak woda po kaczce w przypadku aluminium; możliwe jest wówczas podejście inne. Nasuwamy w tym miejscu obręcz o średnicy gwintu, sporządzoną z miedzi o charakterystyce brzmieniowej kompensującej typowe deficyty dźwiękowe żarówek tej generacji; przykładowo kawałek głośnikowego „Monstera” serii „M” jest stosowny.
(Ma pokaźną grubość; wnikliwy czytelnik zauważy więc zapewne, iż w rezultacie mniej głębokiego wkręcenia żarówki zabraknąć może kontaktu elektrycznego pomiędzy stopką i korespondującą blaszką fazy w lampie. Konieczne będzie w takim przypadku blaszki tej - przy wyłączonym bezpieczniku! - odpowiednie dalsze odgięcie. Również kierunkowość usytuowania pierścienia musi zostać odsłuchana: przód-tył, a także spozycjonowanie obrotowe szczeliny łączącej. )
Na załączonym zdjęciu przykład takiej obręczy „korekcyjnej”, obok - choćby ze względów sentymentalnych! - żarówka z lat siedemdziesiątych; pod lutem jej stopki jeszcze obecna mosiężna podkładka…

A teraz fanfary: pojawiły się żarówki nowej generacji, halogenowe i fluorescencyjne! 
W obu tych kategoriach dają się znaleźć egzemplarze przydające brzmieniu systemu masy - i to dobrze! Nieodmiennie brak jednak realistycznego zróżnicowania tonalności (jakby sprasowana żelazkiem), spójności czasowej, autentyzmu dynamiki i intonacji.  
I wreszcie żarówki LED - z wbudowanymi układami elektronicznymi, które to już na przywitanie słyszalne są w brzmieniu systemu audio jako… no, po prostu dołączane do sieci domowych dodatkowe komponenty. Tyle że tandetne. W Państwie Środka wepchał do środka robot - albo zręczne palce - jakąś tam przetwornicę i stosowne detale…
Po pierwsze, wszystko to miniaturowe. Po drugie, przypadkowo ukierunkowane. Po trzecie, z dużą zawartością aluminium; Klub nie rozebrał egzemplarza żadnego, ale jest tego pewien słysząc pobrzękiwania tonalne…
Napisałem: „dołączane do sieci domowych” - ale dotyczy to również tych obsługujących rozmaite wystawy. 
W rezultacie bywa tam i ówdzie tego wpisu autor - i jakoś już nie słyszy dźwięku takiego, jak niegdyś u Irmy i Krzyśka, Eliota, Adama, Jacka, Leszka i Wojtka; i zastanawia się nad przyczynami. Zapewne idealizacja wszystkiego, co za młodych czasów. Po części jednak różnica w tym, co wkręcone - było kiedyś i jest obecnie - w lampach i pod sufitami…

Podejdźmy jednak do tematu dialektycznie. 
Najpierw teza: degradacja żarówek zniszczyła jakość brzmienia systemów audio. 
Następnie antyteza. Oczywiste, że w imię ochrony naturalnego środowiska człowieka nie można było tolerować, żeby dla takiej samej ilości światła, jaką daje nowoczesna żarówka kilkuwatowa, tradycyjna zużywała ich dziesięciokrotnie więcej!
Więc teraz synteza:  zapewne do „ledów” należy przyszłość (przynajmniej ta najbliższa - dopóki nie pojawią się konstrukcje lepsze).
Konieczne jest jednak udoskonalenie „obsługujących” je układów elektronicznych; traktowanie ich jako komponent systemu audio suwerenny, równie jak każdy inny dla jego brzmienia istotny.
(W takim duchu skonstruował swoje domowe oświetlenie LED przykładowo Wiesiek z „Sułek Audio. HiFi - Ja i Ty”. Zamiast przetwornic, zasilacze z porządnymi transformatorami, odsłuchane - też pod kątem kierunkowości - przewody i kondensatory. Proszę, aby żadnych podejrzeń o produktu tego reklamowanie; powstał  bowiem na użytek własny i nie jest dostępny komercyjnie.)

I tak jednak za lat cztery-pięć miliardów przestanie świecić Żarówka pierwsza, opisana na wstępie. I nie będzie brzmienia systemów audio (ani samych systemów, ani audiofilii, ani żyjącego kogo- i czegokolwiek). Chyba że ktoś na miarę Stwórcy czy też choćby Edisona - może tym razem Polak? - coś w zastępstwie wynajdzie…








Komentarze

  1. Czy żarówki tradycyjne 60W, mogą być marki PIL1, czy polecacie konkretnego (innego) producenta?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marcinie, producent obojętny, ważne indywidualne brzmienie, egzemplarz najlepszy dla danej lokalizacji wyselekcjonujesz poprzez odsłuchy porównawcze (jak opisałem w "Edison") - na poziomie jednak typowym dla generacji. Jeśli możesz położyć rękę na pozostałościach z lat do osiemdziesiątych, to przyjmij serdeczne gratulacje (rozpoznasz po końcówce od strony fazy, tam centymetrowej średnicy brązowa podkładka, a na niej kleks cyny prawie całą powierzchnię pokrywający). Tylko takich - i tylko spośród nich wyselekcjonowanych - dotyczyła moja w blogu admiracja. Bo już nie produktów późniejszych, aż po żarówki tradycyjne nadal w handlu obecne - choć przez EU zabronione, oferowane jednak jako specjalne ("wstrząsoodporne","warsztatowe" itd.). Odsłuchałem tego sporo - i dzięki, postoję. (Wprawdzie Wiesiek ocenił aprobująco jakąś tam partię dostępną przed pół rokiem w "Leclerc" na gdańskiem Przymorzu, pozostaję jednak sceptyczny.) W porównaniu z nimi wolę nawet ledowe, oferujące przynajmniej brzmienie substancjonalne. Wprawdzie w pakiecie z wadami (opisanymi w "Się stało"), ale w zależności od produktu ewidentnymi w różnym stopniu; kompromis bywa czasem akceptowalny. Co do nich jednak - korzystając z resztek zapasów starych - mam dotąd doświadczenie znikome, i z chęcią skorzystam z porad Twoich, jeżeli rynek "ledowy" rozeznasz. Pozdrowienia, Jurek.

      Usuń
    2. Jurku, udało mi się zdobyć 1 sztukę używaną żarówki POLAMP tego rodzaju, jak opisujesz (z brązową podkładką i kleksem cyny). Oprócz tego udało mi się kupić kilka nowych, choć mocno przykurzonych żarówek PILA (z jednostajnym, biało-niebieskim opakowanie) i jednak negatywny wpływ na dźwięk żarówki PILA wydał mi się mniejszy, niż w przypadku żarówki POLAMP.

      Usuń
    3. Marcinie, moja rekomendacja określonej generacji nie rozciąga się na wszystkie w niej egzemplarze. Jest po prostu szansa znaleźć tam żarówki wybitne, ale i do bani (bo złe kierunki). Tak więc selekcja konieczna. Ale najważniejsze, że słyszysz różnice, cieszę się i gratuluję. Pozdrowienia, Jurek.

      Usuń
    4. Marcinie, moja rekomendacja określonej generacji nie rozciąga się na wszystkie w niej egzemplarze. Jest po prostu szansa znaleźć tam żarówki wybitne, ale i do bani (bo złe kierunki). Tak więc selekcja konieczna. Ale najważniejsze, że słyszysz różnice, cieszę się i gratuluję. Pozdrowienia, Jurek.

      Usuń
  2. Jurku, wpływ żarówek na dźwięk, uważam, jest jeszcze bardziej odczuwalny, niż wpływ baterii w pilocie zdalnego sterowania (choć w tym przypadku też jest spory; nawet słychać, jak zamienię baterie miejscami). Okazało się, że żarówki PILA, które posiadam (a które tak bardzo mi się podobają), również mają brązową podkładką i kleks cyny, o której piszesz.
    Najbardziej zastanawiają mnie jednak dwie mysze (a bardziej szczury;)) Entreqa, które mam posadowione na kolumnach głośnikowych. Chodzi o fakt, że jak zamienię je miejscami (przy ustawieniu z dokładnością do około pół centymetra), to wyraźnie zmienia się dźwięk systemu (bardziej, niż nawet w przypadku żarówek). Dziwne to jest o tyle, że teoretycznie dźwięk kolumn powinien się "sumować", skoro grają w parze stereofonicznej. A tak nie jest.
    Pozdrawiam, Marcin.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marcinie, sumuje się oczywiście, ale w sposób różny - odpowiednio do składowych ze stron przestrzeni akustycznej. Te zaś zależne od kanałów elektroniki, komponentów pasywnych, ale i właściwości pomieszczenia, w nim zaś mebli. W Twoje "myszy'' wierzę jak najbardziej. Jeśli po obu stronach pokoju masz na półkach książki - czy też płyty, zresztą cokolwiek tego samego rodzaju, choćby poduszki - to zamień na próbę pojedyncze egzemplarze stronami, lewą i prawą; porównaj brzmienie systemu przy odmiennych przyporządkowaniach w obrębie choćby jednej pary elementów. (Oczywiście, przenoś na przeciwną stronę w sposób "lustrzany" - tak, aby zachować to samo ustawienie ku wnętrzu pomieszczenia, tę samą orientację KLB.) Pozdrówko...

      Usuń
    2. Marcinie, sumuje się oczywiście, ale w sposób różny - odpowiednio do składowych ze stron przestrzeni akustycznej. Te zaś zależne od kanałów elektroniki, komponentów pasywnych, ale i właściwości pomieszczenia, w nim zaś mebli. W Twoje "myszy'' wierzę jak najbardziej. Jeśli po obu stronach pokoju masz na półkach książki - czy też płyty, zresztą cokolwiek tego samego rodzaju, choćby poduszki - to zamień na próbę pojedyncze egzemplarze stronami, lewą i prawą; porównaj brzmienie systemu przy odmiennych przyporządkowaniach w obrębie choćby jednej pary elementów. (Oczywiście, przenoś na przeciwną stronę w sposób "lustrzany" - tak, aby zachować to samo ustawienie ku wnętrzu pomieszczenia, tę samą orientację KLB.) Pozdrówko...

      Usuń
    3. Marcinie, sumuje się oczywiście, ale w sposób różny - odpowiednio do składowych ze stron przestrzeni akustycznej. Te zaś zależne od kanałów elektroniki, komponentów pasywnych, ale i właściwości pomieszczenia, w nim zaś mebli. W Twoje "myszy'' wierzę jak najbardziej. Jeśli po obu stronach pokoju masz na półkach książki - czy też płyty, zresztą cokolwiek tego samego rodzaju, choćby poduszki - to zamień na próbę pojedyncze egzemplarze stronami, lewą i prawą; porównaj brzmienie systemu przy odmiennych przyporządkowaniach w obrębie choćby jednej pary elementów. (Oczywiście, przenoś na przeciwną stronę w sposób "lustrzany" - tak, aby zachować to samo ustawienie ku wnętrzu pomieszczenia, tę samą orientację KLB.) Pozdrówko...

      Usuń
  3. Trzy razy ta sama odpowiedź nie z powodu chęci trwania przy głosie, to nieporadność w obsługiwaniu konta po prostu...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wprowadzenie