od Jurka:

50. Korekty 

- Kto powrócił do wpisu „Przepalarka 1” , zauważył zapewne, iż skorygowana została informacja o niezbędnym czasie pracy. Godzin to 48, nie zaś 24, jak widniało błędnie w tekście pierwotnym. W ciągu jednej doby przepalarka nie skoryguje KLB, potrzebne są dwie. Na co zwrócił uwagę - podziękowania! - Jarek „Sir”, użytkujący takie urządzenie równie permanentnie jak autor. Także dla którego są dwie doby oczywistością; pomyłka wynikła z pomnożenia tej liczby przez 12. Błąd zapewne freudowski, każdego bowiem dnia za mało autorowi godzin na audiofilskie czynności. Po korekcie we wpisie będzie musiał dokonać takiej samej w swojej świadomości: doba ma ich 24 (część zaś powinna być wykorzystywana na pożyteczniejsze niż nasze hobby aktywności)!

- Noble został we wpisie „Który potencjometr?” oceniony wysoko, jednak nie najwyżej. Następnie zdarzyło się autorowi zbudować kolejne dwie pasywki z tym produktem. Uwypuklone zostały zalety, skompensowane wady. Być może, iż zostaną opisane detale, jako przykłady konstrukcji diy wykonanych poprawnie. Wcześniej jednak - z uwagi na malejącą na rynku wtórnym tego dyskontynuowanego potencjometru dostępność - ponowna jego rekomendacja, tym razem entuzjastyczna, jako przewyższającego TKD. 
Inna rzecz, iż gdyby ponownie zaimplementować TDK, też na optymalny sposób, mógłby okazać się najlepszy raz jeszcze. 
I tak z wieloma naszymi komponentami, i taki urok naszego hobby - czy może zmora?

- Gruźlica skracała życiorysy, co do których lepiej, gdyby były dłuższe, przykładem Chopin. 
Ale i była kanwą dzieł literackich rangi „Czarodziejskiej Góry” czy  „Damy Kameliowej” - na której z kolei oparte libretto „Traviatty”, skoro zaś jesteśmy już w operze, to dodajmy „Cyganerię”. Gdzie szwaczka Mimi choruje, a w finałowej scenie umiera. Po niej rozpacza malarz Rudolf - w operze oraz na płycie CD, przypadkiem z odstawienia na półce odgrzebanej. 
Decca, Berliner Philharmoniker  pod Karajanem i wokaliści zacni, wśród nich Pavarotti, z rezerwą dotąd przez autora wpisu traktowany. Z powodu brzmienia choć ciepłego, trochę jednak skrzekliwego, oraz zbyt homogennej substancji głosowej, nieco pieśniarskiej.  
Wnikliwy czytelnik zgadnie, iż skoro tematem wpisu są „korekty”, to nastąpi opinii zmiana.
Do scenicznej postaci pasują bowiem skala głosu i sposób interpretacji, dodatkowo ma śpiewak w roku nagrania (1973) lat 40, szczytuje wokalnie i nie drażni jeszcze timbralną naleciałością -  całokształt przekonuje więc piszącego w dużym stopniu.
Od opery samego początku, kropkę nad „i” stawia jednak koniec - w sposób aczkolwiek paradoksalny. 
Ścisłej koniec końca, słowa dwa ostatnie - a właściwie jedno wypowiedziane dwukrotnie - oraz trochę szlochania.
Dla porównania odszukałem na półce kilka wykonań innych - i najbardziej Benjamino Gigli, (nagranie na żywo z La Scali, 1938, mono) przypadł mi w tym fragmencie do gustu; w zestawieniu z nim Pavarotti tylko wykrzykuje, aczkolwiek ekspresywnie.
A jednak jemu tę część wpisu poświęcam.
Po samouspakajającym stwierdzeniu Rudolfa, że Mimi „jest spokojna”, następuje muzyczne crescendo, równolegle wezwanie Marcela: „odwagi!” - i crescendo orkiestrowe dalsze: wznoszące się mocą po fortissimo, tonalnie ku górnym rejestrom, w akustycznej zaś przestrzeni aż pod sufit pomieszczenia odsłuchowego. Następnie właśnie ów Rudolfa okrzyk rozpaczy („Mimi!) dwukrotny - wraz z kilkoma załkaniami, potem muzyka nadal forte, ale deeskalującą, również tonalnie w dół schodząca, w przestrzeni zaś pokoju ku podłodze. W przenośni - pogrzebowo - do grobu…
Wywołanego wrażenia nie jestem - przy moich skromnych zdolnościach literackich - opisać w stanie, kupcie płytę i sami sprawdźcie (pod warunkiem posiadania głośników odpowiedniej - tak około metr osiemdziesiąt - wielkości, dla użytkowników minimonitorów byłby to wydatek niepotrzebny).
Oczywiście, że jesteśmy okłamywani, i to w podwójnym sensie. W realnym życiu - twórczość zaś Pucciniego zaliczana jest wszak do weryzmu - umieraniu szwaczki nie towarzyszyłaby żadna orkiestra, owa natomiast w teatrze operowym dusiłaby się w proscenium; jakież to jednak oszustwo piękne!
Jeśli to wszakże ono przesunęło Pavarottiego wyżej w mojej hierarchii tenorów, wprawdzie nie na tron, gdzie Franco Corelli, ale w bezpośrednie pobliże, to - pytanie na śniadanie - czy wszystko w porządku? 
Skoro wyniosło go na skrzydłach mojego przeżycia, spotęgowanego przez patos i podniosłość towarzyszącej śpiewakowi orkiestry - a więc okoliczności obiektywność osądu zakłócające?

Zapewne kwestia pojedynczego tenora mało jest dla czytelników istotna, przynajmniej jednak pod rozwagę konkluzja: raczej nie dokonujcie ocen i nie podejmujcie decyzji - muzycznych, sprzętowych, ale i życiowych - pod wpływem emocji! 
Również nie alkoholu, ale to oczywiste…


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wprowadzenie