od Jurka:

56. Muzyka na dzisiaj


Różne jej gatunki i poprzez różnorodne odsłuchiwana media - wybór każdorazowo uzasadnię…

W „Youtube” Janusz Gniatkowski i piosenka z lat pięćdziesiątych „Indonezja” (jako społeczeństwo podróżowaliśmy tak daleko w taki właśnie sposób, bo realnie na Hel i do Bułgarii): 
„Ryżowe pola mokną w wodzie, bawoły groblą ciągną wóz, zmierzch cichy zapadł, więc jak co dzień znów do mnie wyjdź, nie zwlekaj już” - itd. itp. 
Egzotyczny krajobraz i erotyka, w sumie idylla - którą tu przywołuję jako kontrast dla nastojów dnia dzisiejszego. Uniwersalnie, bo w całym świecie - i zapewne tam konkretnie. Gdzie jednak - jak dowiaduję się ze statystyki blogu - ktoś go aktualnie czyta. W języku na pewno polskim, skoro blog nie jest pisany w innym. Ktoś więc na obczyźnie - i domyślam się, że jest mu niełatwo szczególnie. Życzenia przetrwania - z całego serca! 
Nagrania są dwa, jedno zamieścił „kaczka118”. 
Afiszowi z podobizną Gniatkowskiego towarzyszy widok odtwarzanej płyty gramofonowej. Stroboskop na obrzeżu rotującego talerza sugeruje, że obroty nieco za wolne, uniesienie zaś dupki wkładki, że VTA może nieoptymalny. Mimo to brzmienie - poprzez mój MacBook Air - tonalnie poprawne, aczkolwiek przy tym prominencja przedniego planu i przez to pewna tubalność, zarazem jednak przejrzystość pierwszorzędna, w sumie gratuluję „kaczce”! 
Dla odmiany w publikacji „Bogumiła Deca” Gniatkowskiemu towarzyszą obrazki indonezyjskich motywów,  źródło zaś muzyki jest nieidentyfikowalne. Również u „Bogumiła” można jednak domniemywać duszę „analogowca”, może też „lampowca”. Brzmienie jest bowiem łagodniejsze, spektrum instrumentalne bardziej koherentne, zarazem rozpiętości tonalne zhomogenizowane oraz wyrazistość detali mniejsza; w sumie jednak i pod tym adresem gratulacje!
Dla dalszego porównania słucham dwóch jeszcze tegoż wykonania rejestracji - na „Spotify”, spodziewając się jakości jeszcze lepszej. Jakież zdziwienie, iż brzmienie tam gorsze - i to w aspekcie fazowości, najbardziej istotnym…

Tymczasem pewnie też gorzej z tolerancją tych czytelników, którzy gustują raczej w jazzie czy muzyce klasycznej - ale i one jeszcze tu będą. Zarazem oddalam obawy, że  może i dla discopolo miejsce się znajdzie - nie znajdzie!

Jeśli więc czas - nadal w kontekście wirusa, teraz zaś jego ofiar - przejść do jazzu, to administrator blogu Piotrek (oczywiście, że na bezpiecznej drodze telefonicznej)) wymienia także inne, nieznane mi jednak nazwiska. Znam natomiast: Marsalis, aczkolwiek w odniesieniu do syna - tu zaś chodzi o ojca. 
Ellis Marsalis, pianista jazzowy, to dokonało się pierwszego kwietnia, w Nowym Orleanie, w stanie Luizjana, gdzie zaraza szaleje zaraz po Nowym Jorku najbardziej. 
Stosowny byłby kolor żałobny, czyli jako źródło płyta czarna; niestety, nie mam jego żadnej. Więc w zastępstwie winyl syna. Wynton Marsalis, ściślej jego sekstet, plus kilku jazzowych prominentów, „The Majesty of Blues” (CBS).
Zarazem okazja, by ocenić brzmienie świeżutko skonstruowanej pary interkonektów podpinających przedwzmacniacz gramofonowy do pasywki (podłączonej z kolei bezpośrednio do końcówki mocy); no, nieźle… 
Nadal jednak, niestety, problem negatywnej interakcji z interkonektami kompaktu, obecny już permanentnie przy przewodach nawet najlepszych - czy to proweniencji fabrycznej, czy też własnej konstrukcji.
Opiszę dokładniej: obie pary wiodą od odpowiednich źródeł ku pasywce, do której jednak podpinam każdorazowo wyłącznie jedną - dedykowaną aktualnie użytkowanemu źródłu. Podczas gdy końcowe wtyki pary nieużywanej spoczywają w pobliżu na podłodze. I tak jednak sama jej fizyczna bliskość wpływa na brzmienie systemu negatywnie. Po prostu toleruje on w przestrzeni odsłuchowej obecność tylko jednej pary. Używając więc przemiennie gramofon i kompakt (a dziś to robię!), purysta dźwiękowy (a jestem!), musi wypinać zbędną parę obustronnie - i usuwać ją z pomieszczenia; na kwarantannę.
Przy zaś zmianie źrodła ponownej konfigurować podłączenie od podstaw; żyć nie jest łatwo!

A jednak chcemy, nie tylko audiofile, wszyscy chcemy. 
Jeszcze na początku tygodnia, w szpitalu w Acapulco, walczył przeciwko wirusowi Placido Domingo. Odniósł sukces, miejmy nadzieję, że definitywnie i na trwale. Demonstrując solidarność serca nie sięgam po jego liczne nagrania operowe, na dziś krążek kompaktowy „Dein ist mein ganzes Herz. Domingo singt Love Songs & Tangos” (Favorit, Polydor).
Zbiorek to jednak pieśni - i czas wreszcie na muzykę klasyczną, skoro została zapowiedziana…

Krzysztof Penderecki, stało się dwudziestego dziewiątego marca w Krakowie, przyczyną nie był wirus, jednak wobec przyczyny końca jesteśmy równi - i wobec konieczności końca też równi. 
Aczkolwiek wcześniej różnimy się, owszem. 
I chciałbym być niegdyś na miejscu Adama, audiofila niegdyś trójmiejskiego, teraz z Upsali, któremu dane było pobyć w dworku kompozytora oraz biesiadować z nim w restauracji, dowiadując się przy tym nieco na temat jego filozofii muzyki i życia. 
Przynajmniej jednak posłuchać mogę, co miał do powiedzenia w sposób inny, w tym przypadku najważniejszy. 
Do odtwarzacza CD wędruje krążek „Sacred Choral Works”, Tapiola Chamber Choir, dyrygent Juha Kuivanen (Apex, Warner Europe).

Kiedy o zmierzchu koniec pisania, serwisy wiadomościowe przynoszą kolejne nazwisko: Bill Withers. 
I choć przyczyną nie był wirus, to z takim samym uzasadnieniem jak w przypadku Pendereckiego posłucham również „Ani’t No Sunshine”. Nie mam na półkach, ale internet od czego…
To już jednak początek jutrzejszej listy.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wprowadzenie